fizyk w podróży View RSS

... obecnie rowerem po Ameryce Łacińskiej
Hide details



Czy warto mówić 9 Dec 2024 3:15 AM (4 months ago)

Ludzie przyszli, ja stanąłem z boku i tam już zostałem. A nawet zacząłem oddalać się jeszcze bardziej, na sam skraj szerokiej sceny. Ostatecznie taka była moja rola: pomóc wypowiedzieć się tym, których rzadko pyta się o zdanie i usunąć się w cień.


Nie wyczułem powagi momentu. Byłem może zbyt zdenerwowany, a w procesie organizacji zbyt dużo było pośpiechu, a za mało czasu. Miasto Junín de los Andes też czasu nie miało, kończy się rok i wszyscy, którzy mają coś wspólnego z kulturą i edukacją, biegają po spotkaniach, zebraniach i naradach. Tak jak ostatnio wszystko w Argentynie, tak i w tym wypadku dojazd był bardzo drogi, bo co powiecie na 90 zł za 160 km podróży autobusem od osoby. Nawet nie chodzi o pieniądze, tylko o to, że człowiek czuje, że go okradają. Wybraliśmy się z Lucíą autostopem i przyjechaliśmy parę godzin przed wydarzeniem. Gmina zaoferowała nam nocleg w hotelu po projekcji. Nie było więc czasu, żeby przyjechać spokojnie dzień wcześniej i posmakować wibracji powietrza w tej bardzo specyficznej, skonfliktowanej miejscowości. Piątego grudnia 2024 roku, niemal dokładnie cztery lata po tym, jak spędziwszy tam całą pandemię mogłem wyjechać z Junín de los Andes, wracam, by pokazać film dokumentalny portretujący nierozwiązane problemy okolicy.

Zobacz także --> Patagonia przygnębia

Znajomość wibracji powietrza jest ważna. Myślę teraz o spotkaniach w bibliotekach, domach kultury i na festiwalach, które stały się moim udziałem przez przeszło półtora roku pobytu w Polsce. Jeśli tylko było to możliwe, starałem się zjawić na miejscu dużo wcześniej, posiedzieć chwilę na osiedlowej ławce, posłuchać, jak zwracają się do siebie klienci lokalnego sklepu. Gdy tego nie robiłem, gdy nie dało się tego zrobić i wpadałem na spotkanie jak po ogień, pół godziny przed rozpoczęciem, prześladowała mnie myśl, że nie mam pojęcia, do kogo mówię. W jakiś sposób ten dzień lub choćby kilka godzin spędzonych w spokoju w danym miejscu dawało mi komfort i poczucie pewności. Idziemy dalej z dygresją? Bo tak sobie myślę, że to zupełnie jak tamte wieczory w rowerowych podróżach, kiedy dociera się w nowe miejsce, z tych co wyglądają na odpowiednie na rozbicie namiotu. Kładę wówczas rower na ziemi, rozglądam się i zaczynam chodzić niespiesznie po okolicy, niby to sprawdzając, czy wszystko w porządku, czy nie ma ukrytych zagrożeń. Teraz myślę sobie, że chodzi tylko o poznanie wibracji powietrza, o zadomowienie się, o wyrobienie w sobie świadomości, gdzie się człowiek znajduje. Dopiero wówczas rozbijam namiot.

Do Junín przyjechałem zbyt późno, zbyt zmęczony, zbyt zajęty w głowie innymi sprawami i rozpocząłem spotkanie w sposób niby to radosny, niby żartobliwy, ten utarty już humor, który na spotkaniach w Polsce sprawdza się całkiem niezawodnie, a w Junín nie sprawdził się prawie wcale. Nikomu nie jest do śmiechu, gdy problemy są własne. Nie ma to jak się solidnie pomylić od czasu do czasu. Człowiek od razu czuje, że się czegoś uczy.

Wspólnie z Mercedes Antileo wybraliśmy pierwszą z trzech części trylogii "Synowie tej ziemi. Rozmowy z rdzennymi mieszkańcami Argentyny". To właśnie w materiale "Ślady soli na kolanach" pojawia się aż piątka mieszkańców Junin, a całość najbardziej dotyczy kwestii ściśle związanych z miejscowością: dyskryminacji wobec Mapuczów, zaboru ziem przez państwo argentyńskie, problemów mieszkaniowych. Jedna z bohaterek powiedziała, że nie przyjdzie, bo boi się ekspozycji. Reszta obiecała się pojawić. Komuś coś jeszcze wypadło i ostatecznie zjawiła się trójka.



Ludzie przyszli późno. Jeszcze dziesięć minut przed ustaloną godziną mieliśmy wrażenie, że film obejrzymy w kameralnym gronie realizatorów i protagonistów. O 19.30 w progach Casa del Bicentenario zjawiła się chmura dwudziestu osób, a kwadrans później było ich dwa razy więcej. Przez pierwsze minuty seansu kobieta zajmująca się stroną techniczną wydarzenia dostawiała kolejne krzesła dla spóźnionych widzów. Wśród tych ostatnich przeważała młodzież, starsi przyszli na czas. W sumie było nas może koło sześćdziesiątki, całkiem nieźle jak na organizowaną na ostatnią chwilę projekcję filmu dokumentalnego w samym środku tygodnia. 

Oglądało się miło. Publiczność śmiała się zawsze wtedy, gdy było to zamierzone, czyli prawie za każdym razem, gdy na ekranie pojawiał się Manuel. Oglądając miejsca znane, zebrani szemrali między sobą. W pozostałych momentach panowała cisza. 

Długo po seansie wydawało się, że dyskusja nigdy się nie rozpocznie. Najpierw przemówili bohaterowie we własnej osobie, Mercedes dość długo, Olga mocno wzruszona, Ezequiel tylko kilka słów. I znów zapadła cisza. "Pamiętam, jak babcia uczyła mnie, co symbolizują poszczególne wzory na tkaninach, nad którymi pracowała. I zawsze dodawała: tylko nikomu o tym nie mów!" - tak brzmiała pierwsza wypowiedź z publiczności. Starsza kobieta wyznaczyła w ten sposób kierunek debaty: ekspozycja. Każdy, kto brał do ręki mikrofon, zaczynał od podziękowania protagonistom za odwagę powiedzenia publicznie tego, co zazwyczaj pozostaje w ukryciu. Ekspozycja jest trudna, ale konieczna, ktoś musi się na nią zdobyć, mówiono, inaczej historia zaniknie, umrze razem ze starcami, ostatnimi którzy o niej pamiętają. "Ja znam te opowieści starców, ile razy słyszałem z ich ust: lepiej o tym nie mówić, to stare sprawy, nie warto". Wiadomo, że starsi ludzie kierowali się bezpieczeństwem młodszych: lepiej nie mówić, żeby nie spotkały ich prześladowania. Ale czy milczenie na dłuższą metę nie okaże się kontraproduktywne, nie doprowadzi do śmierci całej kultury? Słuchałem i znowu przypominałem sobie o książce Anety Prymaki "Kamienie musiały polecieć", która również traktuje o sprawach, o których grupa mniejszościowa i dyskryminowana wie, że mówić się nie powinno, o dynamikach, które w Patagonii i na Podlasiu wydają się bardzo do siebie podobne.

Posłuchaj także --> Patagonia, Podlasie i wahadło historii

Wielu wypowiedzi nie zrozumiałem. Często mówiło się w mapudungun, języku, którego nie znam. Tak było w przypadku większej części interwencji Aurory, starszej siostry Mercedes Antileo, widocznie poruszonej ale i przygnębionej. W górskich szkołach uczy ona języka i kultury Mapuczy. Zwierzyła się, że trudno jest jej przekazywać wiedzę dzieciakom, które w mapudungun już nie mówią. Ma przed tym opory. Tę część wypowiedzi Aurora przetłumaczyła na hiszpański. To, czego po hiszpańsku nie powiedziała, to - jak przekazała mi później Mercedes - że nigdy nie sądziła, że jej siostra, czyli właśnie Mercedes, zdecyduje się mówić publicznie. Jesteśmy przecież bardzo zazdrośni o naszą kulturę, o nasze historie, powiedziała. I dodała jeszcze: teraz przyjdzie jej, Mercedes, bronić naszego stanowiska. I że być może dzięki temu świadectwu, dzięki tej odwadze, młodzi Mapucze ponownie nabiorą szacunku do starszych.

Starsza siostra miała również powiedzieć, że teraz Mercedes musi być uważna, bo mogą ją w konsekwencji spotkać rzeczy dobre ale i złe. Zmroziło mnie. Mercedes się śmieje. Mówi, że Aurora przesadza.


I w tym też kierunku potoczyła się dalsza część dyskusji: młodzi ludzie, którzy oddalają się od nauk starszych, od wartości, od języka, i co można z tym zrobić. Zapraszano więc do spotkań i zachęcano do powrotu, dodawano otuchy. Młodzi również byli obecni na sali, chociaż pewnie przede wszystkim ci, których zachęcać nie trzeba: aktywna grupa biorąca udział w lekcjach mapudungun, organizująca wydarzenia kulturalne i protesty. To też ci sami, którzy - według Mercedes - początkowo sceptycznie podchodzili do projekcji filmu. Co nowego może zaprezentować ten obcy, który przychodzi pokazywać nam film o nas samych? "Ale zaprosiłam ich i przyszli, i przekonali się, że myśmy poszli o krok dalej, że z naszym świadectwem możemy dotrzeć znacznie daleko, niż oni z ich «marszykami» i transparentami" - mówi mi potem Mercedes, która nie wierzy zbytnio, że w uliczne manifestacje. Żeby wzmocnić lokalną tożsamość trzeba czegoś więcej, niż doraźne akcje medialne. "Zobaczyli, że odważyliśmy się na dużo więcej niż oni, ukryci w ulicznej grupie... My pokazaliśmy twarz, w filmie nawet widnieje nasze imię i nazwisko, jeśli ktoś chce po nas przyjść, będzie wiedział, gdzie nas szukać". Sprawa regionalnej społeczności Mapuchy zyskała konkretną twarz, konkretne oblicze, ktoś powiedział.

Niedawno to młode środowisko aktywistów zrealizowało własny projekt dokumentalny. Miałem okazję zobaczyć fragment i z tego, co widziałem, materiał pełen jest politycznych deklaracji i apersonalnych dyskursów. Tego, co tak proste, a jednak tak istotne, czyli osobistych świadectw i rodzinnych historii, zabrakło. "I dopiero musi przyjść taki gringo, żebyśmy mogli ze sobą porozmawiać o tym, co rzeczywiście ważne", powiedział nauczyciel, wskazując na mnie ręką.

Zobacz także --> Co mówili, gdy paliłem książkę

Wskazał tylko przez chwilę i chyba tylko on. Przez ogromną większość czasu czułem się całkowicie niezauważony i w zasadzie trochę mnie to dziwiło. Rozpieściły mnie może polskie festiwale, na których stałem w świetle reflektorów. Tutaj moja misja została spełniona i mogę odejść w ciszy, zasiawszy ziarno dyskusji w miejscu, gdzie być może go brakowało. "Tak naprawdę prawie się nie spotykamy", powiedział jeszcze nauczyciel w długiej wypowiedzi, odnosząc się do grup i podgrupek lokalnej społeczności, które dzielą wewnętrzne konflikty i różnice w sposobie działania. Miałem wrażenie, że chciano dyskutować, ale najlepiej już beze mnie. To ich wewnętrzna sprawa. "Bierzemy udział w historycznym wydarzeniu", powiedział jeszcze mężczyzna i te słowa - wypowiedziane w peryferycznej miejscowości w północnej Patagonii - zachowuję sobie jako nagrodę za czteroletnią pracę.

Spotkanie po filmie trwało nieco dłużej niż sam film. Pod koniec głos zabrała jeszcze przedstawicielka domu kultury i tam usłyszałem słowo, którego użyłem tydzień temu w komunikacji z Wami i nie byłem pewny, czy to na pewno to. Ale ona też tak poczuła: tengo una deuda, powiedziała drżącym głosem, mam, mamy dług wobec rdzennych społeczności. Ja mój już chyba spłaciłem, przynajmniej tak się dzisiaj czuję.

Chcę jeszcze przesłuchać sobie całą debatę, ciekawe byłoby spisać słowa, które na niej padły. Możecie znaleźć ją tutaj. Być może uda się jeszcze wrócić do Junin i zrobić więcej projekcji i aktywności. Mercedes mówiła w pewnym momencie, że te świadectwa ośmielają innych, by mówić. Będziemy dalej wysyłali filmy na festiwale i starali się emitować je w telewizjach. Tak, żeby dotarły do osób, które o rdzennych społecznościach -o ich problemach, o ich historii, nawet o ich istnieniu- nie mieli pojęcia. A także do tych, którzy uważali, że lepiej o tym wszystkim nie wspominać, że nie warto. Może zmienią zdanie.

Zobacz także --> Sprzedani. Reportaże z peryferii


Le tengo rabia al silencio por lo mucho que perdí

Que no se quede callado quien quiera vivir feliz


śpiewał Atahualpa. Jestem wściekły na ciszę za wiele rzeczy, które straciłem. Niech nie pozostaje w milczeniu ten, kto chce być szczęśliwy.


1. Doczytałeś/aś do końca? Mam nadzieję, że było warto! Jeśli chcesz, możesz odwdzięczyć się za przygotowany przeze mnie tekst jednorazową, dobrowolną wpłatą, coś jak postawić mi kawę w zamian za interesującą historię. Takie wsparcie motywuje i pomaga rozwijać dalszą działalność!

2. Jeśli zaciekawił cię ten tekst, prawdopodobnie zainteresują cię również inne treści, które tworzę: książki reporterskie, filmy dokumentalne, podcasty i artykuły prasowe o tematyce społecznej. Znajdziesz je na mojej stronie www.wojciechganczarek.pl. Jeśli chciałbyś możesz dołączyć do grona Patronek i Patronów w ramach platformy Patroniteregularnie wpierać moją działalność, możesz dołączyć do grona Patronek i Patronów w ramach platformy Patronite. Serdecznie zapraszam!




Add post to Blinklist Add post to Blogmarks Add post to del.icio.us Digg this! Add post to My Web 2.0 Add post to Newsvine Add post to Reddit Add post to Simpy Who's linking to this post?

Javier Milei i kolonializm w skórzanej kurtce 18 Sep 2024 10:19 AM (7 months ago)

Okazuje się, że w XXI wieku można zaproponować legalizację handlu noworodkami, a chwilę później zostać prezydentem. Skrajna prawica wygrywa wybory w Argentynie, media trąbią o wielkiej zmianie, a w Internecie nowi rządzący i ich zwolennicy niezwykle otwarcie wyrażają pogardę dla przegranych. Ale spod kuszącej otoczki Twitterowych wpisów i prześmiewczych memów wyglądają interesy stare jak oligarchia ziemska i typowe dla regionu jak grabież surowców mineralnych.

Różnica polega może na tym, że zamiast sczerniałego srebra szukamy białego litu, nic więcej. Prawie nic.

O Javierze posłuchaj także w Podcaście Latynoamerykańskim 24

Scena numer jeden. Zbliżają się wybory. W nagraniu wideo pojawia się mówca pod krawatem. „Będę prezydentem innej Argentyny”, rzuca na początek. Chce w ten sposób odciąć się od tradycyjnej klasy politycznej, która popadła w niełaskę obywateli. W tej nowej, innej Argentynie „każde wykroczenie będzie ukarane”, mówi. To inaczej niż w Argentynie starej, pełnej korupcji na szczytach władzy. Dlatego „zaciskanie pasa odczują politycy, a nie zwykli ludzie”. Trudno się nie zgodzić.

Scena numer dwa. Mężczyzna niskiego wzrostu stoi po środku kadru. Nosi przydługie włosy i bujne bokobrody rodem z innej epoki. Jeszcze do niedawna nie należał do ludzi rozpoznawalnych, nie grał w pierwszej lidze argentyńskiej polityki. Dla takich każdy głos się liczy. W prawej dłoni mężczyzna ściska kartę do głosowania i najpewniej zaznaczył na niej własne nazwisko.

Scena numer trzy odbywa się po wyborach i w zupełnie innej scenerii. Są mikrofony, jest więcej kamer.  Wypowiadane słowa padają już nie z nadzieją, ale z pewnością, że staną się ciałem. „Otwieramy nowy rozdział w historii gospodarczej Argentyny”, stwierdza mówca. Obiecuje wolność, wyzwolenie i wolność raz jeszcze. Magiczne słowo „wolność” zdominuje całą wypowiedź. A któż nie pragnie wolności.

Wszystkie te sceny - z kosmetycznymi zmianami spójników i interpunkcji w przemówieniach - mogłyby dotyczyć nowego prezydenta Argentyny, Javiera Mileia. Ale nie dotyczą. Wystąpili od końca: José Alfredo Martínez de Hoz, minister gospodarki z czasów dyktatury wojskowej z lat 70., która zostawiła po sobie saldo 30 tysięcy morderstw na wrogach politycznych; Carlos Saul Menem, którego dwie kadencje rządów wyniosły wskaźnik bezrobocia do wartości dwucyfrowych, zbliżając się do okrągłych 20%. Za kryzys Menema zapłacił Fernando de la Rúa, którego poznaliśmy w scenie numer jeden. Po zaledwie dwóch latach jego „innej Argentyny” i w obliczu rozwścieczonego tłumu manifestantów, 64-letni wówczas mężczyzna uciekał z pałacu prezydenckiego na pokładzie helikoptera. 

Czy nowatorskie idee Mileia wyciągną Argentynę z kryzysu, z zapaści, z czegokolwiek to pytania, które raz po raz zadają dziennikarze w pierwszych miesiącach 2024 roku. Guillermo Oglieti z centrum geopolitycznego CELAG wykazał, że nie tylko pseudo-wolnościowy dyskurs, ale i 90% propozycji Mileia pokrywa się z polityką jego prawicowych poprzedników. Nowatorski jest może ten wyjątkowo wredny gaz, którego używa ostatnio argentyńska policja do rozbijania zorganizowanych grup emerytów i rencistów protestujących na Plaza de Mayo. Co się stało, że stosunkowo egalitarna Argentyna obrała kierunek na państwo typowo postkolonialne, bez służby zdrowia ani nauki, za to z prywatnym szkolnictwem i gigantycznymi różnicami społecznymi?

 

Nie ma gorszych rządów bez rządów złych

Jest 14 lipca, środek australnej zimy roku 2020, trwa pandemia COVID-19. W argentyńskiej prowincji Neuquén, obfitującej w gaz i ropę, mieszkańcy proszą lokalne władze o chrust na ogrzanie domów, bo do nich gaz nie dociera. Pandemia najbardziej dotyka pracowników nieformalnych. Często to uliczni handlarze, którzy jeśli dziś nic nie sprzedadzą, kolacji nie będzie. A podczas pandemii Argentyna narzuca wyjątkowo ostre restrykcje: tygodniami nie można wychodzić z domów, a przez 8 miesięcy ruch na drogach pozostaje wstrzymany. I to wtedy do opinii publicznej trafia zdjęcie z domowego przyjęcia, na którym znalazło się jedenaście dorosłych osób – coś absolutnie nielegalnego – wśród nich prezydent Alberto Fernandez i jego żona i jubilatka Fabiola Yañez. Mówi się, że była to symboliczna kropla, która przelała czarę goryczy. Dowód, że kasta polityczna żyje w świecie przywilejów niedostępnych dla zwykłych śmiertelników.

(Jasne że inni mieszkańcy Argentyny również spotykali się i urządzali tajne urodziny – w tym piszący te słowa – ale chodzi o symbol, obraz. I o medialną burzę.)

Alberto Fernandez rządzi w formule z wiceprezydentką Cristiną Kirchner i to ona, a nie bezbarwny Alberto, zajmuje w tej historii centralną rolę. W latach 2007-2015 kobieta dwukrotnie sprawuje funkcję głowy państwa i jako rasowa mówczyni o ostrym języku porywa tłumy. Jej mąż, zmarły w 2010 roku Nestor Kirchner, również miał zadatki na gawędziarza. Gdy w 2003 roku obejmował władzę, wypowiedział słowa, o których do dziś pamięta wielu: „Przychodzę, by zaproponować wam marzenie”. Ale po roku 2015 kirchneryzm nie miał więcej marzeń do zaproponowania. Podsuwał społeczeństwu kandydatów nijakich, bez większych atutów niż status „mniejszego zła”. 

Na trzy kampanie (2015, 2019, 2023) wygrać udaje się tylko raz (2019), partia Cristiny - a wcześniej Juana Perona - spoczywa na laurach. Trzeba jednak przyznać, że ma na czym spocząć. Podczas 12 lat rządów Kirchnerowie zbudowali państwo dobrobytu, którego zazdrościł im cały region. Płace w Argentynie należały do najwyższych na kontynencie, Noemí, nauczycielka ze szkoły publicznej, po raz pierwszy była w stanie wyjechać na wakacje, a Abelardo i inni paragwajscy chłopi ruszyli tłumnie za południową granicę prowadzić taksówki, pracować w fabrykach i budować argentyńskie domy. Kwitła nauka, kwitła sztuka i nawet najzagorzalsi przeciwnicy kirchneryzmu z przyjemnością słuchali muzyki nagranej w ramach programu Encuentro en el Estudio. 

Bo kirchneryzm i Cristinę można kochać albo nienawidzić, opcji pośrednich brak. Przemówienia byłej prezydent jednych hipnotyzują, innych doprowadzają do szału. Z czasem media nagłaśniają kolejne oskarżenia korupcyjne – część z nich na pewno słusznych – i tak dla około 50% społeczeństwa polityczka urasta do roli wroga publicznego numer jeden. Ale kogo obchodzi korupcja, jeśli w Argentynie zarabia się ponad 1000 dolarów miesięcznie? Niech sobie kradną, ważne, że mam za co latać na wakacje do Europy.

Ostry spadek zarobków w dolarach przypada na lata 2017-2019, a więc na rządy Mauricio Macriego z prawicowej JxC. Gdy do władzy dochodzi Alberto Fernandez, przejmuje Argentynę z pensjami na poziomie cztery razy niższym. Nie za bardzo wie, co z tym robić, a poprzednicy nie ułatwiają mu zadania. Macri i jego minister finansów Luis Caputo zaciągają w MFW pożyczkę na 50 miliardów dolarów. To najwyższy kredyt w historii instytucji: zaciągnięty wbrew jej wewnętrznym zasadom i wbrew regułom zadłużenia publicznego w Argentynie. Część z tych pieniędzy zniknie z kraju po masowym zastosowaniu mechanizmu carry trade (bicicleta financiera) przez zagranicznych spekulantów. Nie pierwszy raz. W ten sam sposób Argentyna traci dolary w latach 70. (minister Martínez de Hoz) i w latach 90. (prezydent Carlos Saul Menem, ten od bokobrodów). W 2018 roku, kiedy Javier Milei zaczynał swoją karierę na telewizyjnym ekranie, oskarżał Luisa Caputo o nieodpowiedzialność. „Za sprawą Caputo wyparowało 15 miliardów dolarów”, powiedział. Pięć lat później zaprosił pana Luisa do rządu. 

Ale to za chwilę. Najpierw Fernandez i zarobki na poziomie 450$ zamiast 1800$ z 2017 roku. Wypłata coraz częściej nie wystarcza, więc zaczynają mnie drażnić pracownicy sektora publicznego. Bo czasem rzeczywiście jest ich za dużo. Czasem faktycznie nie stawiają się w pracy, a zarabiają lepiej ode mnie. Mierzi mnie matka czwórki dzieci, która dostaje pomoc od państwa, do pracy nie chodzi, a ja od świtu sprzedaję w przydomowym sklepiku, proszę pana, i nie zauważam, że sklepik hula między innymi dlatego, że owa matka ma tę przeklętą pomoc od państwa i za nią kupuje ode mnie pieluszki, cukier i yerba mate. Tak czy inaczej to wszystko wina Cristiny, tak mówią w mediach, że jakby Cristina nie kradła, mi żyłoby się dużo lepiej.

Może tak. Może nie. Trudno powiedzieć.

Wielu mężczyzn - ale i wiele kobiet - irytują feministki z klasy średniej. Chodzą, proszę pana, na te ich marsze, cycki pokazują, chcą inkluzywnego języka, a języka przecież do garnka nie włożysz. Irytują też rdzenni mieszkańcy, którzy co chwilę domagają się ziemi. Przyjdzie taki dzień, że zabiorą i moją ziemię, i Fernandez na to wszystko pozwoli, pan nie sądzi?

Bo w Argentynie udało się zacząć dyskusję o prawach mniejszości. Wprowadzono dowód osobisty dla osób niebinarnych, wspierano kobiety i zalegalizowano aborcję. Zajęto się udoskonalaniem systemu. Ale pominięto tych, którzy z systemu wypadli. Tych, co nie mieli stałego zatrudnienia i składek emerytalnych, dni wolnych od pracy ani trzynastki. Wśród nich było mnóstwo młodzieży (i to młodzieży, która grała w gry online i miała problemy z płatnościami ze względu na kontrolę wymiany walut). Kirchneryzm ich przeoczył. Nie zaproponował im marzenia. I przegrał.


Prezydent z telewizji

Około 2015 roku w telewizji pojawia się mężczyzna w przydługich włosach i z bujnymi bokobrodami. Krzyczy i obraża wszystkich: polityków, dziennikarzy, ekonomistów, artystów i papieża. Określani są jako idioci, skorumpowani kłamcy, debile, osły, lewaki, komuniści i chorzy na Downa. To wzbudza emocje, zwiększa oglądalność stacji telewizyjnych. Prezenterzy zapraszają radykała coraz chętniej, a on korzysta z okazji, by przekazać widzom swoje poglądy. Otóż gospodarka i polityka to nauki bardzo proste. Trzeba sprywatyzować wszystko, przyjąć dolara zamiast argentyńskiego peso, zamknąć bank centralny i wtedy wszystko zacznie chodzić, jak należy. Byt państwowy tylko przeszkadza i należy zminimalizować jego ingerencję. W szczególności modny komentator nie widzi przeszkód, by zalegalizować handel bronią, ludzkimi organami, a nawet dziećmi. 

Określa się Milei jako libertarianin, wyznawca wolności, i to pomimo że dąży do ponownego zakazu aborcji. Kobiety Mileia drażnią, a prawa, które im przysługują, szkodzą rozwojowi kraju. Jednak do wyborów Milei podchodzi w formule z Victorią Villaruel. Pochodząca z wojskowej rodziny związanej z dyktaturą lat 70., Victoria opowiada się za odebraniem praw i ziemi rdzennym mieszkańcom kraju. Według niej, mają oni tych praw i tej ziemi za dużo. Jeśli chcemy zapewnić nieograniczoną wolność jednym, musimy ją ograniczyć drugim. Nie ma innego wyjścia.

„Que se vayan todos”, niech się wszyscy wyniosą, to centralne hasło polityka. „Polityka”, powiedziałem? No nie, on, Javier Milei, nie jest politykiem. Kastą polityczną są ci, którzy doprowadzili kraj do „upadku”, chociaż nawet w stanie upadku żyje się w Argentynie znacznie lepiej niż w wielu krajach regionu. Jeśli owa kasta polityczna odejdzie, w Argentynie zapanuje raj na ziemi. 

Niech się wynoszą, Milei wykrzykuje w stylówce rockmana, ubrany w skórzaną kurtkę. W rękach trzyma żółtą piłę mechaniczną, którą amputowane będą macki państwowych instytucji. Ryk piły i obelgi rozdzielane na prawo i lewo zaleją potem media społecznościowe i najwyraźniej nikt nie utnie im zasięgów. „Milei zamknął usta lewaczce”, „Milei pojechał po feministce”, „Milei zmieszał z błotem lewackiego dziennikarza”, głoszą tytuły. I choć cała ta scenografia sprawia wrażenie nowatorskiej, a Czytelniczki i Czytelnicy tego tekstu nastawili się być może na podróż w niezbadaną przyszłość, będę zmuszony rozczarować. Chociaż może i nie, bo tak literalnej powtórki z historii to jeszcze nie było.


Kasta szczerzy zęby

W ciepłe popołudnia przed domami argentyńskich miasteczek wystawiane są aluminiowe krzesła składane, reposeras. Siadają na nich osoby starsze i młodsze, babcie i wnuczkowie, koleżanki z niebinarnx koleżanx, mam na myśli: rytuał ponad podziałami. Ktoś trzyma w ręku termos z gorącą wodą i rozdaje kolejki yerba mate. Wszyscy piją z tego samego naczynia i z tej samej metalowej rurki, a oczekiwanie to doskonały pretekst do spędzenia czasu. I do rozmowy.

Według mnie jednym z przyczynków do zwycięstwa wyborczego Mileia był pandemiczny zakaz dzielenia się mate. Zakaz rozbił niejedno kółko sąsiedzkiej wymiany zdań. Sprawił, że nie jeden młodzian nie dowiedział się od starszych, jak to było dawniej. Jak to było nawet nie tak dawno.

Hasło „Que se vayan todos” Milei ukradł z masowych protestów z 2001 roku (po których de la Rua odleciał helikopterem). Ówcześni manifestanci sprzeciwiali się tym samym politykom liberalnym, które teraz proponował Milei. Gdy 10 grudnia 2023 roku Milei obejmował urząd prezydenta, niezbyt liczny tłum zwolenników skandował inne z haseł wyborczych, „La casta tiene miedo”, czyli kasta (polityczna) drży ze strachu. Cóż, być może i drżała, ale raczej ze śmiechu. Ministrem gospodarki został wspomniany Luis Caputo, dawniej minister finansów i szef banku centralnego, a wcześniej funkcjonariusz JP Morgan Chase. Przewodniczącym izby niższej mianowano Martina Menema, bratanka prezydenta Carlosa Saula Menema z lat 90. Mniej eksponowane stanowiska objęła jeszcze dwójka Menemów: Federico i Eduardo. Stołek prokuratora generalnego przyjął Rodolfo Barra, menemowski minister sprawiedliwości, natomiast ministrą bezpieczeństwa została Patricia Bullrich, którą na to samo stanowisko wyznaczył wcześniej Mauricio Macri, a jeszcze wcześniej Fernando de la Rua. Trochę tych nazwisk jest, ale widać, że zaczynają się powtarzać: Menem, Macri, Menem, de la Rua, Menem.

Ale nasza wycieczka historyczna się tutaj nie kończy. Weźmiemy jeszcze solidny wdech i zanurzymy się aż o 150 lat w głąb dziejów Argentyny, za rękę z naszym przewodnikiem w skórzanej kurtce i milionami fanów na Instagramie, na którym fotografuje się zawsze tak, żeby nie było widać podbródka:

Niczego wielkiego, stabilnego i trwałego na świecie nie osiągnięto [dosł. nie podbito] w kwestii wolności ludzkiej i rozwoju społeczeństw jeśli nie kosztem najwyższych wysiłków i bolesnych poświęceń.

- to Javier Milei cytujący byłego prezydenta Julio Rokę podczas ceremonii objęcia władzy. Cieszy się, że Roca oczyścił kraj z barbarzyńców. Innymi słowy, Milei mówi co drugiemu Argentyńczykowi: cieszę się, że Roca zabił twojego pradziadka, że twoją prababkę oddał w niewolę. Don Julio nie pierwszy i nie ostatni raz pojawi się na ustach liberalnego ekonomisty. Milei z lubością odwołuje się do czasów Roki, idyllicznego złotego wieku Argentyny, do którego teraz, niby dzięki cięciom w budżecie, miałoby się wrócić.

Tyle, że Roca nie był ekonomistą, a wojskowym. Opracował plan ludobójstwa w Patagonii (bolesne poświęcenie) i ten plan wykonał na zlecenie i z finansowaniem od Sociedad Rural Argentina, a więc klubu latyfundystów założonego w 1866 roku przez José Martineza de Hoza, przodka José Alfredo, czyli tamtego ministra gospodarki z czasów dyktatury (i ze sceny numer trzy). Podbite ziemie, „oczyszczone z Indian”, sprzedawano w domu aukcyjnym rodziny Bullrich, tych od pani minister bezpieczeństwa. Jasne, eksport wełny i mięsa z Argentyny rośnie, bo kraj wchłania miliony hektarów świeżych pastwisk, ale zyski handlowej bonanzy trafiają do kieszeni garstki właścicieli, podczas gdy ponad połowa mieszkańców cierpi na niedożywienie. Dziś nie ma co prawda drugiej Patagonii do podbicia, ale dla dostatecznie chciwych coś się jeszcze znajdzie.


Ucieczka do przodu

Milei dochodzi do władzy z poparciem blisko 56% głosujących. Ale zapytani o szczegóły programowe ponad 80% Argentyńczyków odrzuca możliwość prywatyzacji edukacji czy służby zdrowia. A to przecież trzon propozycji zwycięskiego kandydata. 

Milei z miejsca bierze się więc za łamanie wyborcom kręgosłupa i łamanie prawa przy okazji: jednym podpisem na dekrecie wprowadza przeszło trzysta zmian w argentyńskim prawodawstwie. Do dziś nie wiadomo, czy dekret był legalny. Ale Milei nie czeka na decyzję trybunałów i rzuca na stół propozycję megaustawy, kolejnych sześćset zmian. Niewielu ma czas, by przeczytać, co właściwie będzie głosowane w parlamencie. Chodzi o kilkaset stron dokumentów, których autor nosi nazwisko godne agenta do zadań specjalnych.

Niespodzianki nie będzie: Federico Sturzenegger był szefem banku centralnego za rządów Macriego i sekretarzem ds. polityki gospodarczej de la Ruy. Razem z Luisem Caputo jest oskarżony o wyciek 15 miliardów dolarów rezerw, na czym miał wzbogacić się JP Morgan, dla którego wcześniej pracował Caputo. Za czasów Menema Sturzenegger robił karierę ekonomisty w sprywatyzowanej wówczas państwowej spółce naftowe YPF. 

Część zmian to typowe reformy liberalne: uwolnienie cen produktów i wynajmów, i zniesienie ograniczeń w handlu międzynarodowym, a więc liberalizacja gospodarki w erze protekcjonizmów. Państwo odstępuje od wsparcia dla produkcji krajowej, promuje import, ogranicza prawa pracownicze i chce (ponownie) prywatyzować przedsiębiorstwa państwowe, takie jak strategiczna YPF. Ale to nikogo nie dziwi, to już było, to proponuje się co parę lat na nowo, a skutki są znane i bolesne: bezrobocie, spadek siły nabywczej i dezindustrializacja kraju. 

Ciekawe dzieje się w pozamiejskich rozdziałach dekretu. Zniesiona zostaje ustawa regulująca górnictwo, przepada prawo manipulacji ogniem. Ten ostatni dokument ograniczał możliwość komercyjnego użytkowania terenów po pożarach lasów. W Argentynie podpala się lasy, by na ich miejscu organizować pastwiska eksportowe, pola golfowe czy willowe dzielnice. Przepada ograniczenie na zakup ziem przez obcokrajowców. Do tej pory i tak mogli oni nabywać do 1000 hektarów na osobę, ale teraz będą mogli więcej. Południe Argentyny znajduje się na celowniku zachodnich milionerów, arabskich szejków i szaraczków rynku nieruchomościowej z całego świata. Rekordzistą jest włoski Benetton. Firma od kolorowych swetrów posiada aż 900 000 ha, a więc działkę wielkości województwa opolskiego. Ma się rozumieć, że Sociedad Rural Argentina, argentyński klub latyfundystów, również twardo popiera Mileia. 

W kolejnym kroku, bo w megaustawie Ley Ómnibus, znajdziemy wolność do wylesiania. Akt prawny do dziś dyskutowany jest w kongresie, ale niektórzy już korzystają z jego dobrodziejstw. Prawnik Enrique Viale donosi o wykarczowaniu prawie 130 000 hektarów dziewiczego lasu na północy kraju. Właściciele tych ziem to już nasi dobrzy znajomi: minister Caputo i exprezydent Macri. Trzeci i największy z oskarżonych nazywa się Eduardo Elsztain i jest także właścicielem hotelu Libertador, w którym – tak się składa - podczas całej kampanii prezydenckiej mieszkał Javier Milei. Mileiowskiej wolności nie ustrzegły się nawet lodowce. Prawo ograniczające działalność górniczą w sąsiedztwie andyjskich lodów przeszkadza m.in. kanadyjskiej korporacji Barrick Gold, największemu producentowi złota z odkrywek na świecie. A Kanadyjczykom się przecież nie odmawia. 

„Jak dalej będą marudzić, to im zamknę kongres”, powiedział liberalny polityk na spotkaniu z przedsiębiorcami z sektora agro na początku marca, gdy kongresmeni dumali jeszcze nad nowym prawem. „Obsikam ich wszystkich”, dodał jeszcze, mając na myśli gubernatorów przeciwnym zmianom. Nie wiem, jak z obsikaniem, ale z zamknięciem kongresu jest coś na rzeczy, bo megaustawa dawałaby Mileiowi prawo do rządzenia dekretami. Bez konsultacji z parlamentem. Widać, że Milei dba o wolność. Ale głównie swoją własną. Według propozycji Ley Ómnibus na spotkanie trzech lub więcej osób w przestrzeni publicznej będzie potrzebna zgoda lokalnych władz, a za protesty trafi się do więzienia. ¡Viva la libertad, carajo!, jak krzyczy prezydent na końcu każdego przemówienia. Niech żyje wolność, do cholery!


Nowy neoliberalny kapitał ludzki

Żeby informacje nie krążyły zbyt intensywnie po kraju, Milei zamyka TELAM, państwową agencję prasową, odpowiednik polskiego PAPu. Publiczność zabawia się plotkami: czy Milei rzeczywiście utrzymuje stosunki seksualne z własną siostrą, czy cztery mastify prezydenta naprawdę mają budę z klimatyzacją na tyłach pałacu i w jaki sposób głowa państwa komunikuje się ze zmarłym psem Conanem, który – według wersji samego Mileia – podpowiada mu, jak kierować państwem. 

Negatywna reakcja społeczna pojawiła się szybko, ale władze były na nią przygotowane. Nowa-stara minister bezpieczeństwa spisała specjalny protokół antymanifestacyjny, a policjantom wręczyła do rąk zupełnie nowe - tym razem faktycznie nowe – pojemniki z gazem.

- To nie był gaz pieprzowy. Ten był gęstszy, biało-żółty – powiedziała dziennikowi „Tiempo” jedna z uczestniczek protestu.

Jej słowa potwierdził lekarz Franco Capone. Podczas manifestacji mężczyzna opatrzył ponad 150 osób, w tym emerytów i młodzież. Capone twierdzi, że nowy gaz wywołuje ostre poparzenia skóry, a ból nie ustaje nawet po podaniu lidokainy.

Ale Milei nie ogląda się za siebie. Zwolnienia dotykają dziesiątków tysięcy osób. Policja wkracza do urzędów i instytutów naukowych. Zawiesza się finansowanie kultury. Atak na państwo jest tak zgeneralizowany, że już nie wiadomo, przeciw czemu protestować. Wiedzą emeryci, bo kolejny liberalny rząd obniżył świadczenia i znowu nie starcza do pierwszego. Minister Diana Mondino twierdzi jednak, że państwo nie powinno udzielać im pożyczek, bo emeryci i tak niedługo umrą. Sama jest właścicielką banku, więc pewnie wie, co mówi.

„Hahaha, jak dobrze widzieć, jak zwijacie się z bólu”, czytam w komentarzach. Istnieje pokaźny sektor społeczeństwa, który ślepo popiera wszystkie działania nowego rządu. Jego największą satysfakcją jest patrzeć, jak cierpią najsłabsi: emeryci, sprzątaczki z publicznych szkół czy doktoranci z państwowych instytutów. Cieszą się, gdy ze łzami w oczach odchodzi z pracy jedyny listonosz w miasteczku, bo właśnie rozwiązano lokalną pocztę. Gratulują sobie, że wybrali prezydenta, który wstrzymał dostawy żywności do stołówek socjalnych. „Weźcie się do pracy, pieprzone czarnuchy!”, bo wiadomo, że jak ktoś biedny, to znaczy, że czarny, a praca czyni białym.

Ten ładunek spontanicznej nienawiści trzeba jakoś zagospodarować. Zbudować nowego Argentyńczyka, nowy, neoliberalny kapitał ludzki. Milei zaczyna od symboli: nazwę Centrum Kultury Kirchner zmienia na Pałac Wolności. Likwiduje Ministerstwo ds. Kobiet, a 8 marca usuwa Salon Kobiet z pałacu prezydenckiego, przemianowując go na Salon Patriotów. W miejscu portretów wybitnych Argentynek zawiśli wąsaci mężczyźni. Miesiąc później znika Salon Ludności Rdzennej, a na jego miejsce pojawia się Salon Bohaterów Wojny o Malwiny, chociaż w pałacu prezydenckim istnieje już patio o tej samej nazwie. Tego typu akcje skąpane są w krzykach i obelgach, teraz już na poziomie międzynarodowym. Milei dorobił się w ten sposób konfliktu dyplomatycznego z Meksykiem i Kolumbią, a Hiszpania premiera Sancheza odwołała ambasadora w Buenos Aires. Przypomina Milei Hugona Chaveza, z tym że Chavez obrażał królów i prezydentów na wesoło, z ironią, a Milei na smutno, z choleryczną nienawiścią.

Pomimo ograniczania wydatków, Milei kupuje 24 samoloty F-16 wycofywane ze służby w Danii. Chce przywrócić wojskowym szacunek. Cóż, wojskowi utracili go z własnej woli, mordując 30 tysięcy cywilów na przełomie lat 70. i 80. Ale Milei wątpi, czy to prawda: może nie było ich aż tak dużo? Prezydent sugeruje, że 30 tysięcy to liczba przesadzona, że 8 tysięcy jest bardziej prawdopodobne. A to chyba już nie tak źle, prawda? Osiem tysięcy wrogów politycznych można sobie od czasu do czasu zamordować, co się będziemy ograniczać. „Jestem najważniejszym przedstawicielem wolności na całym świecie”, powiedział Milei tydzień temu, więc jemu chyba wszystko wolno. Według deklaracji rządowych, ustawa pozwalająca na wykorzystanie wojska do działalności represyjnej wewnątrz kraju znajduje się w przygotowaniu.


Cudu ciągle brak

Podczas 4 miesięcy rządów Javiera Mileia inflacja przebija magiczne 100%. Wzrostu cen nie poczują senatorowie, którzy podnieśli sobie pensje o 130%. Płace spadły poniżej 200$. To najniższy poziom od ponad 30 lat. Spożycie chleba w tym pszenicznym kraju runęło aż o 45%. Produkcja przemysłowa spadła o 21,2%, a budownictwo o 42,2%. Producenci yerba mate – suszu, który na co dzień konsumuje każdy Argentyńczyk – przygotowali saszetki o wadze 50 g. Wielu klientów nie stać na standardową półkilogramową paczkę. A ja, jak gdyby nigdy nic, poprosiłem znajomą antropolożkę Almę Tozzini, aby wysłała mi elektroniczną wersję swojej nowej książki. „Osoba przygotowująca e-booki odeszła z instytutu na fali masowych zwolnień”, usłyszałem. Czekam, bo chętnie bym przeczytał o tożsamości Mapuczów. OECD przewiduje, że w 2024 roku argentyńska gospodarka skurczy się o 3,3%.

Argentynę opowiada się dziś na dwa sposoby. Oba opierają się na ekstraktywizmie, tu nie ma wielkiej różnicy między rządem a opozycją. Pierwsza opowieść głosi, że ziemia należy do nas wszystkich, bez względu na kolor skóry, płeć czy pochodzenie. Wszyscy razem wykopiemy z ziemi to, co przed nami chowa, i jakoś się tym podzielimy. Może nie po równo, ale jednak. Taką opowieść proponują kirchneryści i istnieje w niej pewna sprzeczność. W latach 2020-2022 cena litu wzrosła 8-krotnie, żyjemy w dobie litowego szaleństwa. Wydobycie świętego Graala elektromobilności osusza okolice, w których żyją rdzenni mieszkańcy. Trzeba ich stamtąd wykurzyć, żeby móc wydobywać bez problemu. A wiadomo, że problemy będą, już zresztą były, i to całkiem niedawno, manifestacje, strzały gumowymi kulami, bo policja ostrymi nie może, a wojsko już by mogło, a poza tym jak to potem koherentnie opowiedzieć? Jest na szczęście druga opowieść, opowieść której patronem jest Julio Roca. Według niej ziemie w Ameryce zajmowali niecywilizowani barbarzyńcy, których trzeba zlikwidować, abyśmy my, ludzie inteligentni, mogli z takich ziem korzystać i się na nich bogacić. Brzmi całkiem heroicznie, a po drodze pozbyliśmy się sprzeczności. 

Podczas gdy jedni drżą o utratę pracy, a drudzy drwią z tych pierwszych, na rozmowy o licie do Argentyny przyjeżdża sekretarz stanu Anthony Blinken. Mówi, że „Argentyna ma to, czego świat potrzebuje”, bo może „dostarczyć energii w świecie przyszłości”. Od grudnia Milei jedzie do Stanów aż cztery razy, raz odwiedza Izrael. Ogłasza te dwa kraje głównymi sojusznikami. W kwietniu dwukrotnie zjawia się w Argentynie generał Laura Richardson, dowódczyni Comando Sur. „Aż 60% światowego litu koncentruje się w tzw. litowym trójkącie, w Argentynie, Boliwii i Chile. […] Dlatego ten region jest tak ważny, to istotne z punktu widzenia naszego bezpieczeństwa narodowego. I musimy rozpocząć naszą grę” – powie Richardson na forum Atlantic Council ponad rok wcześniej. I gra się zaczyna. Podejrzewa się, że argentyńska baza morska w Ushuai zostanie zrealizowana wspólnie z wojskiem amerykańskim. Pierwszy nowy kontrakt na wydobycie litu uzyskała izraelska XtraLit. Kapitały ze Szwajcarii i Kanady przygotowują się do skoku na argentyńską miedź z pominięciem obciążeń fiskalnych i norm środowiskowych. Tyle krzyku, tyle nowatorskich idei, a chodziło o to samo, o co zawsze chodzi w Ameryce Łacińskiej od ponad 500 lat: o ziemię i surowce.


1. Doczytałeś/aś do końca? Mam nadzieję, że było warto! Jeśli chcesz, możesz odwdzięczyć się za przygotowany przeze mnie tekst jednorazową, dobrowolną wpłatą, coś jak postawić mi kawę w zamian za interesującą historię. Takie wsparcie motywuje i pomaga rozwijać dalszą działalność!

2. Jeśli zaciekawił cię ten tekst, prawdopodobnie zainteresują cię również inne treści, które tworzę: książki reporterskie, filmy dokumentalne, podcasty i artykuły prasowe o tematyce społecznej. Znajdziesz je na mojej stronie www.wojciechganczarek.pl. Jeśli chciałbyś regularnie wpierać moją działalność, możesz dołączyć do grona Patronek i Patronów w ramach platformy Patronite. Serdecznie zapraszam!

Add post to Blinklist Add post to Blogmarks Add post to del.icio.us Digg this! Add post to My Web 2.0 Add post to Newsvine Add post to Reddit Add post to Simpy Who's linking to this post?

MPZD #17-18 | Dwa kaniony, dwie doliny, dwie piosenki 9 Apr 2023 12:24 PM (2 years ago)

W 17 i 18 odcinku małego podcastu z drogi przejeżdżamy przez dwa malownicze kaniony, dwie malownicze doliny i z jednej do drugiej malowniczej prowincji: z San Juan do La Rioja. Na zdjęciach zobaczycie intensywną czerwień gór, podczas gdy w historiach będzie wybrzmiewał intensywny związek z ich naturą. Dodatkowo podrzucam Wam dwa utwory Atahualpy Yupanquiego zrodzone w tych stronach.

Żółty znak


mały podcast z drogi #17 | Kilkadziesiąt wartkich potoków

Gdy pada -raz na rok, może dwa razy- droga między Huaco i Guandacol pozostaje zamknięta. W górach prowincji La Rioja natura nie pozwala, by o niej zapomnieć.


W dół kanionem rzeki Jachal

Zakręt

Rzeka Jachal

Widok z domu Iana

Dom Iana, gdzie spędziliśmy ładnych kilka dni

Wyrafinowana sztuka obserwacji

Jadłoszyn w odmianie poskręcanej

Dique Los Cauquenes

Bliżej

"Viejo camino jachallero, desenroscado caracol…"

Zapora… i zaczął mi się psuć obiektyw… jakbyście znali jakiś tani o dobry warsztat fotograficzny we Wrocławiu lub Warszawie, to dajcie znać!

Rio Huaco

Zielona dolina Huaco

Kończy się rzeka, zaczyna się kanał irygacyjny

Po wysokogórskich przygodach wracamy na klasyczną drogę numer 40

Sanktuarium

Baden, czyli obniżenie w drodze, które umożliwia spływanie rzekom okresowym

Jeden z kilkudziesięciu strumieni

W dali po lewej: Famatina

Gorzkie pomarańcze

Francisco Campillay

Park imienia Francisco Campillaya

Guandacol i winogrona, z których powstają najsmaczniejsze rodzynki w Argentynie




mały podcast z drogi #18 | Jak sprywatyzować park narodowy i z kim oglądać gwiazdy

W tym odcinku podróżujemy przez prowincję La Rioja. Dziś analizuję co prawda, jak sprywatyzować park narodowy tak, by nikt się nie dowiedział, ale -proszę się nie martwić!- opowiadam także o milszych aspektach argentyńskiej rzeczywistości, ciepłych jak górska noc pod gwiazdami.




Guandacol

Opuszczamy dolinę Guandacol w kierunku Villa Union

"Mała Talampaya", ta gratis

Kolory

I wreszcie zjazd, w dół do Villa Union

Więcej kolorów

Okolice Villa Union

Ściana

W górę na Cuesta de Miranda

Czerwieni, nigdy dość czerwieni

Znachor Juan de la Cruz Ormeño przyjmuje w Agua de Adentro, półtora kilometra stąd

Anulować koncesje górnicze, natychmiast!

Skrzyżowanie na Aicuñę

Jeszcze troszkę

Kaktusy

Lucia pociesza Sarę

RN40

Las Aguaditas

Jeszcze parę zakrętów: niedługo przed szczytem Cuesta de Miranda

Rojo-bermejo-bermellón




1. Doczytałeś/aś do końca? Mam nadzieję, że było warto! Jeśli chcesz, możesz odwdzięczyć się za przygotowany przeze mnie tekst jednorazową, dobrowolną wpłatą, coś jak postawić mi kawę w zamian za interesującą historię. Takie wsparcie motywuje i pomaga rozwijać dalszą działalność!

2. Jeśli zaciekawił cię ten tekst, prawdopodobnie zainteresują cię również inne treści, które tworzę: książki reporterskie, filmy dokumentalne, podcasty i artykuły prasowe o tematyce społecznej. Znajdziesz je na mojej stronie www.wojciechganczarek.pl. Jeśli chciałbyś regularnie wpierać moją działalność, możesz dołączyć do grona Patronek i Patronów w ramach platformy Patronite. Serdecznie zapraszam!

Add post to Blinklist Add post to Blogmarks Add post to del.icio.us Digg this! Add post to My Web 2.0 Add post to Newsvine Add post to Reddit Add post to Simpy Who's linking to this post?

MPZD #14-15-16 | Złote imperium nie ma co pić i inne historie z San Juan 2 Apr 2023 1:19 PM (2 years ago)

Mały podcast z drogi w odcinkach 14 do 16 to dźwiękowa podróż przez prowincję San Juan. W bogatym w złoto regionie zaostrza się problem dostępności wody, a kopalnie odkrywkowe zdają się kopać coraz szybciej, by wydobyć co się da, zanim cały region szlag trafi. Zapraszam do odsłuchania historii i ucieszenia oka wyjątkowo hojną kolekcją zdjęć!

To zdjęcie to tak trochę niechronologicznie, ale bardzo je lubię. Lucia cieszy się z końca długiego podjazdu zaraz przed stacją pomiarów poziomu rzeki San Juan.

mały podcast z drogi #14 | Garść anegdot i uszkodzony rower

W tym odcinku dość wyjątkowo skupię się na anegdotach z trasy: przekroczymy granicę między prowincjami Mendoza i San Juan, po drodze pojawią się problemy techniczne, a nocą uda się usłyszeć mruczenie pumy.



Obozowisko w wąskim kanionie: dostęp do czystej wody to zawsze dobry argument, by rozbić namiot właśnie w danym miejscu

W górę

Ten pan akurat w dół

Meandry Rio Mendoza w okolicach Uspallaty

I dalej w górę

Difunta Correa gdzieś pod przełęczą: to tutaj złamała mi się oś

A tak wygląda złamana tylna oś rowerowa, jakby ktoś jeszcze nie miał przyjemności

Pan mechanik, który ściągnął mi potrzebną część ze stolicy prowincji

...użyczył miejsca, czasu i narzędzi.

Przy zakręcie w stronę Parku Narodowego Leoncito

Doborowe towarzystwo by witać nowy, 2023 rok

Leoncito, enklawa zieleni wśród piaszczystych gór

Widok na Andy

Widok na kosmos

Obserwatorium, to dostępne dla zwiedzających

Krzaki

Barreal, przedmieście

To jest takie dwa w jednym: po pierwsze mamy tu greenwashing systemowy, czyli kopalnię odkrywkową finansującą działania dyrekcji ochrony środowiska, a po drugie mamy szczyt cynizmu, bo kopalnia odkrywkowa zużywająca gigantyczne ilości wody i zatruwająca ją, prosi cię byś Ty, owszem, dbał o czystość wód. Chociaż właściwie to logiczne: oni nie dbają, dbaj chociaż Ty. Tylko że Ty nie użyjesz dziesięciu milionów litrów na dzień, a oni tak. Ale i tak możesz wierzyć, że Twoje działanie ma znaczenie, czemu nie. Nikt Ci tego nie broni.

Kolory

Fiolet

Na zakręcie: już za wietrzną Calingastą


mały podcast z drogi #15 | Złote imperium nie ma co pić

W San Juan, argentyńskiej prowincji słynącej z wydobycia złota, niedługo może zabraknąć wody do picia: na to wskazywałyby pomiary w rzece San Juan. Rzece, która daje nazwę i życie górskiej prowincji.



Metr nad chłodną taflą rzeki San Juan

Ricardo mierzy rzekę, ja bawię się w selfie

Na poprzednim zdjęciu Ricardo miał nietęgą minę pewnie dlatego, że wiedział, że czeka go jeszcze podjazd. Żeby ulżyć jego wysiłkowi, wyskoczyłem z wózka

Rzeka San Juan, zaraz przed Pierwszym Wielkim Podjazdem

Znak głosi: przez następne 14 kilometrów, ciasne zakręty

Czy jedzie z nami droga?

Altana pod szczytem, ponad 2000 m n.p.m.

Rondo k/ Talacasto

Ta wielka płaska i wilgotna przestrzeń pośród gór to właśnie Cienaga

Znak ostrzega przed gołoledzią, a podjazd nie chce się skończyć

Zdjęcie nieostre, bo na tych prawie 2700 m n.p.m. strasznie zmarzły mi palce

Na chwilę zrobiło się na tyle zimno, że aż nieprzyjemnie

W nagrodę dowiedziałem się, że gdy pada, jarillales -czyli obszary porośnięte jarillą- wydzielają znacznie intensywniejszy zapach, niż zwykle. Wcześniej nie miałem o tym pojęcia, bo w miejscach, gdzie zwykła rosnąć jarilla, zazwyczaj nie pada.



mały podcast z drogi #16 | El Mal, czyli zło

W górskiej części prowincji San Juan rządzi kopalnia złota. Kopalnia decyduje, obdarowuje lub odbiera, przekupuje, funduje i wywozi, co chce.



Warzywniak w Las Flores

Pejzaż wzdłuż drogi w kierunku Tudcum

Wjazd do odkrywkowej kopalni złota Veladero

Jeszcze jeden zakręt, zaraz przed Tudcum, a za zakrętem…

…a za zakrętem - zielony raj. Serio serio.

Ławeczki w ryneczku

Stare uliczki starego Tudcum

Pies o poranku

Sprzedaż ziół leczniczych

Nasz dom w tamte trzy noce w Tudcum

Woda zamienia pustynię w oazę

Sznur wydm zdaje się odgradzać miejscowość niczym mur obronny

Architektura

Zjazd w kierunku Rodeo

Okolice Cuesta del Viento

Turkusowy zalew Cuesta del Viento

W dół, kanionem rzeki Jachal


1. Doczytałeś/aś do końca? Mam nadzieję, że było warto! Jeśli chcesz, możesz odwdzięczyć się za przygotowany przeze mnie tekst jednorazową, dobrowolną wpłatą, coś jak postawić mi kawę w zamian za interesującą historię. Takie wsparcie motywuje i pomaga rozwijać dalszą działalność!

2. Jeśli zaciekawił cię ten tekst, prawdopodobnie zainteresują cię również inne treści, które tworzę: książki reporterskie, filmy dokumentalne, podcasty i artykuły prasowe o tematyce społecznej. Znajdziesz je na mojej stronie www.wojciechganczarek.pl. Jeśli chciałbyś regularnie wpierać moją działalność, możesz dołączyć do grona Patronek i Patronów w ramach platformy Patronite. Serdecznie zapraszam!

Add post to Blinklist Add post to Blogmarks Add post to del.icio.us Digg this! Add post to My Web 2.0 Add post to Newsvine Add post to Reddit Add post to Simpy Who's linking to this post?

MPZD #11-12-13 | Gorzki smak argentyńskiego wina 10 Mar 2023 4:48 AM (2 years ago)

W odcinkach od 11 do 13 mały podcast z drogi zabierze Cię na zielone winnice prowincji Mendoza, ojczyzny argentyńskiego wina. Nie wszystko jest tam jednak tak smaczne i wykwintne jak pięcioletni cabernet: zapraszam do krainy nierówności społecznych i anihilacji resztek miejscowej przyrody w imię zaspokojenia popytu na dobra luksusowe for export.


Karczowanie terenu pod nowe winnice, zapewne z zielonymi certyfikatami;
okolice Manzano Histórico, Mendoza


mały podcast z drogi #11 | Tatuaż z historykiem

W jedenastym odcinku małego podcastu z drogi odpowiadam na Wasze pytania. Odpowiedzieć na nie byłoby mi znacznie trudniej, gdyby nie działalność pewnego argentyńskiego historyka.


Lucía, studentka turystyki i fotografka z San Rafael

Historyk Osvaldo Bayer na jej ramieniu



mały podcast z drogi #12 | Przeszłość jest częścią teraźniejszości

Przeszłość jako mapa na przyszłość, ekologiczne certyfikaty win i pracownicy winnic owinięci w szmaty. Zapraszam na wycieczkę przez Mendozę, ojczyznę argentyńskiego wina!



Czosnek czeka na transport

Winnice pną się aż po górskie grzbiety

Wspólnie z Lucią, Carlosem i Marisol oglądamy zasięg zniszczeń łamane przez cywilizacji

W samym Manzano Historico nie ma winnic, bo ustanowiono rezerwat przyrody

Piękne argentyńskie chwasty

Piękna argentyńska kura (jedna z kur Marisol)

Z ogródka (1)

Z ogródka (2)

Z ogródka (3)

Siatka, jak widzicie, jest mocno napięta: ma chronić nie tylko przed ostrym słońcem, ale może przede wszystkim przed intensywnym gradem

Poszukiwacz domowych myszy


mały podcast z drogi #13 | Dwa domy na osobę

W zasadzie miałem opowiadać o czym innym, ale wyszły rozważania o tym, ile domów można posiadać na osobę. Nie zabrakło również konfliktu o wodę, etni Huarpe i drogi przez góry prowincji Mendoza. Zapraszam!



W górę po trasie La Carrera, RP89

Z widokiem na wulkan Tupungato

O poranku

Kto powiedział, że w podróży nie można robić dżemów? (i nieostrych zdjęć)

W polu

Na pierwszym planie: drut, w tle: prywatna dzielnica na szczycie góry

Wjazd

Chmury i koń

Konie bez chmury i działki na sprzedaż

Chmura bez koni (ale z drutami)

Góry w okolicach Las Vegas to ostatnie miejsce, gdy jadąc na północ Argentyny, krajobraz cały czas przypomina Patagonię

Puesto "La Hoyada"

Pierwsze dzielnice Las Vegas widziane z oddali

A góry? Góry dają radość!


1. Doczytałeś/aś do końca? Mam nadzieję, że było warto! Jeśli chcesz, możesz odwdzięczyć się za przygotowany przeze mnie tekst jednorazową, dobrowolną wpłatą, coś jak postawić mi kawę w zamian za interesującą historię. Takie wsparcie motywuje i pomaga rozwijać dalszą działalność!

2. Jeśli zaciekawił cię ten tekst, prawdopodobnie zainteresują cię również inne treści, które tworzę: książki reporterskie, filmy dokumentalne, podcasty i artykuły prasowe o tematyce społecznej. Znajdziesz je na mojej stronie www.wojciechganczarek.pl. Jeśli chciałbyś regularnie wpierać moją działalność, możesz dołączyć do grona Patronek i Patronów w ramach platformy Patronite. Serdecznie zapraszam!

Add post to Blinklist Add post to Blogmarks Add post to del.icio.us Digg this! Add post to My Web 2.0 Add post to Newsvine Add post to Reddit Add post to Simpy Who's linking to this post?

MPZD #10 | Ściany kanionu jak gliniany piec 26 Jan 2023 6:09 AM (2 years ago)

Życie regionu, ba, życie w ogóle toczy się wokół wody, więc o wodzie, rzekach i życiu będziemy rozmawiać, do ostatniej kropli. W dziesiątym odcinku małego podcastu z drogi podróży przez prowincję Mendoza ciąg dalszy. Natomiast na obrazach towarzyszących będziecie mogli zobaczyć, jak stopniowo zanika rzeka Atuel.



Nihuil, pierwszy z serii zalewów na rzece Atuel, zarazem popularny punkt dla amatorów sportów wodnych, motocrossowców i ludzi lubiących hałasować innymi pojazdami silnikowymi w czasie wolnym

Gruntowa droga w dół kanionu rzeki Atuel

Zakręty

Kolejny, mniejszy zalew i kolejna, mniejsza zapora

Między zaporami poziom wody w rzece czasem sięga jedynie po kostki

A czasem nie sięga

Jedna z serii elektrowni wodnych

Droga opuszcza kanion rzeki Atuel

Valle Grande, ostatni i najbardziej spektakularny z zalewów na rzece Atuel

Za Valle Grande Atuel to wciąż wartka rzeka o niemałym przepływie

Jej wód używa się m.in. do celów turystycznych (tutaj: rafting)

Za pomocą sieci kanałów nawadniane są plantacje

Przodują monokultury winogron przeznaczanych na słynne argentyńskie wina

A także czosnek, który w ostatnich latach zajął miejsce sadów owocowych

Na wysokości La Guevarina (w połowie drogi między San Rafael i General Alvear) rzeka Atuel dochodzi do głębokości ok. 2 metrów, chociaż mieszkańcy okolicy zapewniają, że tak wysokiego poziomu rzeki nie widziano od lat

Na kolejnych kilometrach od głównego nurtu rzeki odchodzą kolejne kanały, stopniowo pozbawiając Atuel wody. Na wysokości General Alvear wartka, potężna rzeka to jedynie leniwy strumień sięgający nie wyżej niż po kolana

Zobacz także --> książka "Sprzedani. Reportaże z peryferii"

Billboard na granicy prowincji La Pampa głosi: "Mendoza ukradła nam [rzekę] Atuel. Teraz Naród [tj. rząd w Buenos Aires] idzie po rzekę Colorado #BrońmyNaszychRzek". Trzeba tu dodać, że Atuel to jedyna rzeka płynąca przez interior prowincji La Pampa, natomiast Colorado jest rzeką międzyprowincjonalną, tj. wyznacza granicę między prowincjami La Pampa, Rio Negro i Neuquén. Protest dotyczy planów konstrukcji zapory na rzece Colorado, która -ponownie- nawodni plantacje i pastwiska prowincji Mendoza, pozbawiając wody prowincję La Pampa

Stan rzeki Atuel na wysokości Santa Isabel, prowincja La Pampa. Wbrew orzeczeniu trybunału w Buenos Aires, Mendoza nie zostawia Pampie ani kropli

Wiatrak, typowy obrazek w bezrzecznej prowincji La Pampa. Region Santa Isabel charakteryzuje się wyjątkowo niskimi opadami, co w obliczu braku dopływów słodkiej wody z Atuelu sprawia, że woda wyciągana przez pompy wiatrowe jest coraz bardziej słona


1. Doczytałeś/aś do końca? Mam nadzieję, że było warto! Jeśli chcesz, możesz odwdzięczyć się za przygotowany przeze mnie tekst jednorazową, dobrowolną wpłatą, coś jak postawić mi kawę w zamian za interesującą historię. Takie wsparcie motywuje i pomaga rozwijać dalszą działalność!

2. Jeśli zaciekawił cię ten tekst, prawdopodobnie zainteresują cię również inne treści, które tworzę: książki reporterskie, filmy dokumentalne, podcasty i artykuły prasowe o tematyce społecznej. Znajdziesz je na mojej stronie www.wojciechganczarek.pl. Jeśli chciałbyś regularnie wpierać moją działalność, możesz dołączyć do grona Patronek i Patronów w ramach platformy Patronite. Serdecznie zapraszam!

Add post to Blinklist Add post to Blogmarks Add post to del.icio.us Digg this! Add post to My Web 2.0 Add post to Newsvine Add post to Reddit Add post to Simpy Who's linking to this post?

MPZD #7-8-9 | Wojny wodne, kiedy podróż mówi dość i przekraczanie wewnętrznych granic 15 Jan 2023 1:35 PM (2 years ago)

Zamieszczam zdjęcia dotyczące na raz trzech odcinków małego podcastu z drogi. To przede wszystkim dlatego, że mam zaległości. Ale i dlatego, że te trzy odcinki są ze sobą ściśle powiązane i warto zapoznać się z nimi -dźwiękowo i wizualnie- za jednym zamachem.


#7 Wojny wodne

W Ameryce Łacińskiej mówi się o wojnach o wodę jako o niedalekiej przyszłości naszej planety. I nie są to fantastyczne wizje rodem z Mad Maxa: w Patagonii konflikty o życiodajny płyn stały się codziennością już jakiś czasu temu.


Napis zapraszający do odwiedzin w Colonia Emilio Mitre. Nie wygląda na mlekiem i miodem płynącą krainę

Okolica: susza i upał

A my chcemy pić!

I na szczęście (jeszcze mają co pić): to kozy Carlosa Lucero, który ma swoje ziemie nad brzegami rzeki Atuel

W porządku: nad korytem po rzece Atuel. Wody podziemne, tłoczące się równolegle z rzeką, stają się z roku na rok coraz bardziej słone, ze względu na większe dopływy ze słonej rzeki Rio Salado. W sensie większe, ale i tak prawie nieistniejące

Pomiar poziomu wody wskazuje patyki

Scenka rodzajowa 1

Scenka rodzajowa 2

Scenka rodzajowa 3

Piękno pustyni

Wróg rowerzysty


#8 Kiedy podróż mówi dość

Bywa, że kiedy nie jesteś w stanie podjąć jakiejś decyzji, życie sugeruje ci konkretne rozwiązanie. Dziś kończymy temat Ranqueli i patagońskich ziem.

(W odcinku wspominam projekty dokumentalne Człowiek potrzebuje przestrzeni oraz Synowie tej ziemi. Rozmowy z ludnością rdzenną Argentyny)



Santa Isabel, jedna z bocznych ulic

Afisz projekcji "Synów tej ziemi" w Santa Isabel

Ramona, córka Teofili Videli

Karina, ta, która zrezygnowała z marzeń o El Chalten

Claudia, liderka (jednej ze wspólnot) Ranqueli z Santa Isabel

Spotkanie w szkole podstawowej

Spotkanie w liceum w Santa Isabel


#9 Przekraczanie wewnętrznych granic

Wyjechać z Patagonii to jak wyjechać z kraju. Prowincja Mendoza, chociaż wchodzi w skład Argentyny, jawi się jako obca, nieznana republika.


Santa Isabel, czekając na wodę

Droga z Santa Isabel do General Alvear przez Cochico

Póki co roślinność się nie zmienia

Po setkach kilometrów przez step, wreszcie na horyzoncie majaczy samotna góra

W General Alvear rzeka Atuel ma nieco wody. Ma nawet plażę. Ale woda nie sięga wyżej, niż do kolan

Stareńka ciężarówka rodziny Giardina

Skrzynie na owoce

Do kiepskiego trendu wieloletniego, w tym roku doszły jeszcze listopadowe przymrozki (listopad, odpowiednik maja na półkuli południowej)

Rodzinna winnica Giardinów

Napis na jednym z domów w Colonia Alvear Oeste głosi: "Alvear Oeste dziś kończy sto lat. Miasteczko, które cierpi, bo jego tory kolejowe porzucono"

Zmierzch


1. Doczytałeś/aś do końca? Mam nadzieję, że było warto! Jeśli chcesz, możesz odwdzięczyć się za przygotowany przeze mnie tekst jednorazową, dobrowolną wpłatą, coś jak postawić mi kawę w zamian za interesującą historię. Takie wsparcie motywuje i pomaga rozwijać dalszą działalność!

2. Jeśli zaciekawił cię ten tekst, prawdopodobnie zainteresują cię również inne treści, które tworzę: książki reporterskie, filmy dokumentalne, podcasty i artykuły prasowe o tematyce społecznej. Znajdziesz je na mojej stronie www.wojciechganczarek.pl. Jeśli chciałbyś regularnie wpierać moją działalność, możesz dołączyć do grona Patronek i Patronów w ramach platformy Patronite. Serdecznie zapraszam!

Add post to Blinklist Add post to Blogmarks Add post to del.icio.us Digg this! Add post to My Web 2.0 Add post to Newsvine Add post to Reddit Add post to Simpy Who's linking to this post?

22 radości na 2022 rok 10 Jan 2023 4:30 PM (2 years ago)

Rok 2022 minął szybko. Aby nie umknął naszej pamięci, warto zapisać to, co nam ze sobą przyniósł. A w szczególności: to, co się udało, co dało powody do radości i pozwoliło myśleć i planować rok i lata kolejne. Co więc się wydarzyło w związku z podróżą, twórczością dokumentalną i literacką podczas ubiegłych 12 miesięcy?


Rok 2022 zaczął się i skończył w podróży, ale ponad połowa z jego 12 miesięcy upłynęła mi w El Chaltén

1. Ukazała się w druku książka "Sprzedani. Reportaże z peryferii", wielowątkowa relacja z Paragwaju oferująca Czytelnikom odmienny punkt widzenia na zależności między centrum i peryferią zglobalizowanego świata. Po początkowych problemach z dystrybucją, książka jest już dostępna w szerokiej sieci sprzedaży, w tym w Empiku, Czytam.pl czy w Gandalfie.

2. Spisałem pięcioczęściowy cykl relacji "Granice historii. Argentyna od Atlantyku po Andy" (części pierwsza, druga, trzecia, czwarta i piąta). W trakcie pisania znalazłem inspirację i pomysł na książkę o Patagonii i koniec końców nigdy nie rozwinąłem tytułowego wątku granic historii. Zostawiam go sobie na później, na książkę!

3. Na początku roku przebywałem ponownie w północnej Patagonii, gdzie udało mi się nagrać rozmowę z Susaną Bandieri, historyczką, autorką wyjątkowej książki "Historia de la Patagonia" i współautorki "La tierra pública en la Patagonia", czyli historii własności ziemskiej południa Argentyny. Jest to opracowanie, które moim zdaniem najlepiej tłumaczy trudną współczesność regionu. Niedługo później miałem okazję porozmawiać z inną ze współautorek, antropolożką Almą Tozzini. Oba wywiady posłużą nam jako akademickie spojrzenie na problem dostępu do ziemi w Patagonii, który przedstawię w filmie "Człowiek potrzebuje przestrzeni".


Susana Bandieri podczas rozmowy w centrum Neuquén

4. W tym samym kontekście rozmawiam z uczestnikami "tomy", czyli samowolnie zakładanej dzielnicy w Junin de los Andes: z Martinem, Rayen, Ezequielem i Edith. W ich historiach osobistych widać jasno, że "tomy" w Junin to de facto powrót na ziemię przodków po wysiedleniach Mapuczów z końca XIX wieku. Tę historię zna w całości i na przykładzie własnej rodziny Olga Huenaihuen, z którą również udało mi się spotkać.

5. Równolegle opowiadam w polskich mediach o Paragwaju i jego problemach: rekordowym wylesianiu Chaco i kwestii agrochemii i plantacji soi na wschodzie kraju. O nadmiernej konsumpcji i jej zgubnych skutkach dla naszej planety. I tak słowo "Paragwaj" pojawia się m.in. w Programie 2 i w "Czwórce" Polskiego Radia, dwukrotnie w audycji "Na dachu świata" Radia 357, w Radiu Wnet a także w podcastach Brzmienie Świata z lotu Drozda, Po co to eko?, Podróż bez Paszportu czy Atlas Świata.

6. Po intensywnym czasie w północnej Patagonii, wracam na południe, do El Chaltén, odwiedzając ponownie wiele miejsc Ruta 40, drogi na której czuję się już jak w domu!


Wojciech i Paragwaj w mediach

7. Temat Patagonii, jej ludności rdzennej i ziem wraca w tekstach Pracownicy przemysłu zapomnienia, Cywilizacja, rozwój i totalitaryzm danych a także w eseju opublikowanym w Magazynie Kontakt i zatytułowanym Czy za big data bić się trzeba.

8. Kontynuuje moja współpraca z magazynem Misyjne Drogi, gdzie pisuję krótkie reportaże. W tym roku były to "Transformacje miłością" z wioski uciekinierów z wojny domowej w Kolumbii i "Przywieźli wodę" o Rubenie, bohaterze materiału dokumentalnego "Odkrywca".

9. Stale współpracuję również z rowerowym BikeBoardem, w którym w tym roku opublikowano Wojciechowe artykuły poradnikowe dotyczące wody, nawigacji, dokumentów i zdrowia w egzotycznej podróży.


Pierwsze dni w "dzikiej" dzielnicy w El Chaltén

10. Bardzo ważne: w El Chaltén miałem niebywałą okazję uczestniczenia w przygotowaniach i w przeprowadzeniu zajęcia boiska przez bezdomnych sąsiadów. To pierwsza w historii masowa "toma" w El Chaltén, przełamująca zarazem wieloletni impas w sytuacji dostępu do ziemi w tej miejscowości. Sytuacja z jednej strony wstrzymała decyzję o rozpoczęciu edycji dokumentu "Człowiek potrzebuje przestrzeni" (no bo skoro już zaczęła się "toma", to poczekamy, zobaczymy, co się stanie), ale z drugiej strony wzbogaci film w wyjątkowe, "ekskluzywne" ujęcia.

11. Przyjemna niespodzianka: kapituła Nagrody Magellana przyznała główną nagrodę w kategorii książki reportażowej moim "Sprzedanym". W ten sposób reportaże z peryferii, które nie wzbudziły zainteresowania renomowanych wydawnictw ("o Paragwaju? panie, to się nie sprzeda!"), wygrały z pozycjami przygotowanymi przez Agorę, Czarne czy Znak.

12. Równolegle książka "Sprzedani. Reportaże z peryferii" pod hiszpańskim tytułem "Se vende un país. Relatos de Paraguay" czytana jest w Argentynie, a ja prezentuję tę pozycję na targach książki w El Chaltén. Pozytywną recenzję o książce zostawia historyk i antropolog Marcelo Valko, i wysła mi w prezencie jedno ze swoich dzieł, "Cazadores de poder", które zresztą bardzo chciałem przeczytać. Bardzo się cieszę. Miała być radość, jest radość.


"Sprzedani. Reportaże z peryferii" z Nagrodą Magellana za najlepszą książkę reportażową

13. Odłożywszy na później edycję dokumentu o dostępie do ziemi, zabieram się za czteroczęściowy cykl dokumentalny "Synowie tej ziemi. Rozmowy z ludnością rdzenną Argentyny" (zob. więcej o motywacjach do tego projektu). Do tej pory udało mi się ukończyć dwa z czterech odcinków, oba możecie zobaczyć online. Pierwsza z ukończonych części zdążyła już pojawić się na festiwalach filmowych w Argentynie i Brazylii. Obie części miały premiery online z zapowiedziami w Radiu FM Che z Junin de los Andes czy La Vecinda Radio z prowincji Buenos Aires.

14. Także w Brazylii kontynuuje swoją historię mój pierwszy film, ukończony w 2019 roku "Soy paraguayo". Ten 92-minutowy obraz wraz z krótkim artykułem ukazał się w magazynie antropologii wizualnej AntHopologicas Visual, wydawanym przez Universidade Federal de Pernambuco w Recife.

15. A skoro o radościach mowa… Niby nie na temat, ale mi to wydarzenie utkwiło w pamięci jako jedno z najszczęśliwszych w 2022 roku: w środku patagońskiej zimy jeździłem na łyżwach po zamarzniętym stawie Capri, u stóp góry Chaltén (Fitz Roy). Sama radość!


Poster pierwszej części cyklu "Synowie tej ziemi" ("Los hijos de esta tierra")

16. …a skoro już byłem w El Chaltén, dograłem jeszcze cztery emocjonujące historie tych, którzy nie mają gdzie mieszkać, mieszkają, gdzie mogę, lub gdzie nie mogą, a jednak mieszkają: Lorena, Andreita, Facundo i Vanessa z dwójką dzieciaków. Prawdziwi bohaterzy! I może w nagrodę za wytrwałość została mi w końcu dana możliwość sfilmowania akcji przesuwania domu. Złoto!

17. Festiwalowa jesień krótkich metraży: Łącznik pojechał do Meksyku i Ekwadoru, Odkrywca do Puerto Madryn w Argentynie, a Rio Bote pojawiło się w Meksyku a także w Polsce (20. Festiwal Filmowy Opolskie Lamy).

18. Teksty o Paragwaju, mięsie i wylesianiu zaistniały w tytułach, gdzie zazwyczaj nie pisuję: w Rzeczpospolitej (artykuł Paragwaj: były lasy, jest mięso) i w Magazynie Dzikie Życie (Paragwaj: kto zarabia, a kto traci na wylesianiu). Fragment książki "Sprzedani. Reportaże z peryferii" ukazał się w magazynie Nowy Obywatel.


Wojciech i Paragwaj w Rzeczpospolitej

19. A żeby nie pogubić się w tych projektach dokumentalnych, zrobiłem sobie podyplomówkę online z zarządzania projektami audiowizualnymi przygotowaną przez Uniwersytet Narodowy w Cordobie i instytucje stowarzyszone. Nie wiem, czy moja wiedza wzrosła jakoś przesadnie, ale teraz mam przynajmniej jakiś papier na robienie filmów.

20. Na nowo rozpoczęła się podróż rowerowa po częściach Argentyny, których do tej pory nie znałem lub znałem je słabo. Prawdziwym objawieniem okazała się prowincja La Pampa, między innymi. W drodze i zaraz przed jej rozpoczęciem udało się zorganizować kilka pokazów filmów z cyklu "Synowie tej ziemi". Reakcje publiczności dały mi wyraziście do zrozumienia, że to materiał potrzebny i że warto dalej nad nim pracować. Więcej na ten temat pisałem w tekście Co mówili, gdy paliłem książkę i mówiłem w piątym odcinku małego podcastu z drogi

21. Właśnie: wraz z nowym-ostatnim etapem podróży powstał mały podcast z drogi: podcast prosty w formie, z relacją mówioną z kolejnych tygodni trasy, zawsze z kontekstem społecznym i historycznym. Z tego co widzę w statystykach słuchalności, wielu z was się ten format spodobał. Mi również się przyjemnie gada, więc na pewno będziemy kontynuować! Pod koniec 2022 roku powstało pierwszych 7 odcinków, do dziś jest ich już 9, do odsłuchania na Spotify, Google Podcasts, Anchor.fm i tak dalej. 


Pokaz "Synów tej ziemi" w Santa Rosie odbył się z udziałem lonko (liderki) Mapuczów z sąsiedniego miasta Toay, Juany Vili Rosas

22. Na zakończenie tego roku i zakończenie tych niekończących się projektów audiowizualnych pojawiły się dwa ostatnie-ostatnie-naprawdę-ostatnie wywiady, oba w Santa Isabel. Karina jest jedną z osób, która po wielu latach oczekiwania na własny kawałeczek ziemi w El Chaltén poddała się i wróciła na północ kraju. To jeśli chodzi o dokument "Człowiek potrzebuje przestrzeni". Claudia Farías jest natomiast liderką jednej ze wspólnot Ranqueli z zachodniej pampy. To jeśli chodzi o dodatek do "Synów tej ziemi". Koniec, koniec, teraz czas na (dalszą) edycję!


I to tyle na rok 2022. Dziękuję Wam serdecznie za to, że jesteście, że słuchacie, że komentujecie, że motywujecie do dalszej pracy, to dla mnie bardzo ważne! Dziękuję tym z Was, którzy wspierają finansowo moją działalność za pośrednictwem Patronite: bez tej pomocy byłoby bardzo ciężko móc skoncentrować się na tak obszernych projektach. A jak może już wiecie, najbardziej rewolucyjne (dla mnie) w 2023 roku będzie to, że po latach pojawię się w Polsce. Nie pozostaje mi więc nic innego, jak zakończyć ten wpis pozdrowieniem do zobaczenia!


1. Doczytałeś/aś do końca? Mam nadzieję, że było warto! Jeśli chcesz, możesz odwdzięczyć się za przygotowany przeze mnie tekst jednorazową, dobrowolną wpłatą, coś jak postawić mi kawę w zamian za interesującą historię. Takie wsparcie motywuje i pomaga rozwijać dalszą działalność!

2. Jeśli zaciekawił cię ten tekst, prawdopodobnie zainteresują cię również inne treści, które tworzę: książki reporterskie, filmy dokumentalne, podcasty i artykuły prasowe o tematyce społecznej. Znajdziesz je na mojej stronie www.wojciechganczarek.pl. Jeśli chciałbyś regularnie wpierać moją działalność, możesz dołączyć do grona Patronek i Patronów w ramach platformy Patronite. Serdecznie zapraszam!






Add post to Blinklist Add post to Blogmarks Add post to del.icio.us Digg this! Add post to My Web 2.0 Add post to Newsvine Add post to Reddit Add post to Simpy Who's linking to this post?

MPZD #6 | Sarny, lwy i antylopy: La Pampa to wielki teren łowiecki 13 Dec 2022 8:53 AM (2 years ago)

Oto szósty odcinek małego podcastu z drogi. Poniżej znajdziecie dźwięk, a jeszcze niżej zdjęcia ilustrujące opowieść.

Nowa dawka gawęd i anegdot z podróży przez argentyńską prowincję La Pampa, północną krawędź Patagonii, terytorium wielkiej własności ziemskiej i turystyki luksusowej.




1. Pomnik

2. Pejzaż w Paraje Araña

3. Pampa ta, gdzie pada deszcz i gdzie wycięto caldeny

4. Pampa, gdzie pada odrobinę mniej i gdzie caldeny jeszcze stoją

5. Nadchodzą chmury nad Carro Quemado

Zobacz także --> "Człowiek potrzebuje przestrzeni", projekt dokumentalny o którym wspominam przy okazji anegdoty o Lucasie i Majo

6. Kukurydza, zanęta na dziki

7. W sumie jest to dość zaskakujące, że ludzie płacą tysiące dolarów za noc z bronią w ręku w takim szałasie, a jednak

8. Zostawiamy kukurydzę, w nocy przyjdą dziki, przyjdą panowie z bronią i bam, 180 tysięcy pesos za sztukę


1. Doczytałeś/aś do końca? Mam nadzieję, że było warto! Jeśli chcesz, możesz odwdzięczyć się za przygotowany przeze mnie tekst jednorazową, dobrowolną wpłatą, coś jak postawić mi kawę w zamian za interesującą historię. Takie wsparcie motywuje i pomaga rozwijać dalszą działalność!

2. Jeśli zaciekawił cię ten tekst, prawdopodobnie zainteresują cię również inne treści, które tworzę: książki reporterskie, filmy dokumentalne, podcasty i artykuły prasowe o tematyce społecznej. Znajdziesz je na mojej stronie www.wojciechganczarek.pl. Jeśli chciałbyś regularnie wpierać moją działalność, możesz dołączyć do grona Patronek i Patronów w ramach platformy Patronite. Serdecznie zapraszam!

Add post to Blinklist Add post to Blogmarks Add post to del.icio.us Digg this! Add post to My Web 2.0 Add post to Newsvine Add post to Reddit Add post to Simpy Who's linking to this post?

MPZD #5 | | Dziwne napięcie na sali 4 Dec 2022 4:38 AM (2 years ago)

Oto piąty odcinek małego podcastu z drogi. Poniżej znajdziecie dźwięk, a jeszcze niżej zdjęcia ilustrujące opowieść.

Na trzecim etapie moich poczynań z wydarzeniami kulturalnymi w Ameryce Łacińskiej wyczuwam na sali pewne napięcie, którego wcześniej nie było. To zupełnie inna jakość spotkania, gdy prezentowany materiał dotyka widzów osobiście.



1. Plakat projekcji "Synów tej ziemi" w mieście Santa Rosa

2. Przygotowania

3. Rusza dyskusja

4. Wojciech dyskutuje

5. Juana opowiada

Zobacz także --> Czy o big data bić się trzeba (Magazyn Kontat)

6. Podziękowania

7. Juana Vila Rosas i Wojciech

8. Może znajome z Santa Rosy: Juana (85 lat) i Teresa Perez (75). Wszystkie powyższe zdjęcia są autorstwa Lucii Gelves.

9. Obrazek z ulicy

1. Doczytałeś/aś do końca? Mam nadzieję, że było warto! Jeśli chcesz, możesz odwdzięczyć się za przygotowany przeze mnie tekst jednorazową, dobrowolną wpłatą, coś jak postawić mi kawę w zamian za interesującą historię. Takie wsparcie motywuje i pomaga rozwijać dalszą działalność!

2. Jeśli zaciekawił cię ten tekst, prawdopodobnie zainteresują cię również inne treści, które tworzę: książki reporterskie, filmy dokumentalne, podcasty i artykuły prasowe o tematyce społecznej. Znajdziesz je na mojej stronie www.wojciechganczarek.pl. Jeśli chciałbyś regularnie wpierać moją działalność, możesz dołączyć do grona Patronek i Patronów w ramach platformy Patronite. Serdecznie zapraszam!

Add post to Blinklist Add post to Blogmarks Add post to del.icio.us Digg this! Add post to My Web 2.0 Add post to Newsvine Add post to Reddit Add post to Simpy Who's linking to this post?

MPZD #4 | Niestrudzone rąbanie drzew 25 Nov 2022 4:23 PM (2 years ago)

Oto czwarty odcinek małego podcastu z drogi. Poniżej znajdziecie dźwięk, a jeszcze niżej zdjęcia ilustrujące opowieść.

Historia pampy to nie pszenica, ani konie, ani nawet legendarny gaucho. Pampa to drzewa i drwale.



1. Cachirulo, wioska z nieco większą liczbą mieszkańców, niż Naico

2. Przez piach

3. Supermarket w Cachirulo

4. Zasłużony odpoczynek

5. Teresa Perez na prezentacji "De las hachadas"

6. "De las hachadas"

7. Wojciech w radiu zapowiada projekcję dokumentu "Synowie tej ziemi"

8. Kwiat granatu na patio u Hildy


1. Doczytałeś/aś do końca? Mam nadzieję, że było warto! Jeśli chcesz, możesz odwdzięczyć się za przygotowany przeze mnie tekst jednorazową, dobrowolną wpłatą, coś jak postawić mi kawę w zamian za interesującą historię. Takie wsparcie motywuje i pomaga rozwijać dalszą działalność!

2. Jeśli zaciekawił cię ten tekst, prawdopodobnie zainteresują cię również inne treści, które tworzę: książki reporterskie, filmy dokumentalne, podcasty i artykuły prasowe o tematyce społecznej. Znajdziesz je na mojej stronie www.wojciechganczarek.pl. Jeśli chciałbyś regularnie wpierać moją działalność, możesz dołączyć do grona Patronek i Patronów w ramach platformy Patronite. Serdecznie zapraszam!




Add post to Blinklist Add post to Blogmarks Add post to del.icio.us Digg this! Add post to My Web 2.0 Add post to Newsvine Add post to Reddit Add post to Simpy Who's linking to this post?

MPZD #3 | Ścisk (+foto) 25 Nov 2022 11:47 AM (2 years ago)

Oto trzeci odcinek małego podcastu z drogi. Poniżej znajdziecie dźwięk, a jeszcze niżej zdjęcia ilustrujące opowieść.

Ścisk na pustkowiu, czyli dlaczego w Argentynie znikają miejscowości.



1. Jose Luis Gallegos, główny bohater odcinka

2. Bliżej General Acha: więcej zieleni i większy ruch na drodze

3. Las chañarów w rezerwacie Utracan

4. Flamingi nad słonym jeziorem Utracan

5. Las caldenów

6. Naico, opuszczony  dom

7. Naico, jak wyżej

8. Mozaika

9. Dawna stacja kolejowa

10. Dawna stacja kolejowa (2)

11. Świniak Fermin

12. Zachód słońca w Naico, La Pampa

13. Dom jedynego mieszkańca Naico

14. Jose Luis Gallegos, poranne mate


15. Jose Luis Gallegos i jego anteny


1. Doczytałeś/aś do końca? Mam nadzieję, że było warto! Jeśli chcesz, możesz odwdzięczyć się za przygotowany przeze mnie tekst jednorazową, dobrowolną wpłatą, coś jak postawić mi kawę w zamian za interesującą historię. Takie wsparcie motywuje i pomaga rozwijać dalszą działalność!

2. Jeśli zaciekawił cię ten tekst, prawdopodobnie zainteresują cię również inne treści, które tworzę: książki reporterskie, filmy dokumentalne, podcasty i artykuły prasowe o tematyce społecznej. Znajdziesz je na mojej stronie www.wojciechganczarek.pl. Jeśli chciałbyś regularnie wpierać moją działalność, możesz dołączyć do grona Patronek i Patronów w ramach platformy Patronite. Serdecznie zapraszam!


Add post to Blinklist Add post to Blogmarks Add post to del.icio.us Digg this! Add post to My Web 2.0 Add post to Newsvine Add post to Reddit Add post to Simpy Who's linking to this post?

MPZD #2 | Woda na pustyni (+foto) 18 Nov 2022 6:30 AM (2 years ago)

Oto drugi odcinek małego podcastu z drogi. Poniżej znajdziecie dźwięk, a jeszcze niżej zdjęcia ilustrujące opowieść.

Wyprawa przez pustynie ma swój temat centralny i jest nim woda Zapraszam w rowerową podróż przez prowincję La Pampa!


1. Wschód słońca w Gobernador Duval, La Pampa. Most przez Rio Colorado łączy Patagonię z resztą świata


2. Zachód słońca nad Rio Colorado


3. Jeszcze jeden wschód, jakby komuś było mało


4. Luciano Cordoba, policjant i potomek Rankelów


4 i 1/2. Winnica w Gobernador Duval, w miasteczku, którego burmistrz zamiast robić 150 boisk piłkarskich i cementowe klomby wzdłuż głównej alei, wpadł na pomysł, by przeznaczyć publiczne środki na projekt produktywny


5. "Z uwagi na swą monotonię ta droga wywołuje senność i prowadzi do poważnych wypadków. Unikaj ich, odpoczywając co dwie godziny przez 10 minut."


6. A oto wspomniana wyżej monotonna droga z Duval w kierunku Puelches. Zapomniana przez władze od około 40 lat, dziś jest luźną mieszanką piachu i resztek asfaltu


7. Jedno z niewielu drzew po drodze: miejsce na odpoczynek


8. Asfalt za Puelches


9. Droga nieco lepsza, niż ta za Duval, ale daleka od doskonałości. W tle: pagóry Lihuel Calel


10. Miejsce kempingowe w Parku Narodowym Lihuel Calel


11. Wizkacza, nocny zwierz podobny do gigantycznego chomika


12. … albo do miniaturowej kapibary. W zalewie smakuje jak kurczak


13. Mara, patagoński zając


14. Guanaco


15. Pagóry w Lihuel Calel nie charakteryzują się jakąś wstrząsającą wysokością


16. …ale gromadzi się pośród nich słodka woda, co czyni z miejsca punkt strategiczny na skalę regionalną


17. Ślady obecności miejscowych


18. Fiatki


19. Ziu


20. Lihuel Calel: górzysta wyspa na morzu równiny


21. Ten ptak spogląda hen, daleko, w stronę Polski, i zastanawia się, czy już czytasz książkę "Sprzedani. Reportaże z peryferii"


22. Wraz z Luciano pozdrawiamy Cię z Gobernador Duval!


1. Doczytałeś/aś do końca? Mam nadzieję, że było warto! Jeśli chcesz, możesz odwdzięczyć się za przygotowany przeze mnie tekst jednorazową, dobrowolną wpłatą, coś jak postawić mi kawę w zamian za interesującą historię. Takie wsparcie motywuje i pomaga rozwijać dalszą działalność!

2. Jeśli zaciekawił cię ten tekst, prawdopodobnie zainteresują cię również inne treści, które tworzę: książki reporterskie, filmy dokumentalne, podcasty i artykuły prasowe o tematyce społecznej. Znajdziesz je na mojej stronie www.wojciechganczarek.pl. Jeśli chciałbyś regularnie wpierać moją działalność, możesz dołączyć do grona Patronek i Patronów w ramach platformy Patronite. Serdecznie zapraszam!

Add post to Blinklist Add post to Blogmarks Add post to del.icio.us Digg this! Add post to My Web 2.0 Add post to Newsvine Add post to Reddit Add post to Simpy Who's linking to this post?

MPZD #1 | Wygaszanie podróży (+foto) 7 Nov 2022 10:10 AM (2 years ago)

Oto pierwszy odcinek małego podcastu z drogi. Poniżej znajdziecie dźwięk, a jeszcze niżej zdjęcia ilustrujące opowieść.

Po długich miesiącach w El Chaltén znowu znalazłem się w podróży. W podróży, którą staram się wygasić, a ona nie daje za wygraną. Zapraszam w rowerową podróż przez interior Argentyny!


1. Ciężarówką w stronę Gobernador Gregores

Zobacz także --> film dokumentalny "Człowiek potrzebuje przestrzeni"

2. Las Grutas: spotkanie z Atlantykiem

3. Las Grutas: spotkanie z Atlantykiem (2)

4. Przez step w kierunku Choele Choel

5. Odpoczynek

6. Hojny zachód

7. Kolacja

8. Loica, ptak, który nam towarzyszy

9. Hotel za krzakiem

10. Kolacja przy kanale

11. Kanały przecinające wyspę Choele Choel

12. Główne ramię Rio Negro

13. Jedziemy z 75-letnią ciocią Sylwią po wino

14. To tu produkują owe wino: Enclave Sur

15. Jedno z mniejszych ramion Rio Negro

16. Ostatni zachód słońca w Choele

17. Stara droga do Chimpay: unikamy tirów z drogi krajowej numer 22

18. Raj w Chelforó

19. Bliskie spotkanie

20. W drodze do Duval

21. Gauchito Gil, patron dróg

22. U Gauchito

23. Patagonia została po drugiej stronie Rio Colorado



Wspomniany wiersz Palmiry Van der Linder:



1. Doczytałeś/aś do końca? Mam nadzieję, że było warto! Jeśli chcesz, możesz odwdzięczyć się za przygotowany przeze mnie tekst jednorazową, dobrowolną wpłatą, coś jak postawić mi kawę w zamian za interesującą historię. Takie wsparcie motywuje i pomaga rozwijać dalszą działalność!

2. Jeśli zaciekawił cię ten tekst, prawdopodobnie zainteresują cię również inne treści, które tworzę: książki reporterskie, filmy dokumentalne, podcasty i artykuły prasowe o tematyce społecznej. Znajdziesz je na mojej stronie www.wojciechganczarek.pl. Jeśli chciałbyś regularnie wpierać moją działalność, możesz dołączyć do grona Patronek i Patronów w ramach platformy Patronite. Serdecznie zapraszam!

Add post to Blinklist Add post to Blogmarks Add post to del.icio.us Digg this! Add post to My Web 2.0 Add post to Newsvine Add post to Reddit Add post to Simpy Who's linking to this post?

Co mówili, gdy paliłem książkę: reakcje na pierwszy odcinek "Synów tej ziemi" 22 Sep 2022 2:33 PM (2 years ago)

Znalazłem się w nowej sytuacji. Serię dokumentalną "Synowie tej ziemi" edytuję otoczony ludźmi, których dotyczy problematyka materiału. Dzięki temu mogę z bliska obserwować ich reakcje.

Film "Soy paraguayo" również był tworzony z myślą przede wszystkim o widzu lokalnym, paragwajskim. Marzyłem o wzbudzeniu u Paragwajczyka refleksji dotyczącej społecznych tarć w jego własnym otoczeniu. Tyle że nad edycją pracowałem w Boliwii, a mimo obecności na premierze w Asunción, żyłem już wówczas rzeczywistością innego kraju. I chociaż do dziś odczytuję emocje w komentarzach do filmu na znanej platformie internetowej, to przecież są i takie kwestie, o których nie pisze się publicznie online. Ale owszem, można je usłyszeć, gdy jest się wystarczająco blisko.

Pokaz pierwszego odcinka serii "Synowie tej ziemi" w bibliotece społecznej w El Chaltén

Odcinek rozpoczynający serię "Synowie tej ziemi" nosi nazwę "Sól na kolanach" i składa się z osobistych historii dotyczących dyskryminacji, przede wszystkim tej w szkołach. Usłyszymy o narzucaniu języka i obyczajów na siłę. 

O swoich wrażeniach jako pierwsza opowiedziała mi Mercedes Antileo, Mapucze którą poznałem podczas długich pandemicznych miesięcy spędzonych w Junin de los Andes i jednej z bohaterek filmu.

Dostaję dużo wiadomości i telefonów od moich rodaków i od innych narodów rdzennych: ludzie mocno identyfikują się z tym materiałem

—opowiadała mi Antileo wieczorem po premierze. Mercedes jeździ na konferencje ludności rdzennych jako tłumaczka, stąd ma rdzenne kontakty w całym kraju. W ten sposób mogła mi przekazać wrażenia tych, którzy patrzyli na dokument jako część własnej historii: każdy z nich, przedstawicieli ludności rdzennych dzisiejszej Argentyny, mógłby podzielić się takimi samymi wspomnieniami, jak bohaterowie filmu. Z tym że nie są to rzeczy, o których mówi się głośno. 

[Ten film] daje nadzieję, bo gdy raz ktoś zacznie mówić [na temat dyskryminacji w szkołach] to motywuje innych, by również opowiadali o swoich doświadczeniach, i w ten sposób, krok po kroku, maleje rasizm i dyskryminacja

—stwierdziła w sposób ogólny Mercedes i dodała raz jeszcze, że widzowie są bardzo wdzięczni i że cały czas otrzymuje wiadomości i telefony. Najbardziej poruszyło mnie, wzruszyło dosłownie do łez, gdy Antileo opowiedziała mi o starszych kobietach z jej rodziny, mieszkających w górskich wioskach w okolicy jeziora Huechulafquen:

Staruszki dziękowały mi za odwagę mówienia o tym, o czym one same nie mogły mówić.

Gdy to usłyszałem, powiedziałem sobie: warto było. 

Zobacz też --> społeczny i historyczny kontekst "Synów tej ziemi"

Z Mercedes rozmawialiśmy jeszcze długo. Kobieta podkreślała, że czuje satysfakcję i że wydaje jej się, że film to bardzo użyteczne narzędzie by, jak się wyraziła, "pobudzać umysły do odrodzenia". Sama cytowała wypowiedzi niektórych swoich znajomych, być może nastolatek Mapucze żyjących w mieście Junin de los Andes, które uczęszczają do Mercedes na lekcje języka. Któraś z nich miała powiedzieć: "dzięki temu filmowi przeszedł mi opór". Antileo wytłumaczyła mi, że chodzi o opór wewnętrzny przed zbliżeniem z własną historią: wiele osób ma głębokie pragnienie zapoznania się ze swoim pochodzeniem, tożsamością, ale obserwując na co dzień dyskryminację kultur rdzennych, boją się zajrzeć do przeszłości, by nie okazało się, że sami również mają rdzennych przodków. Obawiają się mieć korzenie w tym, czym społeczeństwo gardzi. 

Zobaczywszy ten pierwszy odcinek serii wiele osób na nowo spotyka się z samymi sobą, chcą odkrywać, kim są, skąd pochodzą. Wiele osób, które ma tego typu dylematy, rozmawiało ze mną wczoraj i dzisiaj również, ludzie także spoza Argentyny

—mówiła mi Antileo w dzień po premierze. Żałowała, że w filmie zmieściły się jedynie krótkie fragmenty historii, ale dodała z animuszem:

ale teraz wywiady są osobiste, prawda? Bo teraz nagle wielu ludzi zaczęło pytać mnie o dużo różnych rzeczy [dotyczących doświadczeń w szkole], także myślę, że to się udało!

I kontynuuje ogromnym komplementem dla mnie, którym decyduję się podzielić z Wami tylko dlatego, żeby lepiej przybliżyć Wam sytuację kwestii poruszanych w serii "Synowie tej ziemi":

Ja wszystkim mówię: gdyby nie przyjechał ktoś z tak daleka i nie zwrócił uwagi na temat który jest  tak zapomniany, jak gdyby zakopany [podkreślenie moje], jakby nie ktoś z zewnątrz, to taki film by nie powstał

—stwierdziła Mercedes. Mercedes jest zawsze dla mnie bardzo miła, ale wydaje mi się, że coś w tym jest: spojrzenie z zewnątrz czasem pozwala dostrzec kwestie, do których, będąc wewnątrz, jesteśmy tak przyzwyczajeni, że ich nie zauważamy. Antileo dodaje:

Pewna znajoma antropolożka, która jest stąd, ale obecnie pracuje w Niemczech, mówiła mi: "Jaki ciekawy temat! A my, którzy mieszkamy tak blisko i mamy bohaterów podobnych historii na wyciągnięcie ręki, nigdy nie nagraliśmy nic podobnego!"

Na koniec Mercedes Antileo stwierdziła, że cóż, każdy ma swoją rolę na tej ziemi i być może moja jest właśnie taka: komunikować (to się wiąże trochę z inną historią, która opowiadała Mercedes, że mianowicie w kulturze Mapuczy rodzice rozeznają zdolności dziecka, przede wszystkim te związane z przędzeniem wełny, zawiązując na ręku bransoletkę z pajęczyny.... Cóż, Mercedes tej próby nie przeszła, więc przyszło jej zająć się czym innym, również komunikowaniem.)

Mercedes Antileo podczas rozmowy

Zmieniamy kontekst na poza-rdzenny, na odbiorców, którzy być może w którymś momencie życia byli tymi, którzy dyskryminują, lub którzy —jak już wspominała Mercedes— świadomie lub podświadomie nie grzebią w swojej przeszłości, żeby nie okazało się, że również są potomkami ludności rdzennej. Właśnie taki przykład podrzuciła mi Carla, korektorka hiszpańskojęzycznej wersji książki "Sprzedani. Reportaże z peryferii"

Jedna znajoma po obejrzeniu filmu powiedziała mi coś takiego: "nie wiem, czy ci o tym mówiłam, ale moje babcie cioteczne z Tucumanu opowiadały, że ich babcie należały do etni rdzennych".

Ja rozumiem, że Czytelnik może mieć wrażenie, że to taka żadna informacja: odległe ciocie, jakieś babcie, jakaś ludność rdzenna. Z tym, że ten brak dokładności w informowaniu o rdzennych członkach rodziny również jest informacją: to pokazuje, że o tę pamięć nigdy się nie dbało. Lub celowo się ją zamazywało, jak w rodzinie Carli, gdzie o babci od strony matki po prostu się nie mówi. A babcia od strony matki była rdzenna.

Pokazu w szkole nieco się obawiałem. Obawiałem się, że film, w którym wizualnie wiele się nie dzieje, w którym prawie cały czas ktoś coś mówi i do tego powoli, nie wzbudzi zainteresowania nastolatków przywykłych raczej do dynamiki TikToka. 

Na szczęście się pomyliłem.

Po projekcji patrzyły na mnie twarze guaranityczne, andyjskie, mapuczańskie; północne, południowe, jasne i ciemne, różne. I to patrzyły z pewnym napięciem, które wyczuwa się z łatwością. Zapadła na chwilę cisza z tych wyczekujących: co się teraz stanie, czy ktoś coś powie, a jeśli powie, to co. El Chalten ma to do siebie, że nikt tu nie jest tutejszy. Wiele rodzin pochodzi z najbiedniejszych regionów kraju: Misiones, Formosy, Salty czy Jujuy, i dyskryminacja ludzi stamtąd pochodzących nie jest dla nikogo tajemnicą. Także w szkole. Albo: tym bardziej w szkole. Ostatecznie dzieci wśród rówieśników powtarzają to, co czują lub słyszą w domach. Tyle że bez filtra.

Blond włosy chłopiec z Bariloche opowiedział, że cztery lata wcześniej jego rodzina "dowiedziała się", że prababcia jest Mapucze. I że wiele więcej nie wiadomo: skąd dokładnie pochodziła, jak trafiła do tej rodziny, w której reszta dziadków i babć pochodzi z Włoch i innych europejskich krajów. Ten sam chłopiec* oświadczył otwarcie, że w szkole w El Chalten w dalszym ciągu funkcjonuje ta sama dyskryminacja, o której opowiadają bohaterowie filmu.

Ktoś potwierdził, że owszem, do dziś dyskryminuje się uczniów z północy kraju. Przede wszystkim za ich akcent odbiegający od tego z Buenos Aires (nie robiłem statystyki, ale nie bez wątpienia największą i dominującą grupą w El Chalten są właśnie przybysze ze stolicy). Ktoś inny zauważył z pewnym zakłopotaniem, że przecież teraz niby już się nie dyskryminuje, żw podobno teraz wszyscy jesteśmy równi. Nauczycielka uśmiechnęła się tylko i zapytała: podobno, ale czy rzeczywiście?

Znowu zapadła cisza.

Pojawiło się jeszcze kilka wypowiedzi, ale to, co najlepiej zapamiętałem ze spotkania w szkole, to twarze wyrażające skupienie. Myślenie, zastanowienie. Nie mam wątpliwości, że na co dzień dokuczali sobie nawzajem. Dziewczynce z Misiones na pewno dostawało się za szerokie wargi, chłopcu z Jujuy za to, że cicho mówi, a dzieciakom z Formosy za paragwajski akcent (w ogóle Paragwajczycy w El Chalten wolą twierdzić, że są z argentyńskiej Formosy, a nie z Paragwaju, tak na wszelki wypadek). Wydawało mi się, że czekali. Może że zdarzy się coś jeszcze. A może na to, by ktoś zadał im osobiście pytanie:  a ty, twoja rodzina, twoi dziadkowie, skąd jesteście? Być może właśnie usiłowali sobie na to odpowiedzieć.

Na koniec podeszła do mnie niska dziewczynka. Miała kaptur mocno nasunięty na głowę. Nie widziałem jej oczu i w huku międzylekcyjnej przerwy niemal nie słyszałem, o czym mówiła. Pochodziła z Salty. Pytała o Sarmiento. Zaprosiłem ją, by wieczorem przyszła na pokaz do biblioteki. Zdołałem usłyszeć, że przyjdzie. Z mamą.

* Swoją drogą, chodzi o chłopca trans, który zmieniwszy płeć z żeńskiej na męską, wybrał sobie nowe imię: Nehuen, co w języku Mapuczów oznacza siłę.

Spotkanie w bibliotece. Matka uczennicy z Salty dzieli się z zebranymi własnym doświadczeniem

Podobno na spotkania w bibliotece ludzie się spóźniają. Przychodzą piętnaście lub trzydzieści minut po wyznaczonej godzinie. Tym razem o ósmej punkt sala była pełna, a spóźnialskim zostało sadowić się na podłodze i stawać w korytarzu. Fakt, że od dawna w El Chalten kulturalnie nie działo się nic też na pewno zrobił swoje.

Chociaż w internecie opublikowałem jedynie pierwszy rozdział serii, w bibliotece zdecydowałem się pokazać pierwszy i drugi. Drugi odcinek opowiada o kwestii terytorium, która ściśle wiąże się z dokumentem, który nagrywam w El Chalten: tym dotyczącym trudnego dostępu do ziemi w Patagonii

Ale dyskusja po pierwszym odcinku zdawała się nie mieć końca. W pewnym momencie przyszło ostudzić zapał wzniesionych rąk i zarządzić: "ostatnie pytanie!" Dyskryminacja to taki robaczek, który stanowi codzienność życia w kraju różnic —i to różnic zinstytucjonalizowanych— więc każdy ma coś o niej do powiedzenia. 

Zobacz także --> Pracownicy przemysłu zapomnienia

Jako pierwszy odezwał się długowłosy mężczyzna usadowiony na dostawionym krześle zaraz przed ekranem. Pochodził z Corrientes i opowiadał, że jego matka miała identyczne doświadczenia: za używanie języka guarani w szkole karano ją klęczeniem na suchych ziarnach kukurydzy. Andrea, 30-latka urodzona w patagońskim Rio Gallegos w rodzinie o europejskim pochodzeniu, opowiedziała, że większość jej szkolnych kolegów nosiła nazwiska Mapuczów: te kończące się na "-eo" (jak Antileo, Catrileo), "-pan" (Nahuelpan, Ayllapan) czy "-cura" (Aloncura, Calfucura,  etc.). Dziewczyna wspomina, że ci ludzie płakali, gdy musieli uczestniczyć w szkolnych aktach: śpiewać hymn i pozdrawiać flagę państwa, które zniszczyło ich kulturę. Spytałem, czy usłyszałem dobrze. Potwierdziła, że tak. Że płakali.

Alejandra, przewodnicząca społecznej biblioteki, a zarazem nauczycielka z liceum w El Chalten, opowiedziała o przykładzie bardzo bystrego ucznia, Paragwajczyka, który jak ognia unika wyrażania się w guarani lub po portugalsku, którym również włada z pełną biegłością. Alejandra go zachęca, przekonuje chłopaka, że powinien być dumny ze swoich umiejętności lingwistyczny. Młodzieniec, czujny obserwator otaczającej go rzeczywistości, ma na ten temat inne zdanie: "tutaj, żeby cię szanowano, trzeba mówić po angielsku!" Spędził już w El Chalten wystarczająco dużo czasu, by zdać sobie sprawę, że mieszkańcy miasteczka —od szeregowego sprzedawcy po czołowych hotelarzy— biją pokłony na widok majętnego europejskiego turysty, podczas gdy na przybyszów z północy własnego kontynentu czy na samych Argentyńczyków patrzą w najlepszym razie z niesmakiem. "Uh, pełno Argentyńczyków w te wakacje" — ile razy sam słyszałem takie narzekania. Argentyńczycy mają tę wadę, że nie zostawiają napiwków w dolarach.

Wreszcie głos zabrała matka uczennicy, którą poznałem na porannym pokazie w szkole. Kobieta zjawiła się późno, gdy sala była już pełna. Ale była zdeterminowana: widziałem przez oszklone drzwi, jak spogląda do środka, planuje wejście, zawczasu zdejmując kurtkę, wiedząc, że w sali pełnej ludzi nie będzie w stanie tego zrobić. Następnie wybiera miejsce i w końcu otwiera drzwi i brnie do ostatniego wolnego krzesła.

Powiedziała, że pochodzi z Palpalá, miasteczka w centralnej części prowincji Jujuy. Gdy była jeszcze małą dziewczynką, zabrano ją do internatu i dopiero jako dorosła osoba mogła zapoznać się ze swoją kulturą, swoim pochodzeniem i językiem. Chodziła na kursy prowadzone przez inkaskiego nauczyciela z Peru. Keczua uczyła się niemal od zera.

Teraz —podkreśla— ma już wystarczająco siły, by móc o tym opowiedzieć. By dać świadectwo. Jest bardzo zadowolona z procesu, który przeszła: zarówno ona sama, jak i jej córka, ta dziewczynka w kapturze, której niemal nie byłem w stanie dosłyszeć na szkolnej przerwie. 

Znów: niby nic. A jednak. Gdy potem spotykałem się na wywiady dotyczące dostępu do ziemi z Loreną, Facundo i Andreą, wszyscy wspominali "kobietę z Salty". "Mocne wystąpienie", stwierdził Facundo. "Opowiedziała głośno o sprawach, o których tutaj nigdy się nie rozmawia", dodał z podziwem, z zadumą. Lorena oceniła, że taki film i takie spotkanie to "świetna aktywność integrująca, którą warto byłoby przeprowadzić w każdej miejscowości". Opowiedzieć o sobie, ale tak z głębi, zbliża nas do innych. Podczas dyskusji w bibliotece widziałem nagle chalteños autentycznych jak nigdy.

Spotkanie w bibliotece

Kadr z filmu

Kadr z filmu (2)

Jest w filmie taka scena, w której palę książkę. Trochę się jej obawiałem: podobno książek palić nie należy, a to jeszcze tytuł autorstwa Domingo Faustina Sarmiento, tzw. ojca argentyńskiej edukacji. Sarmiento jest także mentorem i teoretykiem dyskryminacji rasowej, propagatorem wizji Argentyny pełnej Europejczyków i spychania miejscowych na margines, jako ludności gorszego sortu. A że w naszym filmie Lecko Zamora wypowiada się o Sarmiento wprost i wyraźnie niepochlebnie, więc nagranie z płonącymi kartami "Facundo. Civilización y barbarie" pasowała jak ulał.

W rzeczywistości książkę spaliłem z motywów praktycznych. Utwór, chociaż uważany za klasyczny, jest po prostu słaby —tak merytorycznie jak literacko— w związku z czym nie miałem zamiaru go zachować. Miałem natomiast potrzebę rozpalenia ognia w kominku i tani papier kieszonkowej wersji książki nadawał się do tego idealnie. Dopiero w trakcie palenia wpadłem na pomysł, żeby całe zajście (cały proceder!) nagrać. 

Komentarz dotyczący dzieła Sarmiento był w rzeczywistości pierwszym, jaki do mnie dotarł, chyba jeszcze zanim rozpoczęły się długie rozmowy z Mercedes. Wiadomość pochodziła od Tincho, Mapucza, który nie pojawił się w pierwszym odcinku filmu (ale zobaczycie go w drugim). Tincho stwierdził, że scena palenia książki była dla niego stymulująca/wzmacniająca (dosłownie: empoderante, ang. empowering).

Kto należy do narodu rdzennego lub do kultury gaucho w Argentynie wie, że Sarmiento nienawidził tych dwóch grup i uważał je za najgorsze. To dlatego wysyłano je w pierwszej linii na wszystkich wojnach bo dla niego [Sarmiento] krew ludności rdzennej czy gauchos nie miała wartości. Dlatego ten obraz był dla mnie bardzo mocny. Powiedziałem sobie: od tego momentu trzeba zacząć konstruować naszą historię, by móc powiedzieć z całą mocą kim w rzeczywistości byli tak zwani "ojcowie narodu" w Argentynie.

Chciałoby się powiedzieć: już czas napisać naszą historię na nowo.

A Wy, co myślicie? Chyba udało nam się zrobić coś naprawdę fajnego! Mówię "nam", bo z Waszą pomocą i wsparciem. Dziękuję Wam serdecznie! A kto z Was jeszcze nie oglądał, zapraszam, by zapoznać się z pierwszym odcinkiem serii dokumentalnej "Synowie tej ziemi" (klik). Nadchodzą kolejne!


1. Doczytałeś/aś do końca? Mam nadzieję, że było warto! Jeśli chcesz, możesz odwdzięczyć się za przygotowany przeze mnie tekst jednorazową, dobrowolną wpłatą, coś jak postawić mi kawę w zamian za interesującą historię. Takie wsparcie motywuje i pomaga rozwijać dalszą działalność!

2. Jeśli zaciekawił cię ten tekst, prawdopodobnie zainteresują cię również inne treści, które tworzę: książki reporterskie, filmy dokumentalne, podcasty i artykuły prasowe o tematyce społecznej. Znajdziesz je na mojej stronie www.wojciechganczarek.pl. Jeśli chciałbyś regularnie wpierać moją działalność, możesz dołączyć do grona Patronek i Patronów w ramach platformy Patronite. Serdecznie zapraszam!


Z okazji premiery Manuel Antileo trafił na pierwszą stronę dziennika "La Informativa" z miejscowości Sarmiento (nie mylić z panem Sarmiento)

Przed ukończeniem edycji konsultowałem się z Tonolekiem, jak go podpisać: qom, toba, qom/toba? Tonolec przedstawia się jako Qom, ale ten lud szerzej znany jest właśnie jako Toba. Tonolec wytłumaczył mi, że "toba" to określenie jego ludu nadane przez sąsiadów Guarani. Ma to być określenie pejoratywne i lepiej, by go nie rozpowszechniać. Ostatecznie Tonoleka podpisałem jako "qom" (nazwy narodów w języku hiszpańskim zapisuje się z małej litery)

Kadr z filmu (3)

Kadr z filmu: palenie Sarmiento


Lucia podczas jednej z bardzo wielu prób nagrania narracji ze wstępu do filmu

Add post to Blinklist Add post to Blogmarks Add post to del.icio.us Digg this! Add post to My Web 2.0 Add post to Newsvine Add post to Reddit Add post to Simpy Who's linking to this post?

Kto pije wodę z rzeki 10 Sep 2022 4:58 PM (2 years ago)

 

Lago Viedma, sektor Bahía Tunel, Park Narodowy Los Glaciares, Patagonia, Argentyna

W wielu miejscach Ameryki Łacińskiej istnieje powiedzenie, że jeśli napijesz się wody z lokalnej rzeki lub jeziora, na pewno w dane miejsce wrócisz. Niektóre wersje twierdzą nawet, że zostaniesz. Nie wyjedziesz nigdy. 

Osobiście nie zwracałem na to przekonanie uwagi. Spoglądałem na nie jako na tani wymysł marketingu folklorystyczno-turystycznego bez specjalnej głębi. Jeszcze do niedawna.

W czwartek pojechałem na wybrzeże Lago Viedma, jedno z największych jezior na kontynencie, chociaż ten szczegół geograficzny nie ma akurat większego znaczenia. Potężne wzniesienie na zachód od plaży razem z ciasną kępą karłowatych drzew chroniły mnie od porywistych andyjskich wiatrów. Suche gałęzie rozrzucone hojnie pod stopami dały mi materiał na niewielkie ognisko. Zapłonął chrust i na jego ogniu mogłem przyrządzić kolację. Później chrust zapłonął ponownie. Ustawiłem nad żarem aluminiowy garnek z wodą, która ogrzała mnie w pewien wczesny poranek chłodnego przedwiośnia.

Widok na Estancię (gospodarstwo) Rio Tunel

Rio (rzeka) Tunel kilka metrów od swojego ujścia do Lago Viedma

Cerro (góra) Piramide widziane z Estancia Rio Tunel (już wiecie, że tę serię zdjęć sponsoruje filtr 85b i kadr centralny spółka z ograniczoną odpowiedzialnością)

Rio Tunel nigdy za wiele

Bahia Tunel widziana z ujścia Rio Tunel do jeziora

Tyle razy już to robiłem podczas wielokrotnego przemierzania Patagonii z północy na południe, ze wschodu na zachód. Zatrzymać się, znaleźć bezpieczne miejsce osłonięte przed nadmiernymi siłami przyrody, zaczerpnąć wody, ogrzać się i przyrządzić pożywienie w cieple ogniska.

Człowiek nie pije wody z miejscowej rzeki ot tak, z nudów. W ludowym powiedzeniu o piciu wody z rzeki na pewno nie chodzi również o osobę, która zatrzyma samochód przy dowolnym moście i z przelotną ciekawością turysty powie sobie: ha, wypróbujemy! Zobaczymy, czy miejscowy zabobon rzeczywiście działa.

Człowiek pije wodę z miejscowej rzeki, gdy tego potrzebuje. Gdy musi. Gdy żyje i przeżywa miejscową naturę z bliska. Gdy się z nią zżywa. Wchodzi z nią w relację, w której ona, Matka Ziemia, Pachamama czy Przyroda daje schronienie, ciepło, pożywienie i wodę. Daje życie. I to daje życie w sposób niezwykle bezpośredni, namacalny. Oto życie, płynie ono między dwoma kamienistymi brzegami Rio Tunel i wpada do mlecznego Lago Viedma. Podchodzę do niego, do jeziora, moczę but w gliniastym nabrzeżu. Nabieram wody, piję.

W tej relacji człowiek jest istotą podrzędną. Słabszą. Mniejszą. Zależną. A przez swoją zależność, istotą wdzięczną. Wdzięczny za życie, człowiek pragnie Przyrodę chronić by ta dalej mu życia udzielała. Podtrzymywała na swoich barkach. Może takiej bliskości brakuje, gdy od pokoleń żyjemy w miastach. Gdy od pokoleń woda pochodzi z kranu. 

Zobacz także --> Argentyńskie migracje a Rodolfo Kusch

Człowiek wdzięczny dba o dobro natury, o równowagę codziennego współżycia. Tak dla własnego dobra. Jeśli coś od niej biorę, to nie za dużo. Nie więcej niż potrzebuję. Proszę ją o pozwolenie. Jeśli zabrudzę, posprzątam. Podziękuję. Amarme es Amarte, kochać mnie to kochać ciebie, mówi do ciebie Ziemia w wierszu Kolumbijczyka Arliego Sanza z tomu Canto Ukino


Si te amas, si realmente me amas

Sabrás verme sonreír en cada flor, abeja,

hoja seca, vuelta, copo de nieve, hongo,

braza, lago, lenga, nube, tormenta, 

en cada arteria y vena sonriendo me verás


Ja dbam o nią, ona o mnie dba. Czy to nie miłość? A jeśli miłość, łatwo będzie odjechać? A jeśli w końcu odjedziesz, nie będziesz chciał wrócić? 

Dużo wody wypiłem już z patagońskich rzek. 


(niżej jest jeszcze kilka zdjęć)


1. Doczytałeś/aś do końca? Mam nadzieję, że było warto! Jeśli chcesz, możesz odwdzięczyć się za przygotowany przeze mnie tekst jednorazową, dobrowolną wpłatą, coś jak postawić mi kawę w zamian za interesującą historię. Takie wsparcie motywuje i pomaga rozwijać dalszą działalność!

2. Jeśli zaciekawił cię ten tekst, prawdopodobnie zainteresują cię również inne treści, które tworzę: książki reporterskie, filmy dokumentalne, podcasty i artykuły prasowe o tematyce społecznej. Znajdziesz je na mojej stronie www.wojciechganczarek.pl. Jeśli chciałbyś regularnie wpierać moją działalność, możesz dołączyć do grona Patronek i Patronów w ramach platformy Patronite. Serdecznie zapraszam!


Na pewno przyjemniej pije się wodę, gdy wiesz skąd pochodzi. Ta którą piłem z Rio (rzeki) Tunel pochodzi dokładnie stąd, z lodowca Tunel Inferior (w mniejszym stopniu z niewielkiego lodowca Huemul)

Woda z lodowca stacjonuje czasowo w Laguna Toro

A następnie meandruje przez zaledwie kilka kilometrów wąską doliną między Loma de Pliegue Tumbado i Cerro Huemul

Wdziera się na step dokładnie w tym miejscu, przez coś w rodzaju tunelu w skałach, i pewnie stąd nazwa rzeki

I wpada do Lago Viedma w zielonej Bahia (zatoka) Tunel

Przy ujściu uformowała się piaszczysta plaża. Mętny kolor wody wiąże się z osadami pochodzącymi z tarcia między skałami i lodowcem

W oddali na jeziorze widać ułamane fragmenty lodowca, chociaż te pochodzą raczej z Glaciar Viedma, a nie z Glaciar Tunel Inferior

To las, który mnie ugościł

A na koniec czekało na mnie pedałowanie pod wiatr z powrotem do El Chalten





Add post to Blinklist Add post to Blogmarks Add post to del.icio.us Digg this! Add post to My Web 2.0 Add post to Newsvine Add post to Reddit Add post to Simpy Who's linking to this post?

Synowie tej ziemi 1: ślady soli na kolanach 18 Aug 2022 9:10 AM (2 years ago)

 


Synowie tej ziemi. Rozmowy z ludnością rdzenną Argentyny

Odcinek 1. Ślady soli na kolanach   |   Strona projektu

Od dziś można oglądać pierwszy z czterech odcinków nowej serii dokumentalnej, rozmów z ludnością rdzenną Argentyny. Materiał nagrany jest w języku hiszpańskim, dostępne są napisy w języku polskim i angielski. 

W niniejszym tekście chcę Was wprowadzić w tematy owych rozmów. Spróbuję także wskazać analogie z kwestiami społecznymi i historycznymi w Polsce.

     Aby zostać mecenasem filmów dokumentalnych, kliknij TUTAJ     


1. 

We wstępie cytowana będzie wypowiedź prezydenta Argentyny, Alberto Fernandeza, który na spotkaniu z premierem Hiszpanii stwiedził, że Meksykanie pochodzą od "Indian", Brazylijczycy wyszli z dżungli, natomiast Argentyńczycy zeszli ze statków płynących z Europy.

Nie ma wątpliwości, że powyższe zdanie jest zwyczajną bzdurą, bo ani migracje nie są jedynym źródłem populacji Argentyny, ani statki, które przypływały, nie pochodziły jedynie z Europy (wiele przypływało np. z Bliskiego Wschodu). Mimo to, twierdzenie wygłoszone przez Fernandeza jest przekonaniem sporej większości Argentyńczyków. Nawet tych, których przodkowie wcale nie schodzili z europejskich statków.

Czy do dziwne? Wydaje mi się, że w Polsce mamy do czynienia z podobną narracją dominującą dotyczącą naszego pochodzenia. Mówi się "Polska dla Polaków", tak jakby Rzeczypospolitej nie zamieszkiwali dawniej Wołosi, Łemkowie, Czesi, Ukraińcy, Żydzi, Białorusini, Ormianie czy Niemcy. Niby wiemy, że zamieszkiwali, prawda? A jednak jesteśmy przekonani, że w żyłach współczesnych Polaków płynie 100% polska krew. Co za paradoks, nie? Tych Wołochów i Ormian najwidoczniej trzymano gdzieś za płotem, żeby się przypadkiem nie zmieszali z resztą populacji. W Polsce końca XVIII wieku po polsku mówiło zaledwie 40% mieszkańców.

Argentyna ma swoją narrację, swoją opowieść, czy wręcz bajkę o europejskim pochodzeniu. Tego typu narracje powstają w określonych celach politycznych, które możemy uznać za pozytywne lub nie. Mają jednak pewną wadę: prowadzą do dyskryminacji i do niewiedzy o własnych korzeniach. A niepewność własnej tożsamości miewa także skutki mierzalne gospodarczo, o czym pisałem w tekście "Granice historii. Argentyna od Atlantyku po Andy (3)".

Zobacz także -> Granice historii. Argentyna od Atlantyku po Andy (3)

Fernandez podczas swojego słynnego już dyskursu

Gdy Alberto Fernandez opowiadał premierowi Hiszpanii o pochodzeniu Argentyńczyków, nie tylko mijał się z prawdą historyczną, ale i pomylił autora cytatu, który myślał przytaczać. Słowa, które według Fernandeza wypowiedział Octavio Paz tak naprawdę stanowią refren piosenki autorstwa Litto Nebbii pt. "Llegamos de los barcos" (chodzi o słowa "Brazylijczycy wyszli z dżungli, Meksykanie pochodzą od Indian, ale my, Argentyńczycy, przypłynęliśmy na statkach").

O dziwo, gdy włożyć te dość absurdalne stwierdzenie z powrotem do kontekstu piosenki, cytat nie jest aż tak skandaliczny. A nawet ma sens. Cytuję fragment pierwszej zwrotki:


Chciałem napisać taką zambę

Która byłaby inna niż pozostałe

Bo najpiękniejsze zamby

Już zostały napisane.


Chciałem by była to zamba

Która tłumaczyłaby, skąd pochodzimy

I w ten sposób łatwiej byłoby nam wiedzieć

dokąd zmierzamy.


W porządku, teraz to już nie jest stwierdzenie o zabarwieniu biało-supremacyjnym, tylko refleksja dotycząca tożsamości pewnej części populacji kraju, skupionej w prowincjach takich jak Buenos Aires, Santa Fe czy Santa Cruz. Zwróćcie uwagę, że autor uznaje, że najpiękniejsze zamby zostały już napisane, a zamba do gatunek muzyczny z północnego-zachodu dzisiejszej Argentyny, regionu silnie związanego z kulturami rdzennymi (a o zambie było jakiś czas temu w Podcaście Latynoamerykańskim!).

Tak czy inaczej, Alberto Fernandez stał się najlepszym w historii promotorem twórczości Litto Nebbli. Do tego stopnia, że nawet Wy usłyszycie piosenkę owego niezbyt znanego piosenkarza z lat 80.!

Zobacz także -> Zamba. Nie mylić z tą z Brazylii


2.

Podtytuł serii głosi "Rozmowy z ludnością rdzenną Argentyny". No właśnie, ale dlaczego akurat "rozmowy"? Niektórzy ekstremiści filmu stwierdziliby, że to zamach na kinematografię, że kino trzeba robić za pomocą obrazu, a nie słowa. 

No nie wiem. To chyba zależy, co się chce osiągnąć.

Wśród znanych mi filmów dokumentalnych dotyczących ludności rdzennej, przytłaczająca większość popełnia jeden lub więcej z poniższych "grzechów":

(i) O ludności bez ludności: na temat ludności rdzennej wypowiadają się antropologowie, historycy, aktywiści, działacze, ale nie ludność rdzenna jako taka.

(ii) Egzotyzacja: skupianie się na barwnych obrzędach, kolorowych ubraniach, atrakcyjnych miejscach i innych elementach istotnych z punktu widzenia zewnętrznego obserwatora.

(iii) Rozczulanie się nad ubóstwem i aktualną sytuacją ludności rdzennej; spoglądanie na ludność rdzenną z sympatią, ale jednocześnie z góry.

Istnieją oczywiście pewne chlubne wyjątki (patrz film "Chaco" w reżyserii Ulisesa de la Ordena). Nie mniej wydaje mi się, że to, co robi się zdecydowanie najrzadziej w materiałach filmowych, to po prostu oddać głos członkom etni rdzennych. Posłuchać, co mają do powiedzenia, jaka jest ich perspektywa, co jest dla nich ważne.

Z analogicznego powodu zdecydowałem się nie wplatać do dokumentu utworów muzycznych. Jeśli dodałbym muzykę, dodałbym ją według mojej osobistej wrażliwości. A może ona zupełnie nie zgadza się z wrażliwością bohaterów filmu? Jasne, że subiektywność i mój osobisty punkt widzenia są w filmie obecne: kadry, cięcia czy prowadzenie wywiadów pozostaje po mojej stronie. Starałem się jednak ograniczyć własną interwencję do minimum. Mam nadzieję, że Lecko Zamora z etni Wichi nie powie potem, że znowu opowiadają głupoty o ludności rdzennej. Dlatego na wszelki wypadek: ja w filmie nic nie mówię!

Lecko Zamora na chwilę przed rozmową


3.

Pierwszy odcinek nosi tytuł "Ślady soli na kolanach" i dotyczy doświadczeń ze szkołą i -szerzej- z rasizmem obecnym tak w szkole jak i poza nią. Innymi słowy: chodzi o pierwsze spotkanie bohaterów z państwem narodowym i jego instytucjami. I to spotkanie bardzo często bywa nieprzyjemne.

Niezależnie od miejsca, w którym toczy się rozmowa -a chodzi o miejsca położone tysiąc i więcej kilometrów jedno od drugiego- szkolne wspomnienia okazują się łudząco podobne. Mapuche, Wichi czy Yaganowie byli i są prześladowani za sam fakt przynależności do etni rdzennej, a scentralizowany system edukacyjny zmusza ich do używania języka hiszpańskiego. Za posługiwanie się językami prekolumbijskimi jeszcze do niedawna stosowano kary cielesne. Nie małą rolę w opisanych działaniach miały kościoły katolicki i anglikański.

Te doświadczenia łatwo przełożyć na dobrze nam znaną historię zaborów, kiedy sąsiednie mocarstwa robiły, co w ich mocy, by Polacy zapomnieli swojego języka. Wydaje mi się, że ta dość nietypowa dla innych krajów sytuacja zaborowa z XIX wieku pozwala Polakom lepiej niż innym narodom zrozumieć cierpienia ludności rdzennej Ameryki i Argentyny w szczególności.

Zobacz także -> książka "Sprzedani. Reportaże z peryferii"

Mercedes Antileo chwilę po długiej konwersacji


4.

W materiale, który niedługo zobaczycie, dwukrotnie pojawia się słowo "Sarmiento". Za pierwszym razem chodzi o nazwę miejscowości w prowincji Chubut, gdzie rozmawiamy z Manuelem Antileo. W Argentynie władze namiętnie nadawały nowo utworzonym miasteczkom nazwy tożsame z nazwiskiem lub urzędem i nazwiskiem ludzi uważanych w tamtej epoce za bohaterów narodowych. W niektórych przypadkach -patrząc z dzisiejszej perspektywy- byli to ludobójcy (patrz Julio Roca) którym obecnie powoli odbiera się honor patronowania ulicom, placom czy miejscowościom. W każdym razie: nazwy miast i wiosek takie jak "Presidente Roca", "General Villegas" i tym podobne nie powinny Was dziwić.

"Bohater" Domingo Faustin Sarmiento uznawany jest za "ojca edukacji publicznej" i tak też przedstawia się go w szkołach. Jeśli jednak przyjrzymy się z bliska, okaże się, że Sarmiento był czołowym ideologiem sławnej opozycji "cywilizacja kontra barbarzyństwo", gdzie oczywiście barbarzyństwo było złe i należało je wyeksterminować. Można powiedzieć, że ten XIX-wieczny dualizm argentyński w Polsce lat 90. i w pierwszej dekadzie XXI wieku objawił się pod postacią opozycji "europejski kontra nieeuropejski", przez co głosy takich partii jak "Samoobrona" nie były w ogóle dyskutowane w mediach, tylko z góry skreślane jako "buractwo", a ludzie pochodzący ze wsi musieli się tego wstydzić. Na skalę globalną tego typu tendencje myślowe widać w promowaniu nauki jako jedynego i dodatkowo obiektywnego (obiektywizm, wow!) źródła wiedzy, co miałoby usprawiedliwiać narzucanie konkretnych rozwiązań szerokim masom ludzi (rozwiązań takich jak np. ostateczne rozwiązanie kwestii ludności rdzennej poprzez jej fizyczną anihilację, wszystko dla dobra cywilizacji i nauki, o czym pisałem w tekście "Cywilizacja, rozwój i totalitaryzm danych").

Sarmiento w szczególności nie lubił tego, co miejscowe. Ślinił się, zapatrzony na Francję, Anglię i Stany Zjednoczone. Nie mógł znieść, że jego rodacy nie chodzili we frakach. Także dlatego go nie lubimy. Lecko Zamora wyraźnie Wam to zaakcentuje.

Zobacz także -> Cywilizacja, rozwój i totalitaryzm danych

Domingo Faustin Sarmiento

5.

Manuel Antileo, mieszkaniec okolic Sarmiento, zaznacza w pewnym momencie, że w szkolnych podręcznikach do historii o ludności rdzennej pisze się w czasie przeszłym. Tak, jakby ta ludność już nie istniała. Wróćmy na chwilę myślami do fragmentu, gdzie porównywałem sytuację Mapuczów z sytuacją Polaków pod zaborami. Można się domyślać, że gdyby zabory trwały do dziś, w szkolnych podręcznikach nie znaleźlibyśmy wiele o Polakach. No chyba, że w czasie przeszłym.

I ten czas przeszły to nie jest jakiś tam przypadkowy szczegół, tylko część szerszej strategii wymazania z pamięci zbiorowej pewnych grup społecznych. Piszę o tym szerzej w tekście "Pracownicy przemysłu zapomnienia". Ci z Was, którzy ten tekst czytali, pamiętają na pewno postać Estanislao Zeballosa który dbał o to, by po masakrze ludności rdzennej Argentyny, na wyludnionych pampach nie pozostały nawet szczątki po zmarłych. Tym razem mamy szkołę jako instrument do produkcji zapomnienia.

Manuel drwi także z tego, co według podręczników ta ludność rdzenna niby to dawniej robiła. I tu wracamy do motywacji całej serii dokumentalnej: pokazać dzieje ludności rdzennej według niej samej, a nie według urzędników ministerstwa edukacji czy narodowych historyków z Buenos Aires.

Zobacz także -> Pracownicy przemysłu zapomnienia

Manuel Antileo podczas rozmowy

6.

Przyszedł moment na kilka informacji praktyczno-technicznych. Muszę przyznać, że seria "Synowie tej ziemi" powstała w sposób kompletnie nieplanowany. Wywiady z dwunastoma przedstawicielami etni rdzennych Argentyny zostały nagrane w ramach dwóch innych projektów dokumentalnych, które jeszcze czekają na edycję: pierwszy, dotyczący tożsamości, drugi, dostępu do ziemi w Patagonii. To także ze względu na ów brak planowania seria nie ma pretensji bycia kompletnym portretem ludności rdzennej południa kontynentu. Wielu etni po prostu tutaj zabraknie, w tym niektórych szczególnie licznych, takich jak Mbyá Guaraní czy Tehuelcze. Mimo wszystko wydaje mi się, że dokumenty z serii "Synowie tej ziemi" proponują odbiorcy nowe spojrzenie na Argentynę, jej historię, jej ludność i jej nieoczywiste problemy społeczne.

Opowiadać o ludności rdzennej w Argentynie oznacza pakować się na grząski teren konfliktu, miejsce ścierających interesów politycznych i nieruchomościowych, gdzie drżą delikatne struny poczucia tożsamości i cierpienia dyskryminacji. Oto główne pole działania polityki historycznej i edukacyjnej, zazdrośnie okupowane przez ideologów państwa narodowego. Historia, która miesza się ze współczesnością i definiuje przyszłość. Mam na myśli: sprawa znacznie istotniejsza, niż egzotyczne ciekawostki z dalekiej prowincji. Muszę przyznać, że świadomość tego bagażu znaczeń i sporów raz po raz nie dawała mi spać spokojnie. Dlatego cieszę się, że udało mi się zakończyć już edycję pierwszego i drugiego odcinka, bez wątpienia: dwóch najbardziej nasyconych duchem konfliktu. 

Wstęp skorygowała Carla Canistra i przeczytała Lucía Gelves. Realizacja integralna (reżyseria, zdjęcia, edycja, etc.): Wojciech Ganczarek.

Miesca nagrań: Resistencia (prowincja Chaco), Villa de Portezuelo (Catamarca), Bariloche (Río Negro), Junín de los Andes (Neuquén), Atreuco (Neuquén), Sarmiento (Chubut), Ushuaia (Ziemia Ognista)

Udział wzięli: Lecko Zamora, Wichí; Victor Vargas, Yagán/Yámana; Victoria Tupone, Diaguita-Calchaquí; Ezequiel Tripailaf, Mapuche; Martín Pinilla, Mapuche; Rayen Pereira, Mapuche; Silvia Ovando, Coya; Olga Huenaihuen, Mapuche; Tonolec Celín, Qom; Ramón Barrera, Mapuche-Pehuenche; Mercedes Antileo, Mapuche; Manuel Antileo, Mapuche.

Ich historie są szczególne. Inne od tych, które słyszymy na co dzień. Nie chciałem, by zostały zapomniane. Stąd ten film.

Jeśli znacie kogoś, kogo mógłby zainteresować ten materiał, dajcie mu znać! Podobnie jak inne dokumenty mojego autorstwa, "Synów tej ziemi" znajdziecie na YouTube na kanale "Wojciech Ganczarek".


1. Doczytałeś/aś do końca? Mam nadzieję, że było warto! Jeśli chcesz, możesz odwdzięczyć się za przygotowany przeze mnie tekst jednorazową, dobrowolną wpłatą, coś jak postawić mi kawę w zamian za interesującą historię. Takie wsparcie motywuje i pomaga rozwijać dalszą działalność!

2. Jeśli zaciekawił cię ten tekst, prawdopodobnie zainteresują cię również inne treści, które tworzę: książki reporterskie, filmy dokumentalne, podcasty i artykuły prasowe o tematyce społecznej. Znajdziesz je na mojej stronie www.wojciechganczarek.pl. Jeśli chciałbyś regularnie wpierać moją działalność, możesz dołączyć do grona Patronek i Patronów w ramach platformy Patronite. Serdecznie zapraszam!

Add post to Blinklist Add post to Blogmarks Add post to del.icio.us Digg this! Add post to My Web 2.0 Add post to Newsvine Add post to Reddit Add post to Simpy Who's linking to this post?

#11 Atahualpa Yupanqui, filozof folkloru (część druga) | Podcast Latynoamerykański 10 Jul 2022 7:05 AM (2 years ago)

W jedenastym odcinku Podcastu Latynoamerykańskiego zapraszam na drugą część muzycznego spotkania z Atahualpą Yupanquim, czyli bardem, który wiedział wszystko.

Tym razem posłuchamy o dialogu z naturą, o własnym pochodzeniu, gdy nie ma się nic (nawet skąd pochodzić); o tym czy wyjątkowość sama w sobie ma rzeczywiście jakąś wartość; a także o tym, że czasem człowiek sam nie rozumie, po co tyle się włóczy, jeśli w rzeczywistości nic nie znajduje się aż tak daleko.



Dziś słuchamy i omawiamy:

Ayahualpa Yupanqui - Changuito riojano
Ayahualpa Yupanqui - Preguntan de donde soy
Ayahualpa Yupanqui - Destino del canto
Ayahualpa Yupanqui - Cruz del sur
Nación Ekeko - Atahualpa
Ayahualpa Yupanqui - El Andar


1. Doczytałeś/aś do końca? Mam nadzieję, że było warto! Jeśli chcesz, możesz odwdzięczyć się za przygotowany przeze mnie tekst jednorazową, dobrowolną wpłatą, coś jak postawić mi kawę w zamian za interesującą historię. Takie wsparcie motywuje i pomaga rozwijać dalszą działalność!

2. Jeśli zaciekawił cię ten tekst, prawdopodobnie zainteresują cię również inne treści, które tworzę: książki reporterskie, filmy dokumentalne, podcasty i artykuły prasowe o tematyce społecznej. Znajdziesz je na mojej stronie www.wojciechganczarek.pl. Jeśli chciałbyś regularnie wpierać moją działalność, możesz dołączyć do grona Patronek i Patronów w ramach platformy Patronite. Serdecznie zapraszam!






Add post to Blinklist Add post to Blogmarks Add post to del.icio.us Digg this! Add post to My Web 2.0 Add post to Newsvine Add post to Reddit Add post to Simpy Who's linking to this post?

#10 Atahualpa Yupanqui, filozof folkloru | Podcast Latynoamerykański 25 Jun 2022 10:05 AM (2 years ago)

Atahualpa Yupanqui rozumiał wszystko. Takie przynajmniej mam wrażenie, gdy słucham słów jego piosenek. Peteco Carabajal stwierdził, że chociaż Yupanqui nie wynalazł być może niczego nowego w warstwie muzycznej, to swoimi tekstami wprowadził folklor do filozofii.



Dziś słuchamy i omawiamy:

Ayahualpa Yupanqui - Para el que mira sin ver
Ayahualpa Yupanqui - Piedra y camino
Ayahualpa Yupanqui - Vendedor de yuyos
Ayahualpa Yupanqui - No me dejes partir, viejo algarrobo
Ayahualpa Yupanqui - La Olvidada
Ayahualpa Yupanqui w wyk. Carlosa di Fulvio - Chacarera de las piedras


1. Doczytałeś/aś do końca? Mam nadzieję, że było warto! Jeśli chcesz, możesz odwdzięczyć się za przygotowany przeze mnie tekst jednorazową, dobrowolną wpłatą, coś jak postawić mi kawę w zamian za interesującą historię. Takie wsparcie motywuje i pomaga rozwijać dalszą działalność!

2. Jeśli zaciekawił cię ten tekst, prawdopodobnie zainteresują cię również inne treści, które tworzę: książki reporterskie, filmy dokumentalne, podcasty i artykuły prasowe o tematyce społecznej. Znajdziesz je na mojej stronie www.wojciechganczarek.pl. Jeśli chciałbyś regularnie wpierać moją działalność, możesz dołączyć do grona Patronek i Patronów w ramach platformy Patronite. Serdecznie zapraszam!




Add post to Blinklist Add post to Blogmarks Add post to del.icio.us Digg this! Add post to My Web 2.0 Add post to Newsvine Add post to Reddit Add post to Simpy Who's linking to this post?

Cywilizacja, rozwój i totalitaryzm danych 25 May 2022 7:30 PM (2 years ago)

W książce "Łowcy władzy" (Cazadores de poder, Ediciones Continente 2015) antropolog Marcelo Valko opisuje w jaki sposób —bo nie tylko fizycznie— Argentyna wyniszczała ludność Patagonii. Oprócz szczegółów tej mało znanej zbrodni przeciwko ludzkości Valko zapoznaje nas z totalitarną twarzą cywilizacji i rozwoju. Cywilizacji, która wbrew dyskursom o humanizmie nie znosi różnorodności. Rozwoju, który nie tolerując nie-rozwoju, nie toleruje Innego. 

A pomimo że książka Marcela odnosi się do wydarzeń sprzed stu czterdziestu lat, atmosfera Buenos Aires z tamtej epoki przywodzi mi na myśl współczesnych neofitów popularyzacji nauki i "twardych danych", którzy ze stanowczością godną lepszej sprawy odrzucają wszystkie punkty widzenia niepoparte cytowaniami do anglojęzycznych papers autorstwa renomowanych researcherów.

Cazadores de poder, Marcelo Valko, książka o Patagonii sfotografowana w Patagonii

Valko opisuje historię tzw. "Konkwisty Pustyni", czyli ostatecznej inwazji Argentyny na Patagonię. W rzeczywistości chodzi nie tyle o konkwistę co o konstrukcję pustyni: podbijane ziemie bynajmniej pustynne nie są. Stają się ludzką pustynią, niezamieszkanym stepem, dopiero po ludobójstwie zaplanowanym i zrealizowanym przez władze w Buenos Aires pod koniec XIX wieku. Mówi się o "oczyszczeniu" Patagonii z jej ludności. Jaśniej chyba nie można. 

Jest rok 1878. Blisko sto lat wcześniej Paryż uchwala deklarację praw człowieka i obywatela. Ale to stolica Francji będzie później przyjmować mieszkańców Patagonii jako żywe eksponaty na swoich słynnych wystawach światowych. Argentyna przywraca niewolnictwo, ale jakoś nikomu zdaje się to nie przeszkadzać. Trwa złota era techniki i może dlatego ci, którzy akurat nie konstruują maszyn parowych czy silników elektrycznych, schodzą na margines praw i konwencji międzynarodowych. Więcej nawet: są przeszkodą dla rozwoju. A przecież nikt nie lubi, by mu przeszkadzać. Tymczasem w 1870 roku kończy się wyniszczająca wojna trójprzymierza przeciw Paragwajowi i Argentyna ma nagle pokaźne zasoby "bezrobotnych" żołnierzy. Aż kusi, by jakoś spożytkować ich siły.

Zobacz również --> "Sprzedani. Reportaże z peryferii", moja książka o Paragwaju

Argentyński psycholog, antropolog i historyk skupia się na losie czterech postaci. Pierwszy z nich to Panghitruz Güor, przywódca Rankeli, porwany w młodości przez Argentyńczyków, zmarły w 1877 roku, i którego zwłoki są sprofanowane i trafiają do Muzeum w La Placie. Trzeba zaznaczyć, że szacunek do zmarłych uznawany jest za jeden z fundamentalnych aspektów człowieczeństwa. Jeśli ktoś celowo i seryjnie profanuje zwłoki, znaczy że nie uznaje grupy sprofanowanej za ludzi. Drugi to Pincén, lonko (przywódca) jednej z grup Mapuczów, który po pojmaniu dożywa swoich dni w charakterze służącego do serwowania yerba mate gościom na salonach. Orkeke, Tehuelcze z południa Patagonii, mimo że akceptuje panowanie Buenos Aires nad regionem i pomaga argentyńskim wojskowym, i tak jest pojmany, przewieziony do stolicy, traktowany jak żywy eksponat w czołowych centrach rozrywki, by w końcu umrzeć na zapalenie płuc, na które miejscowa ludność nie miała wyrobionej odporności immunologicznej. Ledwie umiera, lekarze wojskowi oczyszczają jego szkielet z ciepłych jeszcze mięśni, bo w tle toczą się już spory między kolekcjonerami cudzych zmarłych. Nie wiadomo, w czyje ręce trafiają w końcu ogromne kości przywódcy Tehuelczów. Nic lepszego nie spotyka członków dynastii Curá. Czaszka Calfucury, "Napoleon argentyńskiej pampy", w języku Mapuczów: "Niebieski (calfú) Kamień (curá)", trafia w ręce kolekcjonera Estanislao Zeballosa. Manuel Namuncurá, jego syn, ulega w końcu powtarzającym się atakom Argentyńczyków i poddaje się wraz z resztkami pokaźnej niegdyś armii. Kilkukrotnie jeździ do Buenos Aires prosić o skrawek ziemi dla swojej rodziny. Po dziesięcioleciach władze przyznają mu kamieniste, suche stepy w San Ignacio, niedaleko Junin de los Andes: daleko od rzek i jezior. Chcąc nawiązać dobre relacje z nowymi panami Patagonii, Namuncurá oddaje dwóch synów na kształcenie w Buenos Aires. Pierwszy z nich umiera w młodym wieku w stolicy Argentyny. Drugi, Ceferino Namuncurá, wyzionie ducha jako nastolatek zabrany siłą przez salezjanów do Rzymu. W listopadzie 2007 roku papież Benedykt XVI ogłosi go błogosławionym Kościoła katolickiego, uwiecznianego na pobożnych malowidłach jako rumianego dzieciaka ubranego w ponczo i niosącego krzyż przez patagońskie stepy. Mogłoby to sugerować odbiorcy, że Ceferino prowadził pracę misyjną w rodzimym regionie. Nic takiego nigdy nie miało miejsca. Podczas gdy stary Namuncurá stracił syna, Kościół katolicki zyskał legendę o "nawróconym Indianinie", na bazie której zbudował wpływy w Patagonii.

Valko opisuje losy czterech wspomnianych postaci con lujo de detalles, to znaczy: z bogactwem detali, cytatów i często szokujących faktów historycznych. Mowa przecież o wydarzeniach stosunkowo niedawnych, stąd autor ma możliwość zajrzenia w dokumenty oficjalne, prywatne korespondencje czy archiwa prasowe.

Ostatni rozdział "Łowców..." Marcelo otwiera słowami filozofa Enrique Dussela. Według byłego rektora Narodowego Uniwersytetu Autonomicznego w Meksyku konkwista inauguruje dominację zwycięzców nad przegranymi, która odbywa się na trzech poziomach. Pierwszy z nich to eliminacja mężczyzn i co za nią idzie: dominacja polityczna. Drugi poziom dotyczy kobiet, mowa o dominacji seksualnej. Trzeci to edukacja potomstwa podbitego ludu, nastawiona na zatarcie śladów kulturowych w następnych pokoleniach. Marcelo Valko proponuje dodać czwarty poziom, nazywa go terroryzmem symbolicznym "który zawiera w sobie wszystkie pozostałe poziomy i konstytuuje wyższe stadium dominacji [jednej kultury nad drugą]".

Pozwolę sobie przetłumaczyć i przytoczyć Wam dłuższy fragment. Zobaczymy, co z tego wyjdzie:

Jako przykład przyjrzyjmy się działaniom Zeballosa, który z pasją oddaje się czystce rasowej, promując eksterminację i deportację żywych i martwych. Jego profanacje [grobów] realizowane bez wytchnienia i z niegasnącym entuzjazmem podkreślają szczególny aspekt konstrukcji pustyni, czyli właśnie terroryzm symboliczny. Mowa o najbardziej makabrycznej formie przemocy, co najmniej tak niszczycielskiej jak ta fizyczna i bez wątpienia: o dalszym zasięgu. Ten typ terroryzmu wykracza za pokolenie, które doznaje przemocy na własnej skórze. Horror krystalizuje się powoli, staje się ciałem w ciałach żałobników. Strach potrzebuje więcej niż jedno pokolenie, by ujawnić się w słowach. W intymnym gronie rodziny jedni drugim przekazują ciszę, inni dziedziczą te nie-słowa i zarażają się, dławią tym, co niewypowiadalne. Wszystko to utrwala się w pamięci kolejnych pokoleń. […] Skutki terroryzmu symbolicznego przetrwały do dziś w formie deprecjonowania człowieczeństwa ludności rdzennej, co można poznać chociażby po znikomej przestrzeni, jaką dziennikarstwo przeznacza sprawom konkretnych grup etnicznych zamieszkujących Argentynę.

Nie trzeba zresztą zaglądać do dzienników. Od samych Argentyńczyków usłyszymy, że są potomkami Europejczyków. I to pomimo, że przeszło 50% argentyńskiej populacji jest w większym lub mniejszym stopniu spokrewniona z ludnością rdzenną. Ponad połowa: to nie mało. Wniosek? Terroryzm symboliczny zadziałał doskonale i o ludności rdzennej niewielu dziś pamięta. Lub nie chce pamiętać. Chociaż ostatnio nie jeden Argentyńczyk zaczyna sobie przypominać bo —według słów Marcela Valko— przeminęło więcej niż jedno pokolenie i teraz, owszem, zatajony przez dziesięciolecia strach może ujawnić się w słowach.

Zobacz także --> Argentyńskie migracje a Rodolfo Kusch

"Granica cywilizacji"

Kilka kilometrów za miastem Trenque Lauquen (w języku Mapuczów: "okrągłe jezioro") stoi tablica niebieska informacyjna, z której dowiemy się, że jeszcze w roku 1876 biegł tędy rów Alsiny —argentyńska namiastka chińskiego muru— wyznaczający "granicę cywilizacji". Inwazja, która rozpoczęła się krótko później, miała tę granicę przesunąć znacznie na południe i pozwolić raz na zawsze pozbyć się "dzikusów". Oto ostateczne rozwiązanie kwestii Innego —Żydów, Mapuczów, Ormian— dobrze to przecież znamy. I nie możemy obyć się bez niezawodnego cytatu z Estanislao Zeballosa, mentora owej ciemnej epoki argentyńskiego państwa: "Barbarzyńcy są przeklęci i na pustyni nie pozostaną nawet resztki po ich zmarłych".

I wspominam o ciemnej epoce, bo bywały i epoki lepsze. Nie jest tak, że w Argentynie od zawsze rozdawano kobiety i dzieci ludów rdzennych jako pokojówki w dobrych domach, a mężczyzn wysyłano jako niewolników do pracy na polach trzciny cukrowej. Nie uda się tłumaczenie, że Argentyna w ostatnich dekadach XIX wieku traktowała miejscowych jak nie-ludzi, bo takie to już były czasy. Zwróćmy uwagę, że 70 lat wcześniej, 9 lipca 1816 roku Argentyna spisała deklarację niepodległości w językach hiszpańskim, quechua, aymara i guarani, co świadczy, że ludność rdzenną traktowano po partnersku, a nie jako problem do usunięcia.

Ocenia się, że bezpośrednim impulsem do "poszerzenia granic cywilizacji" były właśnie osiągnięcia techniczne. Po Oceanie Atlantyckim zaczynały kursować pierwsze statki-chłodnie, co umożliwiało eksport mrożonego mięsa z Argentyny do Europy. Popyt był szalony i rozochoconym właścicielom ziemskim brakowały pastwisk, by zwiększyć produkcję i tym samym zadowolić wszystkich angielskich kupców pytających o argentyńską wołowinę. To wówczas ludność zamieszkująca bezkresne pampy na południe od Buenos Aires zaczęła wyraźnie "przeszkadzać". 

Port w Buenos Aires

Nie dziwi więc, że organizacją, która promuje i umożliwia sfinansowanie programu konstrukcji patagońskiej pustyni jest Sociedad Rural Argentina, stowarzyszenie skupiające największych właścicieli ziemskich w kraju. Nie będzie również zaskoczeniem, że wspomniany Estanislao Zeballos przewodniczył tej organizacji dwukrotnie: w latach 1888-1891 i 1892-1894. W 1923 roku argentyński pasjonat profanowania zwłok umiera w angielskim Liverpoolu.

Zobacz także --> Pracownicy przemysłu zapomnienia

Nikt jednak nie wspomina o wywozie wołowiny za ocean, statkach-chłodniach ani o jeszcze większych połaciach ziemi dla tych, którzy już jej mieli sporo. Według oficjalnego przekazu Patagonię należało wyludnić w imię krzewienia cywilizacji. Wiadomo, dla każdej wojny, a zwłaszcza masowego mordu, należy spłodzić odpowiednią motywację ideologiczną. Niektórzy atakują sąsiadów w imię denazyfikacji, inni chcą zaprowadzić demokrację albo religię taką czy inną na wszystkie krańce ziemi. I jak tu nie zacytować Tuwima:

Gdy wyjdzie biskup, pastor, rabin

Pobłogosławić twój karabin,

Bo mu sam Pan Bóg szepnął z nieba,

Że za ojczyznę – bić się trzeba;

[…]

Wiedz, że to bujda, granda zwykła,

Gdy ci wołają: „Broń na ramię!”,

Że im gdzieś nafta z ziemi sikła

I obrodziła dolarami;

Ewidentnie, w przypadku Argentyny zamiast biskupów i pastorów mieliśmy ludzi pokroju Domingo Faustina Sarmiento, któremu w lożach masońskich najwyraźniej szeptano o cywilizowaniu "barbarzyńców". Zamiast nafty natomiast siknęła wspomniana wołowina. I się zaczęło.

Mężczyźni z pampy muszą więc umrzeć w imię powszechnego noszenia fraków (poważnie, Sarmiento, czołowy rasista i pożal się Boże ojciec argentyńskiej edukacji, w swoim bestsellerze "Facundo o Civilizacion contra Barbarie" skarżył się, że w jego rodzinnym mieście San Juan nie ma ani jednego mężczyzny, który chodziłby we fraku). Dzieci wyrywano siłą z ramion ich matek i rozdawano na służbę w dobrych domach Buenos Aires w zbożnym celu nauczenia ich dobrych manier i katolicyzmu. Przecież gdyby zostały z matkami, te zaraziłyby je kulturą "barbarzyńców". Same matki również podzielały los przymusowych gosposi czy sprzątaczek, ale już w innych domach. Stołeczna prasa natomiast robiła, co mogła, by ośmieszyć przywódców Mapuczy jako nieprzystosowanych do codziennego życia w XIX-wiecznej, cywilizowanej metropolii. Na przykład Namuncurá nie potrafił używać telefonu i wydawał pieniądze na zbytki. Należy się domyślać, że to wystarczający powód, by wymordować jego rodaków co do nogi.

"Indianin" stał się wówczas symbolem wszystkiego, co najgorsze: alkoholik, leń, śmierdziel, głupiec, dzikus, okrutnik, niewierny, zboczeniec, ktoś stojący na niższym stadium rozwoju lub wprost: byt niecywilizowany. Nie-obywatel i nie-człowiek. 

Odczłowieczanie przeciwnika to typowa psychotechnika stosowana da usprawiedliwienia przemocy. Ciekawe jest natomiast, że ten cywilizacyjny "dżoker" jako ostateczny i niekwestionowany argument w dyskusji ma się dobrze także w czasach pokoju. Okazuje się bardziej przekonywujący niż denazyfikacja, wojna religijna czy wprowadzanie demokracji. Być może dlatego, że cywilizacja jawi się jako apolityczna, bezstronna, wektor liniowego procesu rozwoju, którego nie da się zatrzymać i dla którego nie ma alternatyw. Mało tego, cywilizacja zdaje się opierać na nauce, a nauka usiłuje przedstawiać sama siebie jako obiektywną. Oto nauka, jedyne niezależne źródło wiedzy na kuli ziemskiej. Nie wiem. Chyba w dalszym ciągu nie dowiedzieliśmy się, czy zdrowsze jest masło czy margaryna. I jednak obstawałbym przy twierdzeniu, że owszem, cywilizacja czy rozwój są polityczne, stanowią pewną konkretną ideologię i stają się groźną bronią propagandową, która może doprowadzić —na przykład— do ludobójstwa. Lub chociaż do wzajemnego kaleczenia się nawzajem w codziennych dyskusjach.

Wyśmiewanie "wieśniaków" w Polsce wszyscy znamy, bardzo silne w latach dziewięćdziesiątych i pierwszej dekadzie XXI wieku. Zazwyczaj szło ono w parze z wychwalaniem wszystkiego co "europejskie" lub "nowoczesne". Dzisiaj ta wiejsko-europejska opozycja zdaje się nieco osłabła (chociaż nie wygasła, o nie!) a na scenę weszli neofici popularyzacji nauki, którzy w dyskusjach zadzierają nos w górę i rzucają interlokutorom niczym wyzwanie, że oto oni, wtajemniczeni synowie i córki nauki, skłonni są wysłuchać jedynie takich argumentów, które będą opatrzone odpowiednim cytowaniem z numerem DOI. W łagodniejszej formie możemy usłyszeć, że oto nasz rozmówca ma rację, bo studiował to czy tamto. A my nie. A on to studiował w Warszawie, proszę pana, proszę pani. Albo w Genewie nawet. W Waszyngtonie. I dlatego ma rację. Aha.

Martwi mnie szczególnie, że tego typu zamknięte postawy przyjmują również aktywiści na rzecz obrony środowiska. A ja też lubię środowisko. Publikują oni na swoich Instagramach wykresy i procenty, na facebookach linkują anglojęzyczne publikacje ze Stanforda, a w reakcji na poddawanie w wątpliwość ich twierdzeń reagują, no właśnie, tym samym: oho, jak pan twierdzi inaczej, to proszę pokazać mi dowód naukowy.

Czyli co: ci, którzy nie uprawiają nauki, nie mają zdania? Osoby, kultury, grupy i etnie nie dysponujące środkami finansowymi i technicznymi do "produkcji" danych z definicji nie mają racji? Jak łatwo znowu spychamy większość świata na margines.

Nauka, niezawisła i niezależna. Finansuje się z rządowych grantów, ale jak rozumiem akurat w tym wyjątkowym przypadku rządzący są również niezawiśli, niezależni i apolityczni. I dysponują środkami najwyraźniej nie pochodzącymi z przemysłu na przykład, więc przemysł też na pewno nie ma wpływu na kierunek rozwoju nauki. Wierzmy, że tak jest i przyjrzyjmy się jedynie jawnym faktom. Na przykład taki 2,4-D, czyli kwas 2,4-dichlorofenoksyoctowy. Świetny defoliant, owoc nauki. Doskonale sprawdza się jako herbicyd na plantacjach kukurydzy czy sorgo. Jako jeden z głównych składników Agenta Orange spowodował także przewlekłe choroby u 3 milionów cywili podczas wojny w Wietnamie. Do dziś rozsiewa choroby wśród wiejskiej populacji na paragwajskich polach. To o chemii. Fizyka jądrowa to też fajna nauka, dopóki nie zaprojektujesz głowic nuklearnych. 

Chcę przez to powiedzieć, że nauka nie jest "racją" samą w sobie i to przede wszystkim dlatego, że nauka nie ma bezpośredniego związku z rzeczywistością. Pracuje na modelach, które są jakby makietami niewielkich wycinków rzeczywistości, ignorującymi cały świat (!) za wyjątkiem owego mikroskopijnego świata modelu. Często ignorują także interakcje z tą resztą zignorowanego świata. Mam na myśli: chemik, który pracował przy badaniach nad 2,4-D nie wyobrażał sobie, że tę substancję wsadzi się do samolotów i wyśle nad Hanoi, ani że będzie się nią pryskać pola otaczające wiejską szkołę pełną dzieci. Problem leży więc w tym, co dzieje się z teorią, gdy opuści już ośrodek badawczy. Bo może się okazać, że poza laboratorium opracowana teoria jest nie do zastosowania. I jak ją zastosują, będzie więcej szkód niż pożytku.

Tak się stało nad rzekę Paraná, kiedy po zamknięciu zapory wodnej w Itaipú, drugiej największej hydroelektrowni świata, na nowym brzegu rzeki zorganizowano piękne rezerwaty przyrody. Dobrze jest zakładać rezerwaty, prawda? Każdy specjalista od ochrony środowiska Wam o tym powie. Problem był jednak taki, że aby stworzyć te rezerwaty, wygnano mieszkańców 36 społeczności, które dawniej mieszkały nad brzegiem rzeki. Wielu wygnanych popełniło samobójstwo, inni wpadli w depresję wywiezieni w obce strony, bardzo prawdopodobnie wielu utonęło w zaplanowanej powodzi, ale nikt nie ma dokładnych danych na ten temat (bo dane są polityczne, w szczególności: wybór o czym zbierać dane, a o czym nie). Ot, zniszczono całą kulturę, cały świat. Tych społeczności model nie uwzględnił (opisuję dokładniej tę sytuację w książce Sprzedani. Reportaże z peryferii). Dlatego proszę bardzo uważać w narzucaniu innymi swojego punktu widzenia tylko dlatego, że tak mówi nauka. 

Tamtym 36 społecznościom narzucono bardzo naukowe rozwiązanie, ale nie wyszły na tym najlepiej. Ludzie, którzy profanowali zwłoki Mapuczów niejednokrotnie również byli naukowcami. XIX-antropolodzy mierzyli świeżo pokonanemu ludowi średnice czaszek, by udowodnić ich niedorozwój umysłowy. No co. Tak mówiła wówczas nauka, państwo wierzą nauce.

Nauka, liczby albo dane. Twarde dane. Niezależne dane. Niezależne badania wykazały. Przeanalizowano tabelki i okazało się, że. I właśnie dlatego teraz państwu powiemy, co macie państwo robić.

W książce "La tierra pública en la Patagonia", publikacji koordynowanej przez Gracielę Blanco, jedna z autorek wykazuje, że w epoce która nastąpiła po konstrukcji pustyni, w oficjalnych danych na pewno nam czegoś zabraknie. Ci Mapucze i Tehuelcze, którzy przeżyli piekło zgotowane im przez Argentyńczyków, byli osiedlani —znów: na siłę— w koloniach wiejskich organizowanych na stepie. Niejednokrotnie dochodziło do konfliktów z okolicznymi właścicielami ziemskimi, którzy przesuwali swoje ogrodzenia, zagarniając tych niewiele ziem, które oddano w użytek ludności rdzennej. Ci ostatni zgłaszali naruszenia granic posesji na policję. Policja nie przyjmowała ich zgłoszeń. Te zgłoszenia nie weszły potem do statystyk, do twardych danych.

Nie chcę przez to powiedzieć, że nauka niczemu nie służy i należy wątpić w jej wyniki. Nic z tych rzeczy, w końcu sam mam w jakimś stopniu naukowe korzenie: studiowałem fizykę, studiowałem matematykę, pisałem publikacje z numerami DOI. Natomiast należy pamiętać, że nauka to nie rzeczywistość. Naukowe modele to nie świat, w którym żyjemy. Nauka dostarcza nam informacji: czasem bardziej precyzyjnych, czasem mniej, często niezwykle użytecznych, innym razem nie tak bardzo. Zawsze natomiast informacje te dotyczą modeli, czyli pewnego przybliżenia bardzo niewielkiego wycinka rzeczywistości, który —jeśli wstawić go z powrotem w rzeczywistość i poddać go oddziaływaniom z nią— niekoniecznie musi działać. W szczególności: założenia przyjęte do konstrukcji modelu czy teorii niekoniecznie muszą być odtwarzalne w rzeczywistości. Podam przykład może banany i trochę ironizując, ale bardzo do rzeczy: Adam Smith w swojej teorii wysnutej w miejskim, merkantylistycznym otoczeniu idealizuje o bogactwie opartym na pracy i o niewidzialnej ręce rynku. Bardzo sympatycznie, tylko że w praktyce —i do dziś— bogactwo wielu państw, osób lub firm opiera się na działaniu jak najbardziej widzialnej ręki, którą to ręką okłada się jedną lub więcej osób —byłaby to gołą ręka, z bronią w ręku lub ręką opatrzona policyjną tarczą— a następnie wydziera się takiej osobie lub grupie zasoby naturalne znajdujące się w okolicy, byłaby to ropa naftowa, złoto, miedź czy lit. W szczególności, do dziś w Argentynie przy instalacji kopalni odkrywkowych widoczna ręka państwa finansowana przez międzynarodowe ręce korporacji górniczych okłada ludzi po głowach. Teoria ładna, panie Smith, ale tutaj nie ma jak jej zastosować. Ze sławną teorią Smitha i jej odniesieniem do rzeczywistości jest zresztą trochę więcej problemów, ale to już temat na osobną rozprawkę.

Zobacz także --> #9 Muzyka rewolucyjna | Podcast Latynoamerykański

Na koniec anegdota z innej patagońskiej książki.

Tym razem chodzi o utwór, który zanudził mnie na śmierć, ale, jak kto powie, zawsze się człowiek czegoś nauczy. Chodzi o dziełko Eliasa Chucaira, "Turka" z Ingeniero Jacobacci, pod tytułem "Dejaron Improntas". Sytuacja dzieje się gdzieś pod koniec pierwszej połowy XX wieku na zachodnich stepach prowincji Rio Negro, chociaż mogłaby się właściwie wydarzyć niemal w dowolnym kraju cywilizowanego świata w tamtej epoce. Pewien młody mężczyzna, z wyższym wykształceniem i Hiszpan z pochodzenia, trafia do Jacobacci jako lekarz w publicznej przychodni. Jako pierwszy lekarz w pierwszej publicznego przychodni. Po jakimś czasie —po dwóch latach, jeśli dobrze pamiętam— mężczyzna wyjeżdża z miasteczka święcie oburzony. Zostawia za sobą list otwarty opublikowany w lokalnej prasie, w którym skarży się, że podczas jego pobytu policja nie zajęła się ściganiem miejscowych znachorów. Okazuje się, że przez dwa lata Hiszpan nie miał okazji przyjąć żadnego pacjenta: mieszkańcy Jacobacci preferowali medycynę tradycyjną. Wyrzut lekarza w stosunku do władz i policji świadczy o tym, że według ówczesnego prawa znachorzy rzeczywiście mieli być ścigani z urzędu. Wiem, że podobne prześladowania dotyczyły wiejskich położnych, które asystowały przy domowych porodach np. w wioskach okalających Junin de los Andes.

Czego się tak, cywilizacjo, boisz? Tak bardzo nie wierzysz w siebie, że musisz prześladować, zakazać czy ubić wszystko, co z ciebie nie wypływa? 

Zapomnijmy na chwilę o kontekście, o naszych własnych przekonaniach dotyczących medycyny akademickiej i tradycyjnej, wyobraźmy sobie jedynie białą, pustą przestrzeń, a w niej dwie grupy ludzi. Jedna leczy się tabletkami, druga ziołami i moczem młodych mężczyzn (o tym też wspomina Turek Chucair, bo to o jego mocz chodziło). Nagle ci od tabletek zaczynają gonić z pałami tych od ziół. Dlaczego? W jakim celu? W czym jest problem? Ktoś tu bardzo chce mieć monopol na prawdę?

Owszem, czytajmy prace naukowe i analizujmy dane. Możemy się z nich wiele nauczyć. Podpatrujmy mieszkańców wsi, oni również mają ogromną wiedzę: nie tę w tabelkach i z procentami, ale często bardziej holistyczną, niż wąski model akademicki. Świat jest znacznie bardziej złożony, niż krystaliczna probówka. Uczmy się od członków społeczności rdzennych, bo póki co, to oni najlepiej pokazują, jak dbać o środowisko naturalne, chociaż nie wyliczają sobie codziennie, jaki ślad węglowy zostawiają narzędzia czy ubiory, których używają. A przede wszystkim: słuchajmy się nawzajem. Żeby się potem znowu nie okazało, że musimy pozamykać w więzieniach, zniewolić i odbierać dzieci tym, którzy "nie rozumieją" naszej jedynej słusznej racji, podczas gdy gdzieś tam daleko, niewidoczni dla naszych oczu, biznesy robić będą ci, którzy nam tę jedyną słuszną rację wcisnęli: bo im sam Pan Bóg szepnął z nieba, że za Big Data bić się trzeba.

Zobacz także --> Paragwaj: były lasy, jest mięso

1. Doczytałeś/aś do końca? Mam nadzieję, że było warto! Jeśli chcesz, możesz odwdzięczyć się za przygotowany przeze mnie tekst jednorazową, dobrowolną wpłatą, coś jak postawić mi kawę w zamian za interesującą historię. Takie wsparcie motywuje i pomaga rozwijać dalszą działalność!

2. Jeśli zaciekawił cię ten tekst, prawdopodobnie zainteresują cię również inne treści, które tworzę: książki reporterskie, filmy dokumentalne, podcasty i artykuły prasowe o tematyce społecznej. Znajdziesz je na mojej stronie www.wojciechganczarek.pl. Jeśli chciałbyś regularnie wpierać moją działalność, możesz dołączyć do grona Patronek i Patronów w ramach platformy Patronite. Serdecznie zapraszam!


Add post to Blinklist Add post to Blogmarks Add post to del.icio.us Digg this! Add post to My Web 2.0 Add post to Newsvine Add post to Reddit Add post to Simpy Who's linking to this post?

Paragwaj: były lasy, jest mięso 9 May 2022 7:19 AM (2 years ago)

Wszyscy już przywykliśmy do wiadomości o wyrębie lasów w Amazonii. Do tego stopnia, że chyba przestaliśmy przywiązywać do nich większą wagę. Tymczasem w zalewie informacji o lasach deszczowych umyka nam sytuacja suchego Gran Chaco, drugiej największej puszczy Ameryki Południowej. A ta znika —bardzo dosłownie— na naszych oczach. 

Tekst został opublikowany również w dzienniku Rzeczpospolita.

Wystarczy otworzyć dowolną aplikację obsługującą mapy satelitarne i odnaleźć na niej zachodni Paragwaj. Możemy kierować się np. na miejscowość Mariscal Estigarribia. Już z daleka zobaczymy zieloną łatę lasu podziurawioną jak szwajcarski ser. Gdy przyjrzeć się z bliska, okaże się, że nie chodzi o nieregularne plamy po wylesionych obszarach znane nam dobrze z Amazonii. W Chaco bladożółte prostokąty karczowisk uporządkowano jeden obok drugiego z precyzją godną architektonicznych planów. Aż trudno uwierzyć, że to nie rysunek techniczny, a rzeczywistość.

Paragwajskie Chaco widziane przez satelitę LANDSAT


Awans w rankingu

Paragwaj rozciąga się na ponad 400 tysiącach kilometrów kwadratowych i liczy 7 milionów mieszkańców. Podobnie jak Boliwia, nie posiada bezpośredniego dostępu do morza, a oba kraje są uznawane za najuboższe na kontynencie. Pomimo tego, Paragwaj plasuje się obecnie w czołówce rankingów międzynarodowego handlu żywnością. Jest 9-tym eksporterem wołowiny i 4-tym eksporterem soi, kluczowego surowca przemysłu spożywczego ostatnich dziesięcioleci, ustępując jedynie takim gigantom jak Brazylia, Stany Zjednoczone i Kanada. Paragwaj może się pochwalić fascynującą historią i niezależną ścieżką rozwoju w wieku XIX, jednak od końca XX wieku to właśnie soja i wołowina zmieniają kraj w kierunku, który trudno jednoznacznie ocenić jako pozytywny. 

Wśród paragwajskich rekordów znajdziemy również dyktaturę: prawicowy generał Alfredo Stroessner rządził krajem przez blisko 35 lat, zapraszając do Asunción amerykańskich oficerów, którzy szkolili miejscowych funkcjonariuszy w technikach tortur. To właśnie Stroessner miał uznać, że paragwajskie lasy są problemem: wszak mogą się w nich ukrywać ewentualni partyzanci. W latach siedemdziesiątych dyktator otwiera granicę i zaprasza do kraju zubożałych rolników z południowej Brazylii —przede wszystkim potomków włoskich i niemieckich imigrantów— którzy zalewają wschodni Paragwaj, konsekwentnie wylesiają region i spychają na margines rodowitych Paragwajczyków. 

Zobacz także --> film dokumentalny "Jestem Paragwajczykiem"

Z pewnością nie raz, usłyszawszy po raz kolejny dramatyczne informacje o sytuacji w Amazonii, pomyśleliśmy: wylesiają, wylesiają, a puszcza dalej stoi. Czy aby dziennikarze nie przesadzają za bardzo z tym alarmowaniem o zagrożeniu lasów? Trudno przewidzieć przyszłość Amazonii. Wiemy natomiast na pewno, że drugi las Ameryki Południowej, tzw. Mata Atlántica, czyli Las Atlantycki, dziś istnieje już tylko w encyklopediach. Ta formacja leśna, która zajmowała niegdyś południowy-wschód Brazylii i wschód Paragwaju została niemal w całości zamieniona na plantacje soi i pastwiska. Pozostało zaledwie 7,5% jej naturalnej powierzchni. 

Obecnie to właśnie Gran Chaco zajmuje drugą pozycję w rankingu największych lasów. Być może nie na długo.

Gliniane piece, w których drzewa zachodniego Chaco zamieniają się w węgiel drzewny


Przeprowadzka

W 1996 roku na rynek wchodzą transgeniczne nasiona zwane soja RR, odporne na herbicyd Roundup marki Monsanto. To one, w połączeniu z nowoczesnymi maszynami rolniczymi i wyjątkowo żyznymi glebami wschodniego Paragwaju, przynoszą plantatorom rekordowe plony przewyższające 3 tony z hektara. Wraz z plonami spływają rekordowe zyski: znacznie wyższe, niż w przypadku ekstensywnej hodowli bydła. Rusza transformacja: plantatorzy zajmują tereny tradycyjnie okupowane przez hodowców, a ci ostatni przenoszą się w miejsca uznawane dotychczas za marginalne i nieprzydatne.

Tę tendencję czują w powietrzu mieszkańcy Rosario, trzeciego miasta Argentyny. W ostatnich latach wyspy na rzece Paraná zaludniły się jak nigdy wcześniej stadami rasowego bydła, a wypalanie traw, pospołu z niskimi stanami rzeki, doprowadziło do gigantycznych pożarów, które rok w rok wypełniają dymem milionową metropolię.

W Paragwaju obszarem marginalnym było dotąd Chaco.

La topadora, spychacz do usuwania lasów


(Nie tak) dobra inwestycja

Tylko w dwóch pierwszych dekadach XXI wieku w paragwajskim Chaco wylesiono obszar wielkości Szwajcarii. Ceny ziemi za hektar są niskie, ale transakcje kupna-sprzedaży opiewają nie na kilka czy kilkadziesiąt, a na tysiące hektarów, co ogranicza aktywność na rynku nieruchomościowym do dużych graczy. Co prawda nikt nie zbliża się obecnie do historycznego rekordzisty, anglo-argentyńskiej spółki Carlos Casado S.A., która na przełomie XIX i XX wieku zgromadziła w Paragwaju tereny o łącznej powierzchni 5,7 miliona hektarów (to więcej niż powierzchnia Słowacji), ale posiadłości o rozmiarach 100 tysięcy hektarów należą w Chaco raczej do reguły niż do wyjątków.

Przeważająca część chakeńskich ziem pochodzi z dwukrotnej kradzieży. Pierwsza następuje po zakończeniu wojny boliwijsko-paragwajskiej w 1935 roku, kiedy władze w Asunción nominalnie przejmują tereny należące do narodów Enlhet, Nivaclé, Sanapaná i innych. Natomiast w czasach dyktatury wojskowej między 1954 a 1989 rokiem w ręce osób z otoczenia Alfredo Stroessnera trafia nielegalnie 8 milionów hektarów. Mówimy o jednej piątej kraju. To m.in. te ziemie wystawiane są dziś na portalach handlu nieruchomościami i kupowane przez inwestorów z Europy, Korei Płd., Brazylii, Urugwaju czy Argentyny. Także były prezydent Stanów Zjednoczonych, George Bush, nabył w Chaco rancho na 40 tyś. hektarów. Jednocześnie administracja publiczna nie ma nic przeciwko wylesianiu: Paragwajem w dalszym ciągu rządzi partia byłego dyktatora, a senatorowie, ministrowie i kolejni prezydenci to jednocześnie posiadacze ziemscy i eksporterzy bydła. Omawiam szerzej te kwestie w książce "Sprzedani. Reportaże z peryferii".

Zobacz także --> książka "Sprzedani. Reportaże z peryferii"

Nie powinno więc dziwić, że destrukcja chakeńskiego lasu jest —jak widać na zdjęciach satelitarnych— skrupulatnie zaplanowana i realizowana z zimną krwią kogoś, kto posiadając środki rzędu milionów dolarów chce je pomnożyć wykorzystując wzrost popytu na wołowinę na skalę globalną (zwłaszcza w Chinach). Eksportem paragwajskiego mięsa zajmują się czołowe brazylijskie koncerny, a ich finansowaniem — bankowa śmietanka zglobalizowanego świat: HSBC, Goldman Sachs czy JP Morgan Chase. W inwestycjach nie ma miejsca na improwizacje. W unicestwianiu Gran Chaco — również.


1. Doczytałeś/aś do końca? Mam nadzieję, że było warto! Jeśli chcesz, możesz odwdzięczyć się za przygotowany przeze mnie tekst jednorazową, dobrowolną wpłatą, coś jak postawić mi kawę w zamian za interesującą historię. Takie wsparcie motywuje i pomaga rozwijać dalszą działalność!

2. Jeśli zaciekawił cię ten tekst, prawdopodobnie zainteresują cię również inne treści, które tworzę: książki reporterskie, filmy dokumentalne, podcasty i artykuły prasowe o tematyce społecznej. Znajdziesz je na mojej stronie www.wojciechganczarek.pl. Jeśli chciałbyś regularnie wpierać moją działalność, możesz dołączyć do grona Patronek i Patronów w ramach platformy Patronite. Serdecznie zapraszam!


Współczesny pejzaż Chaco


Add post to Blinklist Add post to Blogmarks Add post to del.icio.us Digg this! Add post to My Web 2.0 Add post to Newsvine Add post to Reddit Add post to Simpy Who's linking to this post?

#9 Muzyka rewolucyjna | Podcast Latynoamerykański 6 May 2022 5:09 PM (2 years ago)

Chociaż niektórym może się wydawać, że słowo "rewolucja" odeszło do historii z końcem XX wieku, narody Ameryki Łacińskiej w dalszym ciągu doświadczają niesprawiedliwości z pogranicza feudalizmu i dyktatury, a piosenki rewolucyjne i muzyka protestu żyją na ustach wielu.


Dziś słuchamy i omawiamy:

América Latina Obrera - Alí Primera (Wenezuela)
Doña Soledad - Alfredo Zitarrosa (Urugwaj)
A Desalambrar - Victor Jara (Chile)
Canción para los Valientes - Alí Primera (Wenezuela)
Que la tortilla se vuelva - Quilapayún (Chile)
Playa Girón - Silvio Rodríguez (Kuba)
Vieja Oligarquía - Los Torogoces de Morazán (Salwador)
El Ángel de la Bicicleta - León Gieco (Argentyna)
El Pueblo Unido Jamás Será Vencido - Inti Illimani


MOŻESZ wspierać powstawanie Podcastu Latynoamerykańskiego i filmów dokumentalnych zza oceanu poprzez portal Patronite.




Add post to Blinklist Add post to Blogmarks Add post to del.icio.us Digg this! Add post to My Web 2.0 Add post to Newsvine Add post to Reddit Add post to Simpy Who's linking to this post?

Pracownicy przemysłu zapomnienia 5 May 2022 12:05 PM (2 years ago)

Podczas gdy historycy, archeolodzy, rodziny ofiar i astronomowie robią, co w ich mocy, by dowiedzieć się więcej o przeszłości, armia pracowników przemysłu zapomnienia z zapałem zaciera ślady.

Tak się złożyło, że tego samego dnia skończyłem lekturę pierwszej części książki "Cazadores de poder" ["Łowcy  władzy"] argentyńskiego historyka Marcela Valko i obejrzałem "Nostalgia de la luz" ["Nostalgia za światłem"] Chilijczyka Patricio Guzmana. Guzman pokazuje pracę astronomów na pustyni Atakama. Równolegle spotyka się z rodzinami ofiar dyktatury Pinocheta. Ofiar, z którymi nie wiadomo, co się stało.

Światło słoneczne potrzebuje około ośmiu minut, by dotrzeć do naszych oczu, do planety Ziemi. A przecież Słonce to najbliższa nam gwiazda: światła pozostałych potrzebują znacznie więcej czasu. W tym sensie astronomowie nie różnią się od archeologów: pracują w przeszłości, "przyzwyczailiśmy się, że jesteśmy zawsze spóźnieni", śmieje się jeden z bohaterów filmu.

W pewien ograniczony sposób astronomowie podobni są również matkom, które przeszukują bezkresną pustynię w poszukiwaniu resztek własnych dzieci, chociaż -jak zaznacza cytowany wyżej astronom- różnica jest znacznie głębsza, niż powierzchowne podobieństwo dotyczące przeszłości.

"Po całym dniu obserwacji, choć byśmy niczego nowego nie znaleźli, my, astronomowie, idziemy spać spokojnie. Może danej nocy powietrze będzie wyjątkowo suche i zaburzy nam to odrobinę odpoczynek, ale tylko tyle. Natomiast te kobiety, póki nie dowiedzą się, co się stało z ich dziećmi, nie zaznają spokoju. I to zrozumiałe. Dziwi mnie natomiast, że społeczeństwo ma większą dozę zrozumienia dla nas, astronomów, niż dla rodzin ofiar dyktatury".

Ocenia się, że podczas rządów Pinocheta władze zamordowały ponad 3 tysiące więźniów politycznych, a około 30 tysięcy poddano brutalnym torturom. W przypadku przeszło tysiąca ofiar oficjalne dane mówią o "zaginionych", co w praktyce sprowadza się do morderstwa i usunięcia ciała tak, by zbrodnia nigdy nie wyszła na jaw. Ale wyszła, cały czas wychodzi. Władze pozostawiały ciała na pustyni Atakama, sądząc być może, że tam nikt ich nie znajdzie. Gdy zdano sobie sprawę, że wyznaczono zbyt proste zadanie dla rodzin poszukujących swoich bliskich, rozkopano masowe groby buldożerami. Nie wiadomo, co się stało później. Resztki miano wrzucić do morza, ale podczas rozkopywania fragmenty kości spadały na piaski pustyni. Kilkadziesiąt lat po upadku Pinocheta grupa kobiet w dalszym ciągu przeszukuje Atakamę. Jedna znalazła stopę brata, inna - żuchwę syna. 

"Marzy mi się, że te wielkie teleskopy astronomów można by skierować nie tylko w gwiazdy, ale i tu, na ziemię... Przeszukać pustynię, może tak dało by się odnaleźć naszych bliskich... Nie wiem, ja tylko marzę" - powiedziała jedna z kobiet.

W sąsiedniej Argentynie dyktatura wojskowa "zniknęła" około 30 tysięcy osób. Do dziś nie wiadomo, co się z nimi stało. Uważa się, że popularną praktyką było zrzucanie więźniów politycznych do morza. Żywcem. W ten sposób ślad o nich zaginął.

Natomiast w pierwszej części książki "Cazadores de poder" Marcelo Valko przybliża nam postać Estanislao Zeballosa. Zeballos był przedstawicielem elit Buenos Aires, a przy tym megalomanem i karierowiczem. Jako przedstawiciel zbrodniczego pokolenia lat 80. XIX wieku, pochwalał szeroko zakrojony plan likwidacji ludności Patagonii:

"Należy atakować kraj Araukan [Mapuczów] chata po chacie, rozpruć nożem ich wojowników, wziąć w niewolę ich rodziny."

Stawał również murem za powszechną praktyką odbierania matkom ich dzieci. W tym wszystkim nie odróżniał się jednak od całej klasy właścicieli  ziemskich tamtej epoki. Ale Zeballos zadał sobie dodatkowe zadanie: po zakończeniu krwawej rzezi, którą zgotowały argentyńskie wojska północnej Patagonii, Estanislao odwiedzał ruinę po ruinie świeżo zniszczone osady i odkopywał szczątki ofiar. Zeballos celował przede wszystkim w groby wyższych rangą przywódców Mapuczy, Tehuelczy czy Ranquelów. Odnalazłszy rytualny pochówek, ładował do torby ciało lub odrąbywał zmarłemu głowę, by ta dołączyła do jego krwawej kolekcji.

"Barbarzyńcy są przeklęci i nie zostaną na pustyni nawet resztki po ich zmarłych" - pisał Zeballos.

Okładka książki "Descripción amena de la República Argentina" [Spójny opis Republiki Argentyny] autorstwa Estanislao Zeballosa z 1879 roku. Obrazek nader wymowny: Argentyna jako kraj który zabija

A kończył się wiek XIX. Dyktatury argentyńska i chilijska "znikały" ludzi w XX wieku. Dziś, w pierwszych dekadach wieku XXI, mamy Rosjan z ich przenośnymi krematoriami. I putinowską propagandę, która zapewnia, że naród ukraiński nie istnieje, chociaż ten rosyjski już owszem.

Niewiele się zmieniło.

Valko zauważa, że proces unicestwiania Innego nawet w sensie symbolicznym, to jest: usuwanie pamięci o nim, wpisuje się w logikę tak zwanego rozwoju. Rozwój niejako z definicji jest linearny, złożony z etapów, które ludzkości ma przebywać a następnie kończyć, by przejść do etapu następnego, bardziej zaawansowanego. Zeballos i chłopcy z Buenos Aires marzyli o "cywilizowanej" Argentynie na wzór zachodnioeuropejski, wobec tego "barbarzyńska" ludność rdzenna powinna była zniknąć (swoją drogą: takie postawienie sprawy rzuca nowe światło na problem, który analizowałem w tekście Prawo do przeszłości). Sowiecka odmiana komunizmu proponowała nowe, wspaniałe społeczeństwo, ale by ono nastało, należało najpierw wyeliminować wrogów ludu. Podobnymi pobudkami kierowała się argentyńska dyktatura wojskowa marząca o idealnym, zreorganizowanym społeczeństwie prawicowym. Widać więc, że eliminacja -fizyczna i symboliczna- Innego nie jest monopolem jednej konkretnej ideologii. Wiąże się raczej z linearną koncepcją rozwoju.

Ale nie jesteśmy jako ludzie, jako Inni w oczach naszych Innych, jedynymi ofiarami -lub potencjalnymi ofiarami- tegoż rozwoju. Obecnie widzimy, jak na naszych oczach pod naporem rozwoju niszczeje planeta i jej środowisko naturalne. Bo rozwój jest linearny i ocenia się go według skalaru sumy wartości handlu zagranicznego czy stanu posiadania, więc ten powinien nieustannie rosnąć. Zasoby naturalne Ziemi natomiast są stałe i już na tym poziomie mamy sprzeczność naszej "rozwojowej" wizji świata z tego świata naturą.

Zobacz także --> książka "Sprzedani. Reportaże z peryferii"

Choć zabrzmi to radykalnie, chyba nie pomylę się mówiąc, że rozwój jest niebezpieczny. Zawsze pamiętając, że mówię o rozwoju jako totalitarnej i totalizującej, jedynej ideologii nieskończonego wzrostu. Taki rozwój zabija ludzi i niszczy planetę. Jak bardzo musimy się jeszcze "rozwinąć" -ilu ludzi musi zostać zamordowanych, jak bardzo musi podupaść środowisko naturalne- byśmy to zrozumieli i poważnie rozważyli inne sposoby współistnienia?

1. Doczytałeś/aś do końca? Mam nadzieję, że było warto! Jeśli chcesz, możesz odwdzięczyć się za przygotowany przeze mnie tekst jednorazową, dobrowolną wpłatą, coś jak postawić mi kawę w zamian za interesującą historię. Takie wsparcie motywuje i pomaga rozwijać dalszą działalność!

2. Jeśli zaciekawił cię ten tekst, prawdopodobnie zainteresują cię również inne treści, które tworzę: książki reporterskie, filmy dokumentalne, podcasty i artykuły prasowe o tematyce społecznej. Znajdziesz je na mojej stronie www.wojciechganczarek.pl. Jeśli chciałbyś regularnie wpierać moją działalność, możesz dołączyć do grona Patronek i Patronów w ramach platformy Patronite. Serdecznie zapraszam!

Add post to Blinklist Add post to Blogmarks Add post to del.icio.us Digg this! Add post to My Web 2.0 Add post to Newsvine Add post to Reddit Add post to Simpy Who's linking to this post?

Patagonia wszerz. Galeria pouczająca 1 May 2022 6:36 AM (2 years ago)

Jadąc przez Patagonię z północy na południe może się zdarzyć, że przez tysiąc kilometrów w krajobrazie nie zmieni się nic. Co innego jeśli przemierzyć region wszerz: taka wyprawa może okazać się znacznie bardziej zróżnicowana, a przy tym pouczająca. Zapraszam w podróż na 37-miu zdjęciach!

1. Karmazynowy zachód słońca na plaży w Las Grutas. Wschodni skraj południa Argentyny to niekończące się wybrzeże chłodnego Atlantyku.

2. Baczność! Pingwin z Cabo Virgenes, czyli Przylądka Dziewic na południowo-wschodnim zakątku kontynentalnej Argentyny. Zwierzaki można spotkać także w wielu innych miejscach wybrzeża.

3. Step. Zaczyna się, zaledwie w uszach ucichną morskie fale. I sprawia wrażenie, jakby już nigdy nie miał się skończyć.

4. Patagońskie linie kolejowe dzielą się na te bliskie zamknięcia, już zamknięte i te, których nigdy nie wybudowano. Plan ministra Ramosa Mexii z początku XX wieku zakładał osadnictwo oraz liczne połączenia kolejowe między Atlantykiem i Andami. Wszystkie one ładnie wyglądają teraz na stronach historycznych książek,podczas gdy ziemie pozostały w rękach niewielu.

5. Natomiast patagońskie miasteczka możemy sklasyfikować między turystyczne i zapomniane. Te drugie leżą na stepie, sprawiają wrażenie, jakby stale się wyludniały, a mimo wszystko ktoś zawsze w nich mieszka. Ostatnio pojawiła się również kategoria miasteczek naftowych i górniczych, które witają przejezdnego złudzeniem dobrobytu, który to jednak nie wiadomo, jak długo potrwa. Nie wiadomo kiedy skończy się ropa, kiedy wyczerpią się minerały. I woda, której używa się przy wydobyciu. Za 20 lat, za rok, jutro? Wówczas miasteczka trzeciej, chwilowej kategorii, stopniowo powrócą do kategorii drugiej. Zapomnianej.

6. Czasem na horyzoncie zamajaczy meseta. Taka jak Meseta Somuncura, dokąd uciekali ci, których obrabowano z ziem i następnie prześladowano. Tam aparat państwowy -z jego asfaltowymi drogami- do dziś się nie zapuszcza. W ogóle niewielu tam było. Ja na przykład nigdy tam nie pojechałem.

7. Jezioro Musters to wyjątek na suchej płaszczyźnie stepu. Trzy razy większe od polskich Śniardw gromadzi turkusową wodę z rzeki Senguer.

8. Poprawa jest jednak chwilowa i towarzyszy jej nieodłączne rozczarowanie. Leżące zaraz obok jezioro Colhue Huapi, niegdyś większe niż Musters, dziś już nie istnieje. Czynniki naturalne mogły mieć pewien wpływ, ale nieprzemyślana gospodarka wodna w regionie wydaje się argumentem znacznie bardziej przekonywującym.

Zobacz także --> Granice historii. Argentyna od Atlantyku po Andy (1)


9. Skamieniałe lasy to -oprócz plantacji sosen w posiadłości Benettona rozciągającej się na obszarze podobnym do województwa opolskiego- jedyne lasy na stepie. Niniejszy pieniek może mieć sześćdziesiąt pięć milionów lat.

10. Na początku XX wieku transport wełny z zachodniej części regionu na wybrzeże trwał tygodniami. Zimą wozy grzęzły w śniegu, a w niekończącej się płaszczyźnie stepu ich woźnice rozpaczliwie szukali wzrokiem strużki dymu, która mogłaby wychodzić z któregoś z zajazdów. Te samotne domy pośród równin, w których mieszkał kowal, dawano jeść i dano się przespać w bardzo niewielu przypadkach przekształciły się w niewielkie miasteczka. Z większości zostały jedynie ściany oryginalnej konstrukcji. 

11. Rzeka zmienia wszystko. Większe i mniejsze cieki wodne spływające z topniejących śniegów i lodowców w wysokich Andach tworzą prawdziwe oazy na patagońskim stepie. Co zrozumiałe, ziemie w sąsiedztwie rzek są znacznie produktywniejsze i droższe. Droższe dziś, bo kiedy je zajmowano zbrojnie pod koniec XIX wieku, trafiały w ręce znajomych i rodzin prezydentów i generałów za bezcen. W niektórych wypadkach (np. Rio Tecka) rzeka w całości znajduje się na terenie jednej posiadłości mierzącej dziesiątki tysięcy hektarów. Tacy właściciele sprawują prawdziwy monopol na wodę (a więc i na życie) i hamują tworzenie i wzrost miasteczek. To także dlatego pomimo trudności agroekologicznych Patagonii niektórym hodowcom biznes idzie świetnie. Cóż, mają całą rzekę na podwórku. Na zdjęciu: Rio Senguer w okolicach zjazdu z drogi numer 40 w stronę Sarmiento.

12. Rzeki to również doskonałe miejsce na biwak w długiej podróży (więcej na ten temat: Instrukcja obsługi argentyńskiego kempingu). Zdjęcie wykonane w tym samym miejscu, co poprzednie. 

13. Chyba się nie pomylę, jeśli powiem, że przytłaczającą większość patagońskich rzek obrastają wierzby, gatunek egzotyczny, przywleczony z Europy. Wierzby sadzone były przez pracowników gospodarstw hodowlanych, a następnie -jako gatunek nie tylko egzotyczny ale i ekspansywny- rozprzestrzeniały się na zachód aż do źródeł i na wschód aż do Atlantyku. Jak każde dobre wierzby, tak i te na jesień rumienią się ciepłymi barwami (Las Horquetas, w drodze do Rio Gallegos).

14. Natomiast miejscowa roślina ceniona przez każdego uważnego podróżnika to calafate na południu Patagonii lub michai w rejonie Neuquén. Fioletowe jagódki są smaczne i pożywne, ale najlepsze jest to, że korzenie calafate to doskonały materiał na ognisko (znacznie lepszy, niż drewno wierzbowe, ma się rozumieć).

15. Ale dokończmy temat rzek: nie będzie zaskoczeniem, że to także doliny rzeczne skupiały aktywność ludzką sprzed argentyńskiego najazdu. Tutaj: sztuka ludowa w Jaskini Rąk (Cueva de las Manos, okolice Bajo Caracoles).

16. I owszem, okolice wyżej wymienionego obiektu archeologicznego również padły ofiarą ekspansywnych wierzb (Cañon de Río Pinturas). 

17. "Argentyna to kraj nowy, bez historii" - kto był kiedyś w Argentynie, na pewno słyszał tę opinię wielokrotnie. Nic bardziej błędnego! Argentyna ma bardzo interesującą historię. Inna sprawa, że najciekawszych jej części państwowa edukacja nie zdradza nawet pilnym uczniom. Kilka zdjęć wcześniej rozmawialiśmy o wielkich posiadłościach ziemskich, czasem obejmujących rzekę w całości: od źródła do ujścia. I rzeczywiście, na hodowli owiec w Patagonii niektórzy robili swego czasu prawdziwe fortuny. Gdy kryzys lat 20. obniżył nieco rentowność eksportu wełny, właściciele ziemscy uznali, że najlepszym sposobem na utrzymanie zysków na tym samym poziomie jest obniżenie kosztów, czyli zarobków pracowników najemnych. Pracownicy zaprotestowali. Ocenia się, że rozstrzelano około 1500 z nich. Po raz drugi przeprowadzono krwawy proces wyludniania Patagonii. Pomnik z miejscowości Gobernador Gregores upamiętnia tamte wydarzenia z 1921, uwiecznione także w filmie Patagonia Rebelde.

18. Ale lata tłustych krów -a raczej tłustych owiec- minęły dość szybko. Zmalały nie tylko ceny wełny na międzynarodowych rynkach, ale i możliwości hodowlane w regionie. Superpopulacja owiec w kilka dekad gwałtownie przyspieszyła pustynnienie stepu. Jeszcze w 1917 roku, kiedy tory kolejowe dotarły do Ingeniero Jacobacci, współcześni historycznego zdarzenia wspominali o "trawach wyższych niż rosły mężczyzna". Dziś w Jacobacci nawet przedmieście znane do dziś jako "el mallin", mokradło, to suchy płat pustyni. Potem przyszedł jeden wybuch wulkanu, następnie drugi, a w latach 90. polityka ekonomiczna prezydenta Menema wykończyła ostatnich producentów. Dziś większość posiadłości leży odłogiem.

19. Po owczych pastwiskach zostały dziś ogrodzenia. Właściciele od czasu do czasu płacą za wymianę drutów na nowe a potem wracają do Buenos Aires, czy gdzie by tam nie mieszkali, przy czym "gdzie by tam" rzadko znajduje się w Patagonii. Kolczaste ogrodzenia ograniczają swobodę ruchu po nieskończonej płaszczyźnie regionu do wąskiego pasa przy drodze. I są winne śmierci nie jednego guanako. Zdaję sobie sprawę, ze obraz, który zamieszczam, może wydać się brutalny, ale jest na tyle powszechny, że nie mogło go zabraknąć.

20. Szczęśliwie, traficie na wiele więcej żywych guanaco niż martwych. W prowincji Santa Cruz spotyka się je znacznie częściej niż ludzi (zdjęcie z drogi numer 288 między Tres Lagos i Piedrabuena).

Zobacz także --> książka "Sprzedani. Reportaże z peryferii"


21. Dłuży się podróż? No cóż, Patagonia to spory kawał świata. Chociaż większy na długość niż na szerokość, podróż ze wschodniego krańca (Viedma) na granicę z Chile (Cardenal Samore) to wycieczka na 900 kilometrów długich prostych.

22. Zakręt to wielkie wydarzenie. Zwłaszcza, gdy jedziesz rowerem. Pedałujesz powiedzmy z północy na południe z bocznym wiatrem andyjskim i widzisz, o, tam, zupełnie niedaleko, ciężarówka skręcająca w lewo. To znaczy, że ty również niedługo skręcisz w lewo i wiatr, zamiast szarpać cię na boki, popchnie cię przyjemnie do przodu. Och, jak przyjemnie, ach, jak odpoczniesz. Tylko najpierw trzeba dopedałować do tego zakrętu, bo ciężarówkę widzisz co prawda jak na dłoni, ale to tylko dlatego, że na płaskim odcinku wszystko wydaje się bliskie, nawet jeśli leży dziesięć kilometrów dalej. A dziesięć kilometrów z mocnym, bocznym wiatrem, to może być godzinka pedałowania.
 
23.  A skąd te zakręty? Środkowa Patagonia nie jest tak płaska, jakby się mogło wydawać. W ogóle nie jest płaska. To raczej skomplikowany labirynt płaskowyżów i płaskich dolin rzecznych. W praktyce: chociaż płaskich odcinków nie zabraknie, to zjazdy i podjazdy między nimi również nie dadzą o sobie zapomnieć. Na zdjęciu: spotkanie płaszczyzny ze ścianą gór w okolicach Luz Divina.

24. A skoro o rzekach mowa: trudno nie wspomnieć o wielkich, majestatycznych, tłustych i gęstych -takie przynajmniej sprawiają wrażenie- turkusowych rzekach lodowcowych. Jedną z nich jest Rio Santa Cruz, ostatnia wolna rzeka lodowcowa w regionie. Wolna do czasu aż chińskie konsorcjum budowlane ukończy zaporę wodną w Condor Cliff.

25. O, teraz coś się zmieniło, prawda? To już andyjskie przedgórze: pada częściej, trawy rosną wyższe, chude owce zostały zastąpione brzuchatymi krowami, a właściciele latyfundiów wpadają częściej ze stolicy sprawdzić, jak idą interesy, bo tu już można zarobić poważne pieniądze na hodowli.

26. Junin de los Andes, strefa przejściowa między stepem i górami, i podobno najlepsze pastwiska w prowincji Neuquen. Po argentyńskiej inwazji z 1879 roku koledzy prezydenta Roki rzucili się na te ziemie jak przedszkolaki na worek cukierków. Swego czasu gęsto zaludniony region. Dziś gęsto zaludniony przez krowy. Na drugim planie: wulkan Lanin.

27. W takich okolicznościach przyrody tworzy się kolonię Trevelin dla osadników o białej skórze i niebieskich oczach. Miejscową ludność, która jakimś cudem przeżyła brutalność argentyńskiej armii, wywieziono na step, taki jak na obrazku numer 6.

Zobacz także --> projekt filmu "Człowiek potrzebuje przestrzeni"



28. Kierując się dalej na zachód wreszcie -wreszcie, wreszcie!- wejdziemy do lasu.

29. W patagońskich lasach dominuje lenga (Nothofagus) i jej kuzynki (ñire, coihue) o drobniutkim listowiu. W północnej Patagonii wybór drzew jest nieco szerszy (maiten, chacay, notro i parę innych).

30. Od wschodu do zachodu, od północy do samego południa Argentyna ma jeden jedyny pomysł na użytek gruntów: hodowla bydła. Także nie zdziwcie się, jeśli nawet wewnątrz Parków Narodowych (!) natraficie na krowy. I wygryzione przez nie eleganckie łączki. 

31. Kolejną niespodzianką w okolicach podandyjskich miasteczek może być dzika róża. Podobnie jak wierzba została przywieziona przez osadników i rozproszyła się po łąkach, lasach i przydrożnych rowach. 

32. Perłą Patagonii są jeziora: dziesiątki jezior wielkich i maleńkich rozrzuconych wzdłuż granicy z Chile. Na zdjęciu: długa na kilkadziesiąt metrów rzeczka łącząca jeziora Guacho i Guachito, prowincja Chubut.

33. Teraz zwróćcie uwagę, że nagle znaleźliśmy się w miejscu, gdzie współistnieją na bardzo niewielkiej przestrzeni rzeczywistości geograficzne diametralnie różne: bezkresny (i bezkreśnie wilgotny) Ocean Spokojny na zachodzie, ogromny patagoński step na wschodzie i Andy z obecnością lodowców po środku. To pewnie dlatego pogoda w okolicy jest prawdziwie nieprzewidywalna, i jeśli spadnie śnieg w styczniu -odpowiedniku naszego lipca- to nie należy się przesadnie dziwić. 

34. Kwestia wody należy do pierwszorzędnych zmartwień i tematów rozmów w regionie. Z jednej strony, w Patagonii leżą jedne z największych jezior na całym kontynencie, jak Lago Viedma, Lago Argentino czy Lago Buenos Aires (to ostatnie - na zdjęciu). Wspólnie z lodowcami stanowią one istotną rezerwę wody pitnej na skalę światową. To dlatego z podejrzliwością patrzy się na wykupywanie przez zagranicznych inwestorów wielkich posiadłością ziemskich z dostępem do tejże rezerwy. Z drugiej strony, właściwie cała Patagonia, aż po miasta na odległym wybrzeżu Atlantyku, utrzymuje się przy życiu -tj. pije wodę- dzięki topniejącym śniegom i lodowcom andyjskim. A te ostatnie niebezpiecznie zmniejszają się w ostatnich dekadach.

35. Idziemy dalej na zachód?

36. Autor tego wpisu wpatrzony w Glaciar Tunel Inferior w okolicach miejscowości El Chalten. Jej mieszkańcy są świadkami jak na przestrzeni 15-20 lat lodowce cofnęły się o dystanse widoczne gołym okiem. O kilometry.

37. Dojechaliśmy! Szczyt góry Chalten (Fitz Roy) wyznacza granicę między Argentyną i Chile. No i? Jak wrażenia z podróży? Warto było przejechać Patagonię wszerz?



1. Doczytałeś/aś do końca? Mam nadzieję, że było warto! Jeśli chcesz, możesz odwdzięczyć się za przygotowany przeze mnie tekst jednorazową, dobrowolną wpłatą, coś jak postawić mi kawę w zamian za interesującą historię. Takie wsparcie motywuje i pomaga rozwijać dalszą działalność!

2. Jeśli zaciekawił cię ten tekst, prawdopodobnie zainteresują cię również inne treści, które tworzę: książki reporterskie, filmy dokumentalne, podcasty i artykuły prasowe o tematyce społecznej. Znajdziesz je na mojej stronie www.wojciechganczarek.pl. Jeśli chciałbyś regularnie wpierać moją działalność, możesz dołączyć do grona Patronek i Patronów w ramach platformy Patronite. Serdecznie zapraszam!

Add post to Blinklist Add post to Blogmarks Add post to del.icio.us Digg this! Add post to My Web 2.0 Add post to Newsvine Add post to Reddit Add post to Simpy Who's linking to this post?

Granice historii. Argentyna od Atlantyku po Andy (5) 5 Feb 2022 1:22 PM (3 years ago)

 "Valcheta była" — można by zacząć i zaraz się zatrzymać. Wtrącenie byłoby następujące: oto w Argentynie, kraju młodym, zaskakującą często przychodzi używać czasu przeszłego. Miasta, regiony i firmy były niegdyś — zaczynamy i przenosimy czytelnika lub słuchacza do czasów legendarnego dobrobytu, jakiegoś złotego wieku o niejasno określonych ramach czasowych. Argentyna to nieustanna dekadencja i może stąd ogromny sukces grupy "Los autenticos decadentes", Autentycznych Dekadentów ze stołecznego Buenos Aires. "W którym momencie wszystko trafił szlag?", muszą pytać się Argentyńczycy co rano, cytując bezwiednie Peruwiańczyka Llosę.

Nahuel Niyeu o zmierzchu

Tak też Valcheta była — Valcheta musiała być — miastem znacznie istotniejszym, niż ten przystanek dekadencji, którym jest dziś. Oaza Valchety zakwitła na suchym pustkowiu nad brzegiem niewielkiego strumienia o tej samej nazwie, Arroyo Valcheta. Pola chronione od wiatrów przez wysokie sylwetki topól i bujna zieleń miejskich parków kuszą oko podróżnego. A ten, choćby nie planował, zatrzyma się, by przemierzać długie aleje niskich domów wśród absolutnej ciszy godzin sjesty. Tego lata czterdziestostopniowy upał zatrzymuje ludzi w domach skuteczniej, niż kwarantanna.

Pedro prowadzi warsztat rowerowy na obrzeżach miejscowości. Dwa razy w tygodniu budzi się w środku nocy, by stawić się na stacji kolejowej w charakterze zawiadowcy. Patrzy zaspanymi oczami na pociąg toczący się z Viedmy do Bariloche (w piątki) lub z Bariloche do Viedmy (w niedziele). To także w te dni warsztat funkcjonuje jedynie po południu. A klienci zjawiają się jeden za drugim: spędzam w sklepie Pedro ładnych kilka godzin i rzadko jesteśmy sami. Pyta, dlaczego wybrałem drogą numer 23: mało znaną, geograficznie monotonną, mało atrakcyjną dla turysty. Zacząłem mówić o historii, o której czytałem, o opowieściach, które były mi znane: wojna z lat 70. i 80. XIX wieku, Mapucze uciekający z andyjskiego przedgórza, kolonie i rezerwaty zakładane przez władze argentyńskie dla niedobitków prawdziwego ludobójstwa. Kolejni klienci patrzyli na mnie z niezrozumieniem lub jawnie wyrażali swój stosunek do tego, co mówię. Stosunek negatywny: że ci wszyscy Mapucze to przebierańcy, że tak naprawdę pochodzą z Chile i trzeba by ich wszystkich deportować. Albo —bo i tego komentarza nie zabrakło— wybić do ostatniego, skoro jeszcze jacyś przeżyli. Na ogół jednak temat zwyczajnie nie wzbudzał niczyjego zainteresowania, coś jakbym opowiadał o Asyryjczykach sprzed tysięcy lat: temat odległy, obcy i nudny.

Przy jednej z głównych alei trafiłem na okazały budynek Centrum Kultury Syryjsko-Libańskiej. Kilka dni później, już w Sierra Colorada, dowiedziałem się, że w Valchecie funkcjonował obóz koncentracyjny, gdzie po wspomnianej wojnie Argentyńczycy przetrzymywali ludność rdzenną, która tam oczekiwała na kolejne statki zabierające ludzki ładunek z portu w Carmen de Patagones do Buenos Aires. Tam kobiety sprzedawano w charakterze służących, dzieci wyrywano kobietom z ramion i przekazywano do innych domów, również na służbę, a mężczyzn wysyłano do pracy na polach trzciny cukrowej w Tucumanie. Wyższych rangą wysyłano na dożywotnie więzienie na wyspie Martin Garcia. Oto sławny wiek dziewiętnasty, wiek wolności, rozwoju, przemysłu i praw człowieka. Nieliczni "szczęśliwcy" —Mapucze i Tehuelcze— trafili na EXPO w Paryżu w charakterze egzotycznych eksponatów. Innym, rzeczywistym szczęśliwcom, udało się zbiec z Valchety i wdrapać się na samotną pustkę Płaskowyżu Somuncura, gdzie mieszkają do dziś. Sandra, która opowiadała mi historię obozu w Valchecie, odwiedza kobiety z płaskowyżu. Wspólnie uformowały spółdzielnię. Sandra pomaga im w komercjalizacji produktów: ręcznych wyrobów z owczej wełny. (Myślę sobie: cały temat na kolejny film! Może kiedyś... Kontakt do Sandry czeka zapisany w telefonie.)

Jedna z bocznych uliczek Valchety

Valcheta była ważna — pan Stube grał tu przecież w piłkę nożną na najwyższym poziomie — a miała być jeszcze ważniejsza. W 1911 roku grupa inżynierów zakontraktowanych przez ministra Ramosa Mexię rozpoczęło badania nad możliwościami wykorzystania wody z Arroyo Valcheta. Zaprojektowano konstrukcję trzech niedużych zapór wodnych i budowę kanałów irygacyjnych, takich jak te, które przyniosły dobrobyt dolinie Rio Negro położonej dwieście kilometrów na północ. Bandieri pisze, że państwowa Dyrekcja Irygacji przez sześć miesięcy wstrzymywała się z odpowiedzią na propozycje inżynierów i ministra. Potem urzędnicy przyznali, że… zgubili całą dokumentację projektu. Kolejny wielki plan, który nigdy się nie spełnił (tak jak przeniesienie stolicy kraju do Viedmy czy cała wizja infrastruktury kolejkowej w Patagonii, która runęła w wyniku presji interesów zmierzających w kierunku koncentracji własności ziemskiej, o czym napiszę w odpowiednim momencie).

Wyjechałem późno, a czekał mnie kolejny dzień wyjątkowych upałów i wiatry może silniejsze, niż zazwyczaj. Przejechałem zaledwie 40 kilometrów dzielących Valchetę i Nahuel Niyeu i zdecydowałem się zostać. Nahuel Niyeu w języku Mapuczy oznacza "tam, gdzie żyją pumy". Nie spotkałem ani jednej. Ludzi w Nahuel Niyeu również nie zobaczyłem wielu. A bardzo prawdopodobnie miałem przyjemność poznać wszystkich. 

Z drogi rzuca się w oczy regularny rząd tamaryszków, tworzący wyborną osłonę przed wiatrem. Odurzony upałem, ukryłem się w ich cieniu i rozłożyłem hamak. Przede mną rozciągało się patio szkoły z internatem. Na przerwie policzyłem w sumie pięciu uczniów. Obok szkoły stoi niewielki budynek komunalny z publicznym telefonem i anteną z internetem, dalej: mieszkania dla nauczyciela, woźnego i jego rodziny. Przy torach kolejowych chyli się ku upadłości drewniana chatka, dwieście metrów na zachód: jedyny obszerny, solidny dom z ogrodzeniem, kilkoma drzewami i aurą kilku dekad obecności na środku półpustyni. Śniada pielęgniarka na czerwonym quadzie podlewała drzewa wysadzone wśród jedynej alei. "Jeśli nie będziemy podlewać, nic tu nie urośnie", powiedziała. Strumień, który przekroczyłem przed wjazdem do Nahuel Niyeu wyglądał na wyschnięty. Tak w ciągu dnia, jak i przez całą noc, w tle ciszy pustkowia dudnił silnik urządzenia do osmozy odwróconej, odsalający wodę z miejscowej studni. Nie przeszkadzał mi w odpoczynku. Zjadłem ryż z warzywami i przysnąłem w hamaku jak dziecko. 

Tamaryszki

Woda

Rzeka (rzeka i woda nie zawsze idą w parze)

Kolce

Przydymione szkła okularów to pierwsze, co zwróciło moją uwagę: wielkie, owalne, zamknięte w metalowych ramkach. Niżej: przystrzyżony wąs. Wyżej: krzaczaste brwi, a pod nimi otoczone ciemnawą aureolą oczy. Cecilio ma sześćdziesiąt pięć lat, ciemnozielone spodnie typu bombacha, kremową koszulę z długim rękawem rozpiętą do piersi i bliskowschodnie nazwisko Arden. W ciepłym świetle zachodzącego słońca, przypudrowany pyłem suchej równiny wygląda, jakby właśnie schodził z filmowego planu. Patrzę na niego trochę z niedowierzaniem, jak na zjawę, poetyckie objawienie nie pasujące do surowej rzeczywistości. 

Mówi o niewielu krowach, niewielkich ilościach wody; o ludziach, którzy wyjechali do miasta i o opustoszałych ziemiach. Arden zapewnia, że wieś wyludnił Menem. O Carlosie Saulu Menemie, rządzącym przez dwie kadencje prezydencie Argentyny z lat 90., trudno usłyszeć coś dobrego. Podobnie jak polskich rządzących z tej samej epoki, Menema obwinia się o zdumiewającą w swoich rozmiarach korupcję przy prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych. Jego rządy doprowadziły do legendarnego kryzysu z 2001 roku, który przyzwyczajeni do wołowiny Argentyńczycy pamiętają jako czas jedzenie białego ryżu na śniadanie, obiad i kolację (jeśli w ogóle ktoś wówczas jadał kolacje). Turek Arden dodaje, że również za Menema, i z winy usztywnienia kursu peso do dolara, cena skupu wełny spadła do 0,80 peso za kilo co doprowadziło do całkowitej nieopłacalności hodowli owiec.

Sam Menem również był Turkiem ("był" bo zmarł podczas pandemii, co w Argentynie uznaje się za jedno z niewielu pozytywnych wydarzeń epoki COVID-19). Tak jak w wielu krajach nie-azjatyckich na Azjatów mówi się "Chińczycy" (choćby w rzeczywistości pochodzili z Japonii lub Birmy), tak w Argentynie imigrantów z Bliskiego Wschodu ochrzczono mianem "Turków". W rzeczywistości pochodzą zazwyczaj z Libanu lub Syrii, jak sunnicka rodzina byłego prezydenta. I chociaż hegemoniczna wizja tożsamości opowiada o Argentyńczyku jako o synu Włochów i Hiszpanów, migracja bliskowschodnia należy do jednej z najliczniejszych. Widoczną na co dzień pamiątką tureckich wpływów są noszone przez argentyńskich kowbojów tradycyjne, szerokie spodnie: bombacha gaucha, wierna kopia dolnej części munduru wojsk tureckich (tureckich z Turcji).

Nie jest do końca jasne, czy imigrantów z Bliskiego Wschodu celowo wysyłano w pustynne regiony kraju, czy wybierali się tam z własnej woli. Pewne jest natomiast, że potomków przybyszy z Libanu i Syrii z łatwością znajdziemy w zakątkach Argentyny, gdzie piasku jest więcej niż wody, a wnukowie powtórzą nam opinię dziadków głoszącą, że okolica bardzo przypomina im rodzinne strony po drugiej stronie oceanu. Argentyńscy "Turcy" licznie zasiedlili m.in. prowincje San Juan, Catamarca czy La Rioja (skąd pochodził Carlos Saul Menem), Neuquén (rodzina gubernatorów Saapag) i właśnie południową część prowincji Rio Negro, znaną jako Linea Sur.

Linea Sur, Linia Południowa, region zjednoczony linią kolejową i wspólnym uczuciem pokrzywdzenia, zapomnienia przez władze kraju i prowincji. Linea Sur to nie miejsce, to stan ducha, tożsamość i sposób bycia. Ciekawy przypadek regionu, który nie ma jako centrum żadnego dużego miasta, tylko opuszczoną linię kolejową, historię wspólnej porażki: garść miasteczek rozłożonych równoleżnikowo na przeszło sześciuset kilometrach stepu. Region ma nawet własną gazetę, Linea Sur Noticias, gdzie mieszkańcy debatują nad wspólnymi problemami: postępującą suszą, plagą pum, i nad tym, że ziemie regionu znajdują się w rękach Turków. Tak jak cała okolica Nahuel Niyeu.

Czytelnik, Czytelniczka widzą, że jest tego sporo? Zacząłem pisać tę relację i dopiero w trakcie pisania zdałem sobie sprawę, że po długim pobycie w Patagonii, przy każdej obserwacji chciałbym zająć się głębiej każdym ze wspominanych tematów, ale się wzbraniam, no bo przecież to miała być tylko krótka relacja, prawda? A tyle jeszcze zostało do napisania: że tych pum zaczęło być więcej po pożarach w Andach, tam, gdzie dzieci lonko (wodza) ze Sierra Colorada pojechały odbijać huincom (białym) ziemię, że chłopak, który zginął na protestach w El Bolson też pochodził z Linea Sur, że w Ingeniero Jacobacci dawniej trawy sięgały po pachy, a teraz nie ma już traw, że zmiana klimatu i że był pociąg, pociągu nie ma, nie było Mapuczów, a przyszli, i nie wiadomo skąd, chociaż tak naprawdę wiadomo, ale nikt o tym nie mówi głośno; dlaczego Turcy mają aż taką złą sławę na Linii Sur, dlaczego mapa katastralna Santa Cruz jest doskonałym przepisem na klęskę, jak daleko zajdzie proces pustynnienia, jak często będą płonąć Andy… Dużo rzeczy!

Chyba to już przeczuwałem, gdy bujałem się w hamaku wśród tamaryszków. Dużo rzeczy, które trzeba uporządkować i napisać książkę o Patagonii. Nie tej z pocztówek, nie tej z heroicznych wspomnień tzw. "pionierów", dominujących w patagońskiej literaturze. Napisać książkę o Patagonii jako miejscu, gdzie historia spotyka się ze współczesnością, gdzie jak w soczewce widać sprawy fundamentalne, które gdzie indziej zatarł czas, a tutaj są na tyle świeże, że da się do nich dotrzeć metodami dziennikarskimi. I gdzie wcześniej może, niż w innych miejscach świata, zaczął się proces, który w ostatnich piętnastu latach nabiera niesłychanego tempa: masowa koncentracja własności ziemskiej. Jakie to ma konsekwencje, skąd to się bierze, o czym to świadczy? Dlaczego biedni są aż tak biedni, a bogaci aż tak bogaci? 

Zobacz także -> film dokumentalny "Człowiek potrzebuje przestrzeni" w produkcji!

I będzie to pewien postęp! Pierwszą książkę, tę o Wenezueli, napisałem o wszystkim: o podróży, o polityce, o kryzysie, o plaży, o psychologii, o pejzażach. W drugiej książce, tej o Paragwaju, ograniczyłem się, usuwając zupełnie aspekt podróży. Teraz napiszę książkę już nie o całym kraju, tylko o konkretnym regionie i konkretnym problemie. Druga książka okazała się dwa razy krótsza od pierwszej, zobaczymy, czy za trzecim razem zmieszczę się w 200 stronach. Wobec powyższego, wstrzymuję cykl "Granice historii". Po pierwsze, żeby uporządkować treść w formie książki. A także dlatego, że chciałbym Wam w najbliższych tygodniach poopowiadać o świeżo wydanej książce "Sprzedani. Reportaże z peryferii". Udało mi się wreszcie naoliwić mechanizm dystrybucji, czas na prezentację utworu!

Węgle twardego, tamaryszkowego drewna opiekały trzy wenezuelskie arepy, słońce zachodziło za domem Ardena. Ściągałem kukurydziane placki jeden po drugim i nadziewałem je serem. Gdy skończyłem kolację, przeszedłem na drugą stronę szpaleru drzew. Trwał mecz siatkówki. Szarawa piłka znikała powoli w czerwonych promienia słońca. Zaproszono mnie do jednej z drużyn. Z wyjątkiem Cecilio Ardena byliśmy tam razem wszyscy mieszkańcy Nahuel Niyeu: woźny, żona woźnego, pielęgniarka z quada, starszy mężczyzna z kolejowej budki, piątka uczniów i jeden rowerzysta. 

Kolacja


1. Doczytałeś/aś do końca? Mam nadzieję, że było warto! Jeśli chcesz, możesz odwdzięczyć się za przygotowany przeze mnie tekst jednorazową, dobrowolną wpłatą, coś jak postawić mi kawę w zamian za interesującą historię. Takie wsparcie motywuje i pomaga rozwijać dalszą działalność!

2. Jeśli zaciekawił cię ten tekst, prawdopodobnie zainteresują cię również inne treści, które tworzę: książki reporterskie, filmy dokumentalne, podcasty i artykuły prasowe o tematyce społecznej. Znajdziesz je na mojej stronie www.wojciechganczarek.pl. Jeśli chciałbyś regularnie wpierać moją działalność, możesz dołączyć do grona Patronek i Patronów w ramach platformy Patronite. Serdecznie zapraszam!



Add post to Blinklist Add post to Blogmarks Add post to del.icio.us Digg this! Add post to My Web 2.0 Add post to Newsvine Add post to Reddit Add post to Simpy Who's linking to this post?