
Męska garderoba nie zostawia wielkiego pola manewru w kwestii strojów na formalne okazje. Wiadomo- im prościej tym lepiej, oraz im ciemniej tym formalniej.
Dla mężczyzny stojącego na ślubnym kobiercu oznacza to w zasadzie wybór garnituru w jednym z odcieni granatu i wybór odpowiednich akcesoriów.
Dlaczego granatu? Bo większość młodych mężczyzn, a oni zazwyczaj śluby biorą, ma włosy pozbawione jeszcze siwych pasm. Przy włosach blond, do ciemnego szatyna włącznie, granat jest zdecydowanie najkorzystniejszym kolorem.
I tu często pojawia się kłopot- granatowy garnitur, biała koszula, czarne buty- wieje nudą? Tak przynajmniej sugeruje wielu naszych klientów i czytelników bloga zwracających się z prośbą o pomoc w dobraniu ślubnej garderoby. Powtarza się jak mantra zdanie: „Chcę żeby to było coś specjalnego, zwykły garnitur mam do biura”. I często jeszcze jednym tchem: „Ale nie chcę żeby było to ubranie jednorazowe”.
Rozumiem potrzebę podkreślenia doniosłej chwili ubiorem, nie zgadzam się do końca ze stanowiskiem, że „zwykły ganritur” będzie za mało elegancki czy dostojny. Oczywiście, nie będzie może spektakularny. O klasie takiego prostego zestawu zdecyduje najdrobniejszy detal. A budowa stylu w detalu, to wyższa szkoła jazdy.
Wydaje mi się, że świetnym rozwiązaniem jest garnitur trzyczęściowy. Kamizelka, ten trochę zapomniany, zepchnięty na margines element męskiej garderoby w sytuacjach formalnych sprawdza się świetnie. Właśnie dlatego, że kamizelki do garnituru widuje się tak rzadko, każdy zestaw z kamizelką zyskuje wyższa rangę.
Zwykły garnitur zamienia w strój na specjalne okazje. Najprostszym rozwiązaniem będzie wybór kamizelki z tego samego materiału co reszta zestawu. Ale kamizelka pozostawia nam większe pole manewru. Osobiście uważam, że na ślub warto zdecydować się na kamizelkę kontrastującą. I nią właśnie można dowolnie kształtować charakter całego zestawu, w zależności od tego jaką konwencję ma ślub.
Na ślub w katerze, z chórem śpiewającym do mszy, zaproponowałbym po prostu kamizelkę popielatą, ewentualnie w kratę księcia Walii. Stworzy piękny, prosty, zanurzony w tradycji zestaw. W pewnym sensie zbliży zestaw do morning coat, do którego zawsze nosimy kontrastującą kamizelkę.
Na ślub z weselem na otwartym powietrzu w nieco luźniejszej atmosferze zaproponowałbym kontrastujące kraty, wyraźne wzory, zgrzebniejsze materiały. Nie trzymałbym się wyłącznie błękitów czy szarości, choć one będą zdecydowanie najbezpieczniejsze. Granatowy garnitur a do tego kamizelką w brązową kratę ? Czemu nie.
Takie zestawy aż wołają o muchę, oczywiście własnoręcznie wiązaną.
Kamizelka spowoduje, że nie tylko będziemy dobrze wyglądać ale też czuć się przez całą ceremonię i wesele.
Marynarkę z kamizelką można, a nawet moim zdaniem trzeba nosić rozpiętą. Wtedy kamizelka pokazuje swoje piękno. A kiedy późną nocą pan młody zdecyduje się na zdjęcie marynarki, ciągle będzie ubrany.
Na zdjęciach:
Garnitur z kolekcji Macaroni Tomato Classic,
Kamizelki z kolekcji Macaroni Tomato Wiosna-Lato 2013.
Koszula MT z kołnierzem Calabri,
Krawaty Macaroni Tomato z grenadyny Seteria Bianchi.
Stałych czytelników bloga wypada przeprosić za nieregularne ostatnio wpisy. Praca nad blogiem w nowej formule trwają. Po wakacjach Macaroni Tomato ruszy w całkiem nowej odsłonie.
Tymczasem w przygotowaniu dwie sesje, duży materiał poradnikowy oraz relacja z własnej realizacji (garnitur letni). Na ostatnie poprawki czeka też kaszmirowa marynarka od Zaremby, którą sfotografuję, zapewne zlany potem, jak tylko będzie ostatecznie gotowa.
Dziękuję, że ciągle jesteście ze mną.
Przenosiny bloga
6 Dec 2013 7:26 AM (11 years ago)

Blog na tym adresie był od dawna zaniedbywany. Zarastał powoli mchem i pajęczyną. Tym bardziej dziękuję Wam, że cięgle go odwiedzaliście, że czekaliście na zapowiadaną reaktywację.
Właśnie nastąpiła. Blog zmienia adres. Macaroni Tomato przenosi się do
The Magazine. Znadziecie tam, to wszystko za co polubiliście Macaroni Tomato- moje zdjęcia, porady i wiele innych. Mam nadzieję, że ciągle będziecie ze mną.
Do komentowania najnowszych wpisów, w tym mojej ostatniej sesji zapraszam już tam.
Zapraszam do
The Magazine i dziękuję, za kilka wspólnych lat na macaronitomato.blogspot.com.

Mężczyźni dzielą się na takich, którzy koszule prasować lubią, których to odpręża i relaksuje, oraz na takich którzy nienawidzą tego robić. Zaliczam się do drugiej kategorii. Ale mój dzisiejszy gość należy do pierwszej. W ustach Szymona Wiatra, właściciela Prasowalni, opowieść o prasowaniu koszul to niemal erotyk. Jest czułość i zaangażowanie, kiedy trzeba siła fizyczna i zdecydowanie.
Dla celów tego materiału przeszedłem z moim nauczycielem cały rytuał prasowania. Właśnie rytuał. Głęboko wierzę, że przy odpowiednim nastawianiu banalna czynność może stać się rytuałem, czymś co wspomaga zadumę, chwilą zatrzymania, relaksu. W dodatku finał, czyli dobrze wyprasowana koszula, dan nam satysfakcję, jakiej tylko prosta fizyczna czynność może dostarczyć- radość z szybkiego i zauważalnego efektu naszej pracy. „Job well done” , „posunąć coś do przodu”, to- w czasach kiedy pracujemy nad niekończącymi się, złożonymi projektami- coraz rzadsza przyjemność.
Pranie
Zanim koszulę wyprasujemy trzeba ją wyprać. Przypominamy więc kilka ważnych wskazówek. Koszule są delikatne i prać je należy tylko z innymi delikatnymi rzeczami. Wkładanie do pralki z dżinsami, innym ciężkimi lub, nie daj boże, zaopatrzonymi w suwaki i stalowe guziki rzeczami jest surowo wzbronione. Przed włożeniem do pralki upewnijmy się, że wszystkie guziki (również te na rękawach i kołnierzyku) są odpięte, a koszula nie jest bezładnie skręconym kołtunem. Z kołnierza usuńmy stalki jeśli to możliwe. Luźno zwiniętą wrzućmy do pralki.
Dobrym pomysłem jest też pranie ich w specjalnych workach do prania. Ochronimy wtedy koszulę przed uszkodzeniem o bęben pralki, zmniejszymy ryzyko połamania guziczków.
Jako detergentu najlepiej użyć żelu do prania. Proszek może zostawiać jasne zacieki. Szymon Wiatr zachęca również do krochmalenia koszul. Krochmal można ponoć z łatwością dostać na stanowiskach chemicznych sieci Carrefour. Pewnie większość zna krochmal tylko ze starych powieści i filmów. To prawda, raczej nie mamy zwyczaju krochmalić koszul. Dawniej koszule noszono kilka dni, krochmal pozwalał im dłużej wyglądać świeżo. Dziś problem załatwiamy po prostu kolejnym praniem. Krochmal nada koszuli połysku oraz sztywności. Jeśli zdecydujecie się na krochmal postępujcie po prostu zgodnie z zaleceniami na opakowaniu.
Koszule pierzemy w niskich temperaturach- 30 do maksymalnie 40 stopni. Nigdy nie pakujemy pralki do pełna, nigdy też nie ustawiamy maksymalnej częstotliwości wirowania. 600 albo 400 obrotów na minutę to maksimum na jakie możemy sobie pozwolić. Jeszcze lepiej koszul nie wirować tylko po praniu wykręcić ręcznie.
Nowa koszula ma zazwyczaj lekki jedwabisty połysk. Z czasem włókno uszkadza się, łamie. Traci sprężystość oraz połysk. Wszystkie wymienione wyżej zabiegi mają na celu ochronę włókiem koszuli i zachowanie jak najdłużej owego połysku.
Wypraną koszulę pozostawiamy do wyschnięcia. Ponieważ słońce jest naturalnym wybielaczem, na ostrym słońcu nie wieszamy koszul kolorowych. Dajmy im wyschnąć we wnętrzu. Najlepiej na wieszaku, a nie na sznurku, ponieważ koszula w trakcie schnięcia zbiegnie się i sznur może pozostawić na niej ślady i zabrudzenia.
Koszule warto co jakiś czas wyprać w pralni chemicznej. To jedyny sposób na pozbycie się większych zabrudzeń takich jak na przykład ciemne smugi na zgięciu kołnierzyka czy plamy pod pachami.
Mise en place
Przygotujmy stanowisko pracy. Będziemy potrzebowali deski do prasowania (ewentualnie z przystawką do prasowania rękawów) spryskiwacza do kwiatków oraz oczywiście żelazka.
"Najlepsze będzie to ze stacją parową, bardzo przyśpieszy prasowanie, skróci je nawet do kilku minut, przyda się też do odświeżenia innej garderoby bo można nim zrobić uderzenie pary trzymając żelazko w pionie".
"Destylowana woda to podstawa. Tylko taką nalewamy do wnętrza żelazka. Zwykła zostawi kamień i może je zniszczyć nawet w kilka miesięcy".
Potrzebujemy też plastikowej reklamówki. Zwilżamy koszulę drobną mgiełką wody ze spryskiwacza. Dość obficie. Wkładamy do reklamówki, szczelnie zawijamy i zostawiamy na co najmniej kwadrans żeby wilgoć rozeszła się po materiale. Jeśli koszula jest niedawno wyprana i nie zdążyła do końca wyschnąć ten krok pomijamy.
"Krochmal w sprey’u? Środki ułatwiający prasowanie? Nie polecamy tego. Na delikatnych tkaninach mogą zostać plamy. Do zwilżenia koszuli wystarczy zwykła woda. Ewentualnie z kilkoma kroplami ulubionych perfum. Tylko pamiętajmy żeby nie perfumować wody jaką wlewamy do żelazka."
Press czy iron
W języku angielskim mamy dwa słowa opisującą czynność prasowania. Press oraz iron. Koszulę się "iron-uje", "press-ujemy" spodnie.
Ustawiamy temperaturę żelazka na taką jaką zaleca producent, ewentualnie nieco wyższą, ustawiamy parę na maksimum i możemy zaczynać.
"Nigdy pierwszy raz nie jedziemy żelazkiem po czystych rzeczach. Trzeba najpierw przejechać po desce, usunąć kamień. Warto dać uderzenie pary, aby przeczyścić dysze i można zacząć."
Ale od czego? Od twardych części koszuli. Za tym stoi praktyczny powód. Chodzi o to żeby było za co złapać kiedy będziemy manewrować koszulą. Trzymając koszulę za kołnierzyk nie będziemy rękami mięli innych jej części.
Prasowanie kołnierzyka zaczynamy od wewnętrznej części (czyli tej niewidocznej), kierujemy żelazko od zewnątrz do wewnątrz, czyli od szwów do środka. Chodzi oczywiście o to żeby nie tworzyły się charakterystyczne fałdki i zaprasowania przy zewnętrznej krawędzi kołnierzyka. Tu dygresja- kołnierzyk koszuli składa się z wielu warstw. Ta zewnętrzna jest odrobinę szersza od wewnętrznej. Chodzi o to, żeby kołnierzyk ładnie się wykładał. To właśnie ten "nadmiar" materiału powoduję, że łatwo o niechciane zaprasowania.
Wywinięty, wyłożony kołnierzyk warto zaprasować, ale tylko krótki fragment na szyi. Dzięki temu kołnierz będzie się ładniej układał.
"Dalej lecimy karczek- rozkładamy go płasko na cieńszej końcówce deski o prasujemy długimi ruchami wzdłuż szwu"
"W ogóle zasada jest taka, że szwy prasujemy wzdłuż a nie w poprzek, długimi ruchami. W ten sposób łatwiej uniknąć zaprasowań."
Oczywiście najtrudniejsze są rękawy. To one powinny trafić na warsztat następne. Zaczynamy od mankietów, podobnie jak przy kołnierzyku zaczynając od wewnętrznej strony i kierując żelazko od zewnątrz.
Później zabieramy się za sam rękaw.
"Są dwie szkoły, jedni lubią rękaw koszuli z kantem, drudzy bez. Ja wolę bez kanta. Oczywiście ułatwia on i przyśpiesza pracę. wyprasowanie rękawa bez kantu na zwykłej desce bez specjalnej przystawki jest czasochłonne i kłopotliwe. "
Ja tymczasem wolę kant na rękawie koszuli. Według mnie podkreśla sztywność świeżej koszuli. Tu dygresja- książę Karol często widywany jest z kantami zaprasowanymi na rękawach marynarek! Dodatkowa prosta, ostra linia daje pewnego rodzaju wykończenie.
Rozkładamy rękaw płasko na desce, tak aby szew znajdował się na dolnym zgięciu i prasujemy długimi kolistymi ruchami. Jedziemy w stronę mankietu najdalej jak się da.
Żeby rozprasować fałdki przy mankiecie musimy rozpiąć guziczek na domku (czyli na "rozporku" rękawa), rozłożyć mankiet płasko na desce i próbować wjechać stopą żelazka w fałdkę od strony rękawa.
Wyprasowanego rękawa zwykle nie ma potrzeby odwracać na drugą stronę. Materiał większości koszul jest na tyle cienki, że jednostronne prasowanie w zupełności wystarcza.
Plecy, tak jak wszystkie duże płaskie powierzchnie prasujemy długimi kolistymi ruchami.
Prasowanie frontów to prosta sprawa. W zasadzie kłopotliwa jest tylko plisa z guziczkami. Niektórzy prasują ją na lewej stronie tak, że guziczki znajdują się pod spodem i wbijają w deskę do prasowania. Ale taka metoda, choć szybsza, zostawi odciśnięte guziki na plisie.
„Kiedy trzeba koszulę podnieść, chwytamy ją za kołnierz. To twarda część, więc nie zagniecie się od ciągłego dotykania.
I na koniec pamiętajmy. Świeżo uprasowana koszula nie nadaje się do natychmiastowego założenie. Jest wilgotna i jeśli ją założymy natychmiast, znów będzie pognieciona. Dajmy jej odpocząć przynajmniej pół godziny, a jeszcze lepiej całą noc.
Oczywiście kto nie będzie miał sam ochoty i czasu na koszulowe spa, może skorzystać z usług Prasowalni. Wystarczy zadzwonić, Wasze koszule zostaną odebrane a następnego dnia przywiezione do domu idealnie wyprasowane.
Dla wszystkich, którzy zdecydują się na zamówienie koszuli w Macaroni Tomato Warszawa w miesiącu październiku i listopadzie czekać będzie voucher uprawniający do darmowego wyprasowania 10 koszul.
Dodam jeszcze, że Prasowalnia ma zamiar niebawem wprowadzić usługę czyszczenia i naprawiania butów.
www.prasowalnia.pl
tel. 531 799 557
kontakt@prasowalnia.pl
Metamorfoza
4 Oct 2013 3:41 AM (11 years ago)
Niesamowita metamorfoza burmistrza Ursynowa
zaskoczyła mnie nagle, bez płynnego
przejścia, niemal z dnia na dzień.
Jeszcze kilka tygodni temu Piotr Guział miał u
mnie przydomek „chłopak z Politechniki”. Tak właśnie ze swoich studenckich
czasów zapamiętałem studentów zacnej krakowskiej AGH, z którymi ja, student UJ
miewałem styczność na imprezach. Ich znakiem rozpoznawczym były: rzadkie brody,
długie włosy, często zwinięte w kitkę, flanelowe kraciaste koszule, za duże
ubrania, znoszone dżinsy i pewna aura niedbałości, która nie ma nic wspólnego z
włoską sprezzaturą, ale była totalną abnegacją w ubiorze. Genus politechnikus
dotknięty był chorobą daltonizmu, i jako taki wybierał kolory szaro bure,
nijakie, zlewające się ze sobą i ponure.
„Chłopak z politechniki” to oczywiście
określenie metaforyczne, przydomek, którym w późnych latach 90tych, można było
określić większość polskich studentów, albo wręcz mężczyzn. Zresztą gatunek ten trwa dalej i przejawia
zaskakującą żywotność mimo naporu sieciówek podsuwających niezłe gotowe
rozwiązania, magazynów i poradników, które starają go wyedukować.
Ale jest zmiana i jej symbolem jest w tych
dniach Piotr Guział. W początkach swojej
medialnej kariery był łzawo czystym przykładem „chłopaka z Politechniki”. W
tamtym okresie nie widać u niego najmniejszego zainteresowania swoim stylem.
Nie ma próby, chybionej nawet, świadomego ubierania się. Ubranie było elementem,
któremu nie poświęcał żadnej uwagi, przelotnej nawet myśli. Miało go chronić
przed wiatrem i deszczem, w lecie dawać ulgę w upale. I to wszystko. Jak u
człowieka pierwotnego.
Piotr Guział wyszedł z groty i dostrzegł, że
jest nagi, a ściślej, że jest odziany, a nie ubrany. I swój styl zmienił diametralnie. W przeciągu
kilku tygodni pozbył się fatalnego uczesania i zarostu. Jest teraz
zadbany, wymuskany nawet. Szaro-bure
zestawy monochromatyczne zastąpiły bardziej klasyczne, w których koszula daje
wyraźny kontrast z garniturem. Zmieniła się paleta barw. Ubrania są lepiej
dopasowane. Ba! Wczoraj u Moniki Olejnik pojawił się nawet w poszetce! I nie
przyniosło mu to żadnej ujmy. Jego męskość nie ucierpiała.




Jest to oczywisty sygnał jakie są plany i
zamiary polityczne Guziała. Próba wypłynięcia na szersze polityczne wody
zaznaczyła się w stylowej metamorfozie. I wcale nie jest ważne czy bohater sam
poczuł potrzebę zmiany czy zasugerował ją specjalista od PR-u. Ważne jest, że
konieczność takiej zmiany trafiła do wizerunkowego elementarza, że już nie
wypada wyjść do ludzi jako „chłopak z Politechniki”. Rozumieją to politycy, prawnicy, biznesmeni. Wiedza
ta powoli schodzi w dół, na ulicach widać coraz więcej świetnie ubranych
mężczyzn.
Drodzy polscy mężczyźni, zapewniliście już
rodzinie przyzwoity dach nad głową, posłaliście dzieci do niezłych szkół,
przesiedliście się do dobrego samochodu, na stole zagościły francuskie sery i
wina, czas pójść krok dalej. Został do
pokonania kolejny stopień piramidy Maslowa. Zadbajcie o siebie.
The Magazine
19 Sep 2013 11:09 AM (11 years ago)
Odebrałem dziś naprawdę niezwykły
telefon. Środek skrzyżowania Alej Jerozolimskich i Emilii Plater, nieznany mi
głos w słuchawce, zdecydowanym, konkretnym tonem, pyta: „Czy będzie Pan jeszcze
pisał bloga”. W pierwszych chili
myślałem, że to ktoś z agencji reklamowej lub PR-owskiej z propozycją
współpracy. Na ich maile odpowiadam zdawkowo, nie raz pewnie przez nieuwagę
maila zignorowałem. Tymczasem
telefonował czytelnik, zaniepokojony długim milczeniem na blogu.
Zrobiło mi się miło, że ktoś czeka, że zadał
sobie trud wykonania telefonu. Wytłumaczyłem się brakiem czasu, nawałem pracy w
sklepie i uspokoiłem, że niebawem będzie nowe otwarcie. „Może warto
poinformować o planach czytelników?” -zaproponował.
Wszystkich, którzy tu zaglądają (a statystyki
są równie wysokie jak rok czy dwa temu niezalenie od mojej częstotliwości
pisania) przepraszam i zapowiadam, że nowy początek nadejdzie.
Blog stanie się w całości częścią
projektu Macaroni Tomato Warszawa, któremu jak wiecie, od roku poświęcam się
bez reszty. Sklep na Przemysłowej 35
będzie miał w końcu swoje internetowe wydanie.
Ale nie będzie to tylko sklep… Jego ważną częścią, bijącym sercem,
będzie blog właśnie. Sklep internetowy
Macaroni Tomato Warszawa i jego The Magazine- to właśnie przyszłość bloga. Mam
nadzieję, że dalej będziecie tam/tu zaglądać po porady, pooglądać sesje
zdjęciowe i poczytać moje teksty.
Intensywne prace końcowe trwają. Mam nadzieję,
że start jest kwestią najbliższych tygodni.

Górujący nad targami napis oraz ustawione wszędzie motocykle sugerowały energię, zabawę, radość. Moda właśnie taka ma być. Energiczna, radosna, młoda. Jednak już po wejściu na teren targów czuć było, że coś jest nie tak. Vroom Pitti, vroom?
Targi Pitti Uomo to jak wiadomo mekka męskiej mody, jej centralnym punktem jest żwirowy plac przed głównym pawilonem wystawowym. To tu zazwyczaj kłębi się tłumek fotografów mody i blogerów, których niekwestionowanym królem jest Scott Schuman, the Sartorialist. To tu chętnie pozują bywalcy. Tym razem placyk sprawiał na mnie wrażenie pustawego. Wypatruję wspaniałych inspirujących zestawów, ale jakoś niewiele ich widać. Pierwsza moja myśl- ucieczka przed upałem. Wszyscy pochowali się w klimatyzowanych pomieszczeniach. Druga- pewnie już opatrzył mi się „pitti crowd” i stąd wrażenie. Jednak po wejściu do pawilonów wyraźnie widać, że coś się zmieniło.
W tym roku Pitti sprawiało wrażenie kurortu po sezonie. I tak jak w starym kurorcie, przechadzamy się między wspaniałymi budowlami, mijając ostatnich bogatych kuracjuszy, jednak nie musimy już walczyć o każdy stolik w restauracji, a zdenerwowanie kelnerów zastąpił zapraszający uśmiech.
(garnitury, w tym dwurzędowe z nakładanymi kieszeniami, zwróćcie też uwagę na wszycie rękawów)
Do Pitti dotarł kryzys.
Oczywiście Pitti jest pełne pięknych, zachwycających wręcz rzeczy. Włoskie wzornictwo i krawiectwo jest najwyższej próby. Na Pitti widać sporo klientów z Azji oraz innych nowych rynków, jednak przy kryzysie w Europie, nie wystarcza to aby zapewnić optymistyczne nastroje i zamówienia na poprzednim poziomie. Rozmowy o ekonomii przy zamawianiu krawatów, nie mają w sobie ekonomicznej finezji, ale na pewno świadczą o nastrojach- „Jesteście szczęściarzami, że nie macie euro” słyszeliśmy kilka razy.
U wielu producentów dało się zauważyć zwarcie szeregów. Śmielsze sięganie do włoskiej krawieckiej tradycji. Przy zalewie taniej produkcji z całego świata metka „made in Italy” musi oznaczać najwyższą jakość i wzornictwo. Jasne tu jest dla wszystkich, że z producentami z Chin, szwalniami z Bangladeszu czy Rumunii nie da się konkurować ceną.
(mam wrażenie, że odchudzenia doznały mankiety w dżinsach i chinosach, ale mankiety garniturów ciągle trzymają się "grubo")
Ewidentnie też producenci z Bielli (zagłębia firm produkujących materiały) wywindowali jakość. Przepiękne mieszanki lnu, wełen i jedwabi widać było na wielu stanowiskach. I tu widać nowe trendy- bardzo wiele materiałów o grubym zgrzebnym splocie, sprawiających wrażenie materiałów vintage. Ciągle popularne są jasne pastelowe kolory, ale obok nich pojawiło się wiele materiałów spokojnych, zgaszonych, o jesiennej wręcz gamie kolorów. Czasem wręcz zastanawialiśmy się czy to na pewno kolekcja wiosna, lato.
Ciągle utrzymuje się popularność stylu militarnego. Wzory kamuflujące widać w dodatkach, tkaninach.
Cały czas modne są tkaniny drukowane. Wzory drukuje się na przykład na wewnętrznej stronie tkanin w marynarkach bez podszewki, drukuje się spodnie, koszule. Najczęściej chodzi o małe geometryczne wzory jakby żywcem wzięte z krawatów.
Największym zaskoczeniem i zupełną nowością była popularność bawełny seersucker (cory). Seersucker pojawił się w kolekcjach wielu producentów, od bardzo drogich i luksusowych marynarek i garniturów po streetowe spodnie i marynarki.



Trwa popularność marynarek dwurzędowych. Sporo, mimo pogodny, widywało się kamizelek (tak na uczestnikach jak i na stoiskach). Spekuluję, że w zimie będzie prawdziwy wysyp garniturów trzyczęściowych.
Mam wrażenie, że powoli kończy się (lub łagodzi) mariaż mody ulicznej z klasyką. Powiedziałbym, że klasyka staje się coraz bardziej klasyczna. Jakoś mniej widziałem spektakularnych zestawów kombinowanych. Osobiście myślę, że to obrona producentów z wyższej półki przed sieciówkami. Takie marki jak Massimo Dutti z łatwością kopiują bawełniano -chinosowy styl. Ale czy poradzą sobie ze skopiowaniem krawiectwa wysokiej jakości? Na jedno nie mają też szans- na używanie w swoich kolekcjach tak wysokiej jakości materiałów.
Myślę, że w przyszłych edycjach, tak na placu jak i na stoiskach będzie królował garnitur (być może trzyczęściowy).
W naszych czasach rozluźnionego dresscodu noszenie garnituru coraz rzadziej jest koniecznością, dlatego staje się modne.

Kto wie, czy moje instagramowe zestawy nie zagoszczą tu na stałe.
Dziś dotarła z Włoch letnia marynarka bez podszewki, którą zamawiałem z myślą o Pitti. Na poprawki nie ma już czasu, ale i tak ją biorę. Dopasowanie jak najbardziej zadawalające. Po powrocie czeka ją delikatne taliowanie i zebranie środkowym szwem pleców.
Na ręku pojawił się w końcu zegarek. Xicorr to polska marka produkująca zegarki mechaniczne. Najbardziej znany model to FSO M20 inspirowany samochodem Warszawa, ale na mojej ręce Circle.
Przy okazji informuję, że w dniach 17-21.06 sklep na Przemysłowej będzie nieczynny ze względu na targi. Zapraszamy od 22.06.
Marynarka Macaroni Tomato Warszawa, z kolekcji Pronto Moda Wiosna-lato 2013.
koszula DaVinci
Krawat z bawełnianej grenadyny Macaroni Tomato Warszawa
poszetka Macaroni Tomato Warszawa
Spodnie Kazimierz Mystkowski
buty SW1.
Zelowanie butów
28 May 2013 3:14 AM (11 years ago)

Na miesiąc przed targami we Florencji pytanie „co na siebie włożę” zaprząta sporą część mojego umysłu. Nie chodzi o zestaw, który zechcą sfotografować kapryśni blogerzy/ fotografowie. Chodzi o wygodę.
Czerwcowe Pitti to piekło na ziemi. Lato we Florencji jest szczególnie dotkliwe, bo miasto oddalone od morza nie może liczyć na powiew bryzy. Wyjazd do Florencji to zatem ćwiczenie na temat: klasyczna garderoba na ekstremalne upały. Z myślą o wyjeździe zamawiałem więc cienkie koszule (w tym lnianą), marynarkę bez podszewki oraz letni garnitur.
Jednak podstawą są odpowiednie buty. Najmniejsza niewygoda w takim upale urasta do rozmiarów mutylacji stóp.
Wybrałem moje dwie najbardziej znoszone pary (do tego jeszcze para sportowych gdyby było już naprawdę źle). To już bardziej miękkie kapcie niż eleganckie pantofle. Do Florencji pojadą więc zamszowe loafersy ze wspólnego zamówienia
blogowo-forumowego oraz stare wysłużone
Crocketty.
Obie pary wymagały naprawy. Wyściółka pod piętą zrolowała się i trzeba ją było naprawić. W Crockettach podeszwy przetarły się i zaczął z nich wyzierać korek.
Naprawą butów zajął się Tadeusz Januszkiewicz.
Naprawa Crockettów wymagała zerwania zniszczonej części podeszwy (przedstopie). Spod niej usunięto warstwę już pokruszonego korka. W jego miejsce trafiła warstwa nowej „mielonki korkowej”. Związana jest ona sztucznym tworzywem, co sprawia, że jest nieprzemakalna.
(na zdjęciu egzemplarz rozciętych butów pokazujący ich konstrukcję. Widać warstwę korka, którą wymienia się przy okazji reperacji butów)
W miejsce uszkodzonej warstwy podeszwy wszywa się nową zelówkę. Na zdjęciu widać jak głęboko w podeszwę musiał zaingerować szewc.
Flek częściowo ze skóry, częściowo z gumy zastępuje zdartą część obcasa.
Podeszwa nabrała nieco masywności w stosunku do oryginału.
Przy okazji renowację przeszła cholewka. Największych plam i zadrapań nie da się usunąć. I bardzo dobrze, bo dobre buty pięknie się patynują i z wiekiem nabierają charakteru.
Buty mam właśnie na nogach i mimo wymiany warstwy korka i części podeszwy ciągle są to moje, dobrze ułożone do nogi kapcie. Idealnie wygodne.
Po raz kolejny potwierdza się, że co tanie to drogie i na odwrót. Buty służą mi już kilka lat i zapewne będę je nosił jeszcze wiele następnych. Dobre klasyczne buty nie tylko ładnie się patynują, ale też, jeśli się o nie dba, są naprawdę długowieczne. Możliwość reperacji dodatkowo przedłuża ich życie. W tym kontekście wydatek między 1 a 2 tysiące złotych nie jest tak wielkim obciążeniem.
Spinko-guzik
19 Mar 2013 7:33 AM (12 years ago)

Nie mam ani jednej koszuli z francuskim mankietem. Zawsze wydawały mi się zbyt oficjalne, nie pasują do mojego stylu. Jednak spinki? Jedwabne kolorowe guzełki, czy jubilerskie cacka otwierają kolejne pole do zabawy, więc czemu nie? Od niedawna zamawiam wszystkie moje koszule na spinko-guzik.
Mankiet jest pojedynczy, po obu stronach ma dziurki, ale przy jednej z nich, po wewnętrznej stronie, doszyty jest na przedłużonej stopce guzik.
I tak, kiedy mam ochotę na guziki, przewlekam je przez dziurkę i mam zwykłe mankiety na guziki. Jeśli mam ochotę na spinki, guziki przewlekam do środka mankietu i robię miejsce na spinki.
Moje kolejne mankiety na spinko-guzik nie będą miały ściętych rogów. Chcę je odrobinę uformalnić. Warto je też zamawiać odrobinę ciaśniejsze mankiety.
Dwa w jednym. Wash and go. A właściwie trzy w jednym, bo spinki jakie widzicie są zupełnie sprawnymi zegarkami.
Kupiłem dwie pary w angielskiej firmie
Tateossian. Po prostu się w nich zakochałem. Mój stosunek do zegarków jest taki: zegarek albo dobry i drogi, albo zabawny. Te są zabawne. Noszę w nich czas miejscowy. Zakładam, że gdybym był maklerem nastawiłbym spinki na czas najważniejszych rynków…
fot. Weronika Hrechorowicz

Starożytnym Rzymianom zawdzięczamy wiele zdobyczy cywilizacji: prawo, akwedukty, sklepienie łukowe i wiele, wiele innych. Do mniej udanych zaliczam kilka paremii, które przetrwały do naszych czasów i ciągle nas bałamucą.
Na przykład taka:
In vino veritas. Głęboko nie zgadzam się z tym, że człowiek mówi prawdę w stanie upojenia alkoholowego, kiedy puszczają hamulce i zacierają się granice. Dlaczego oceniać czyjeś słowa czy emocje w stanie zamroczenia? Człowiek składa się też z hamulców. Kto wie czy one nie definiują nas bardziej.
Inną rzymską głupotą jest dla mnie powiedzienie:
De gustibus non est disputandum.
Ile razy ją słyszałem jako wytłumaczenie ignorancji czy zwykłego lenistwa? Bez rozmów o guście nie byłoby krytyki sztuki, nie byłoby konwencji estetycznych. I pewnie rzymskie akwedukty i sklepienia łukowe nie byłyby możliwe bez refleksji o guście.
Chciałem dziś Was zachęcić do dyskusji o guście. Co jest w dobrym guście, a co w złym w kwestiach męskiej garderoby? Na koniec zadam pytanie czy według Was mężczyzna na zdjęciach otwierających post jest ubrany gustownie czy nie?
Zacznę od mojej listy brzydoty.
Mężczyzna w sportowym ubraniu, dżinsach i podkoszulku ustawia się po poza konkurencją. Dla mnie o złym guście można mówić u mężczyzny zadbanego. To znaczy takiego który manifestuje dbałość o strój, tyle tylko, że mu dramatycznie nie wychodzi.
Czarna koszula do garnituru i krawata
Nie zrozumiem tego nigdy. Syczę z bólu za każdym razem kiedy widzę taki zestaw. Nie ma w nim nic nowoczesnego. Jest tani do bólu. Bardzo często w zestawie z ciemnoszarą marynarką i srebrnym krawatem. Albo lepiej, czerwonym. Albo jeszcze lepiej, fioletowym. Albo jeszcze lepiej….
Zresztą nie ma sensu wymieniać. Tego zestawu nie uratuje nic.
Płynnie przechodzimy do kolejnej kategorii, pokrewnej, ale jednak wymagającej osobnego omówienia.
Zestawy monochromatyczne
Zestaw monochromatyczny o jakim myślę składa się TYLKO z gładkich elementów. Wzór, daje już szansę wprowadzenia czegoś interesującego do zestawu i zbudowania stylu.
Prawdziwy zestaw monochromatyczny składa się więc z elementów gładkich, tego samego koloru, różniących się nieznacznie tonem. Czasem koordynacja sprowadza się tylko do koszuli i krawata, albo marynarki i koszuli. W tej kategorii moim absolutnym faworytem jest gładka różowa/blado fioletowa koszula z satynowym fioletowym krawatem. Oczywiście w towarzystwie czarnego, ewentualnie grafitowego garnituru. Horror.
Zestaw granatowego garnituru, niebieskiej koszuli i granatowego krawata może być dobry, pod warunkiem zróżnicowania poszczególnych elementów jak nie wzorem, to choć fakturą. Duży kontrast między poszczególnymi elementami też oddala nas od niebezpiecznej granicy bezguścia.
Zestaw przesadnie skoordynowany
W podanym przykładzie zestawienie koloru szkieł okularów, krawata, koszuli i nawet rękawiczek to już po prostu przesada. Widać tu przywiązanie do szczegółów, ale i kompletny brak wyobraźni. Cały zestaw sprawia wrażenie przebrania, a to najgorsze co może być. I choćby każdy element z osobna był perfekcyjny, całość jest pozbawioną smaku katastrofą. Wysiłek nie powinien być widoczny w sposobie ubierania.
Zapraszam do dyskusji, co według was jest bezguściem.
Ciekawy też jestem Waszego zdania, czy mężczyzna ze zdjęć otwierających wpis jest ubrany gustownie, czy nie.

W ostatnim tygodniu miałem okazję dwukrotnie mówić publicznie o ubraniu. Raz na szkoleniu dotyczącym dresscodu, po raz drugi na
konferencji dotyczącej komunikacji w biznesie. Za każdym razem zaczynałem od formuły, że wiedza na temat ubrania, stylu i dress codu została w Polsce zapomniana i próbujemy ją teraz odtworzyć. Tak na pewno jest. Widać to nie tylko jak mężczyźni tworzą swoje zestawy, ale też, a może przede wszystkim, jak nie potrafią ubrać się odpowiednio na daną okazję.
W Polsce mamy kompletny brak wiedzy na temat tego co wypada, a co nie i brak dyscypliny. Zdarza mi się dostać zaproszenia w których prosi się gości o określony strój. Nigdy nie wiedziałem bodaj 30% mężczyzn na takim spotkaniu ubranych naprawdę odpowiednio do okazji. Reszta zignorowała wyraźne wskazówki, lub nie wiedziała co się pod nimi kryje.
W kwestii dresscodu panuje więc w Polsce totalny groch z kapustą. Nic nie wiadomo, a nawet jak wiadomo, to nie ma to znaczenia. Brak nam wspólnej platformy. Jedni znają zasady i się do nich stosują, inni ich nie znają ale chcą poznać, są jeszcze tacy którym jest to zupełnie obojętne.
Każdy z nas przeżył ten koszmar. Idziemy na spotkanie ubrani zgodnie z zasadami dresscodu i trafiamy na zgromadzenie podkoszulków i dżinsów. Pół biedy jeśli stylowe niedopasowanie zdarza się w gronie przyjaciół. Jednak kiedy zdarzy nam się w pracy, na spotkaniu z klientem, to już poważniejsza sprawa- zadziera nosa, wywyższa się- groźba, że tak zostaniemy odebrani jest duża. Nie chcemy być ubrani znacząco lepiej (zadziera nosa) od innych, nie chcemy też być ubrani gorzej (nie okazuje szacunku).
Jak więc sobie radzić skoro trzymanie się podręczników dresscodu w Polsce nie jest żadnym wyjściem?
Zawsze lepiej być lekko overdressed, niż underdressed. Dlaczego? Większość formalnych zestawów można szybko i łatwo odformalnić. Ruch w drugą stronę nie jest możliwy.
Co poradzić kiedy szef zaprasza nas na przyjęcie w ogrodzie? Ubrać się jak na grilla? A może jak na przyjęcie gdzie luksusowe przekąski będą podawać kelnerzy? A jeśli klient proponuje żeby wyskoczyć wieczorem na drinka, to co ma na myśli? Bar z fortepianem i whisky single malt czy piwo wypite na stojąco przed klubem? Itd., itp… No i jak sam ma zamiar się ubrać. Nie zawsze można czy wypada dopytać o szczegóły.
Dlatego myślę, że w sytuacji kiedy nie wiadomo jak się ubrać, przemyślany zestaw koordynowany będzie dobrym, bezpiecznym wyborem.
Oczywiście, takie zestawy też różnią się stopniem formalności. Wełniane spodnie w kant zdecydowanie podnoszą jego formalność. Bawełniane chinosy obniżają. Podobnie z krawatem i jego brakiem.
Biznes casual jest nieformalny, ale komunikuje zadbanie, szacunek do rozmówcy i kulturę osobistą. Jest, że tak powiem „po środku” dlatego jest bezpieczny.
Jest też bardzo plastyczny i to jego wielka zaleta.
Zdejmij krawat, zostań w samej poszetce i marynarce.
Za dużo?
Zdejmij marynarkę, podwiń rękawy koszuli i po sprawie.
Z garniturem nie byłoby to już tak łatwe.
Pochwała dandysa
17 Jan 2013 2:05 AM (12 years ago)

-Żeby tylko nie wyszła z tego kuchenna psychoanaliza. Łatwo uprościć i zrobić z szafy pochwę- Rzeczywiście, granica między nauką, a szamaństwem w psychologii stosowanej zawsze mnie intrygowała. Mój rozmówca zastrzega, że rozmowa nie ma charakteru poważnej analizy, że do prawdy o człowieku można dojść tylko w trakcie długoterminowej terapii.
W atmosferze tajemniczości, jakby w towarzystwie talerzyka do wywoływania duchów przystąpiliśmy do rozmowy o ubraniu, a raczej projekcji człowieka, o jego drugiej skórze.
Krzysztof Mędrzycki, mój rozmówca, psychoterapeuta psychoanalityczny, obserwator duszy dandysów, miłośnik tradycyjnych przyborów do golenia, zegarków, kordzików i krawatów zaczyna swoją gawędę.
- Co można powiedzieć o dandysach?
Że to osoba przesadnie troszcząca się o swój wygląd. To zawsze ma sens tak jak dmuchanie balona. Tu dochodzi do głosu nasza narcystyczna natura, ale jest narcyzm destrukcyjny i ten dobry.
- Jak to?
Jeśli służy relacji, trosce o siebie i innych, okazania szacunku, czy dzieleniu się wiedzą, jest dobry. Jeśli służy pokazaniu wyższości nad innymi- ja jestem kimś, ty jesteś zerem- wtedy jest zły. Znałem człowieka, dandysa, który nie mógł ze względu na tuszę nosić już swoich drogich, szytych na miarę ubrań. Rozsądnie było się z nimi rozstać, ale nie mógł sobie wyobrazić, że ktoś je będzie nosił. Wolał je wyrzucić, niż oddać.
W ubraniu dandysa zawsze będzie jakaś przesada... jakiś nadmiar, nawet jeśli piękny i gustowny. Zresztą, prawdziwy dandys będzie nim nawet w domu. Nie będzie przebierał się w nim w naciągnięty dresik. Są oczywiście mężczyźni dobrze ubrani, dla których ubranie jest tylko i wyłącznie częścią służbowego wizerunku, uniformu. Dandyzm to stan umysłu, to całkowita spójność wizerunku ze światem wewnętrznym. Projekcja na zewnątrz pokazuje dokładnie to co w środku.
- W takim razie co może ubiór powiedzieć o innych sferach życia?
Klasyczna moda brytyjska to trzymanie się kanonu. Robienie wszystkiego by the book. Co nam to mówi? O pewnej sztywności psychicznej. Szczegół tkwi w dodatkach. Czy przełamujemy stereotypy, czy poszukujemy nowych doznań.
Kiedy obserwuję polskich polityków, widać pewną stereotypię… Wszyscy są ubrani bardzo podobnie. Traktują ubiór jak przebranie. Nie ma troski o wygląd, zdrowej troski o siebie. Tylko niewielu się wyróżnia. Bo jakich polityków wyróżniających się strojem możesz wymienić?
- Są politycy którzy mają swój styl i go manifestują jak Rostowski, Sikorski, Kalisz, Gadzinowski… to jest styl, Kawaśniewski… Oni mają swój styl. Nie mówię, że wszyscy dobry, ale jakiś.
Zobacz nawet nie jesteśmy w stanie przywołać więcej nazwisk. Tylko ci którzy wyróżniają się strojem. Albo bym widział po skrajnościach- źle ubrany, wyraz dysharmonii, albo dbający o siebie. To nie jest kwestia dobrze źle ubrany, ale kwestia ubrany w zgodzie albo nie zgodzie z ego czyli swym wewnętrznym JA. Myślę tu o Kuroniu, który się odziewał, ale był w zgodzie ze swoim ego. I to był dobry znak. Był konsekwentny. Wieczny buntownik.
- Polityk manifestujący swój styl- wysyła dobry sygnał?
W całym tym środowisku libido (energia psychiczna nadająca nam pęd i energię) jest umieszczone w polityce. Tylko niektórym to przemieszcza się na troskę o sobie. Jeśli ktoś jest w stanie troszczyć się o sobie, jest w zgodzie z sobą. On się podzieli. Dla siebie weźmie, ale i innym da dzieląc się. Jak masz miłość własną, to skapnie też dla innych. Nie będziesz jak pies ogrodnika. Źle ubrany polityk znamionuje kłopoty- oddzielenie się lub rozszczepienie od swojego ja. Między innymi coś takiego może nam powiedzieć strój człowieka.
- Sikorski?
Poprawnie ubrany, ale kostycznie. Od linijki. Wg. mnie nie jest ubrany w zgodzie z sobą. To jest strój dyplomatyczny. Przebranie.
- A ja myślę, że on w gruncie rzeczy taki jest. Bardzo correct, ale sztywny.
No to przynajmniej nie mamy wariata przed sobą, tylko kogoś wewnętrznie spójnego.
- Palikot? Dawniej łatwo było powiedzieć, że jest najlepiej ubrany. To była pierwsza osoba, która przychodziła do głowy.
Palikot jest w swoistej depresji, ale nie rozumianej jako stan kliniczny. Raczej jako stan, działanie poniżej możliwości. Nie wiem czy to jest element gry politycznej, czy on będzie teraz proletariuszem i w związku z tym się źle ubiera. Nawet na plakacie podwija rękawy robotniczo ponad łokieć.
- Ale to nam mówi, że to jest wystudiowana kreacja.
Ale może nie… bo w jego zachowaniu widać jakiś rodzaj wygaśnięcia. Braku energii.
- Palikot jest też w depresji w sondażach. Przy następnych wyborach się już pewno nie załapie.
Przywdział skórę socjalisty, ale się w niej źle czuje. Tak długo jak nie będzie spójny wewnętrznie, tak długo nie odniesie politycznego sukcesu. To widać po sondażach. Jak był kolorowym ptakiem, z poszetkami wystającymi z kieszonki, to szedł jak burza. Był widoczny. Kraśniał, to było jego. W zgodzie ze sobą. Jak się wypowiadał i potrząsał penisem, to było jego.
- Prezydent Komorowski?
Widać straszną ambiwalencję. Ciągnie go do lasu. Stara się, ale widać, że w gruncie rzeczy o to nie dba.
- Kalisz do dla mnie przykład człowieka ubranego fatalnie i dosyć drogo, ale absolutnie w zgodzie ze sobą. Z tą dobrą miłością własną, o której mówiłeś. Lubi siebie. To jest człowiek wewnętrznie spójny.
Czasem patrzę na działaczy, którzy przemykają przez Wiejską. Odbiegają od reszty społeczeństwa brakiem troski do siebie. Wyjątków jest bardzo niewiele. Libido umieszczone w polityce. To wyraźnie widać.
- Porozmawiajmy proszę o różnicach w stylu różnych narodów. Właściwie dwóch- Włochów i Anglików, bo tam style narodowe są najbardziej ukształtowane. Dałoby się je wręcz skodyfikować.
Włosi miłość do siebie mają we krwi, ale to też kwestia wychowania. Struktura włoska opiera się na rodzinie. W Anglii ważniejsze są małe struktury lokalne. Co sąsiedzi powiedzą. Potrzeba aprobaty społecznej jest większa.
- Może dlatego szkoła krawiecka włoska jest inna. Na miękko, oczywiście klimat jest ważny, ale może też ten element psychologiczny? Ubranie, które jest lekkie, miękkie, znika na tobie.
Tak, bo tam skóra właściwa i ubiór są takie same. Nie ma przebierania się. Jest ogromny wpływ rodziny. Syn uczestniczy w rytuale ubierania się ojca. Czerpie inspiracje. Ale założy jeszcze do tego bransoletkę od babci, szaliczek prezent od cioci itd. Rodzina jest ważna.
- Polacy z kolei ciągle szukają swojego stylu.
Więcej. W Polsce poszukuje się tożsamości.
- Coś w tym jest. Kiedy na blogu pisałem bardzo sztywno o zasadach- tak ma być, tak jest poprawnie, a tak nie jest- to był szczyt popularności bloga. Kiedy zmieniłem ton na- róbcie co chcecie tylko z głową- to dało się odczuć spadek.
Bo Polacy potrzebują zasad, odtworzenia pewnego świata. Twoi czytelnicy źle zareagowali na twoją plastyczność, poczuli się zagubieni. Anglicy są spójni, Włosi też, a Polska jest krajem w którym tożsamość się dopiero wykształca. Potrzebujemy korzeni, dziadków, herbów. Jakiś świat zaginął… Próbujemy go odtworzyć. Moherowe berety to też element budowania tożsamości pewnej grupy ludzi. Te kobiety mają potrzebę identyfikowania swojej tożsamości. W pewnym sensie są dandyskami, bo świadomie budują swój wizerunek i widać u nich troskę o siebie. Czasem są ubrane bez gustu, ale widać spójność. Zresztą te mohery bywają fantastyczne, w pięknych kolorach, ręcznie wydziergane. One się w ten sposób poznają i identyfikują. Jak my po poszetkach. Ale jeśli miłość zostanie umieszczona w moherze, czy poszetce to już jest destrukcyjne, bo to się staje fetyszem.
- Dziękuję za rozmowę.
Układanka
22 Nov 2012 9:21 AM (12 years ago)

Zamówienie
kaszmirowej marynarki jest w toku, czas więc pomyśleć jak i z czym będę ją nosił. Postanowiłem zamówić dwie koszule specjalnie do tej marynarki. Taką będą miały funkcję w szafie. Wyglądać dobrze z tą marynarką. Zapewne znajdę też dla nich inne zastosowania, ale para z kaszmirem to priorytet. Specjalnie do marynarki zamawiam też flanelowe spodnie.
Kaszmir jest u krawca więc poprosiłem o odcięcie kawałka materiału. Polecam. Lepiej liczyć na oko niż pamięć.
Chciałem znaleźć koszule we wzór. Zgranie jodełki tej skali i tego koloru nie jest taką oczywistą sprawą. Chodziła mi po głowie
kratka księcia Walii, która ma według mnie taką właściwość, że pasuje niemal do każdego innego wzoru.
W próbniku koszul trafiłem na tą piękną kratę w dwóch odcieniach. Skala wzoru jest dość duża, podobnie jak skala jodełki. Kaszmir ma dość blady kolor, decyzja o tym który odcień niebieskiego będzie właściwy jest więc oczywista. Zdecydowałem się na bardziej nasycony kolor. Przy okazji widzę też, ze zdecydowanie lepiej sprawdzą się spodnie z ciemniejszej flaneli. Jasna zbytnio się ze wszystkim zlewa.
Do takiego zestawu wystarczy grantowy albo czerwony krawat z grenadyny i mamy to. Świetnie by tu też siedział bordowy shantung…
Druga koszula to wzór, który dawno chodził mi po głowie, ale jakoś nie miałem przekonania, że będzie dobrze wyglądał z czymkolwiek w mojej szafie.
(kontrastowy, ale mały wzór po prawej stronie- to już zupełnie nie gra)
Gruby bengal stripe, w dodatku z ciemnymi niebieskimi pasami, to przy moim niskim kontraście ryzykowny wybór, ale chcę ożywić marynarkę więc próbujemy. Taki zestaw będzie się już chyba dało nosić jedynie z jednolitym granatowym krawatem.
Guru fitnessu
11 Nov 2012 10:53 AM (12 years ago)

„Chcę być nowy, lepszy, silniejszy. Ponieważ nikt nie pofatygował się, aby w moim mózgu stworzyć ośrodek silnej woli i samozaparcia, potrzebuję zewnętrznych bodźców, groźby upokorzenia przed tłumem i wizji przegrania na oczach ludzi, żeby w końcu ruszyć dupsko i coś ze sobą zrobić.”
Napisał Guru w nagłówku swojego bloga. Odkąd go znam, występował niemal nierozłącznie z papierosem w jednej ręce, kuflem piwa w drugiej. Ale w wieku 32 lat, postanowił „zawiązać supeł na osi czasu” i wziąć się za siebie. I zrobił to w ekstremalnym stylu…
„Musiałem od razu rzucić wszystko. Bo jak rzucisz fajki, ale na imprezach pijesz, to łatwiej znów sięgnąć po fajkę. Jak się napijesz, to wracając z imprezy pójdziesz na jakiegoś kebaba. Rano wstaniesz z kacem i nie pójdziesz biegać… To są naczynia połączone. Trzeba to rzucić wszystko w cholerę za jednym zamachem”.
Dlaczego o tym piszę na swoim blogu? Bo dbanie o siebie nie powinno zaczynać w garderobie. Masz oponkę? Mięsień piwny? Wydaje ci się, że dobrze skrojone, drogie ubrania mają w sobie jakąś magię? Że zakryją lata zaniedbań, eufemistycznie nazywanych genetyką? Nic z tych rzeczy, mogą to zrobić jedynie w małym zakresie. Guru to zrozumiał, Guru postanowił się zmienić. Guru chce wyglądać jak Ridge z Mody na sukces. Guru przestał o tym myśleć, przestał nawet o tym gadać, zaczął to robić.
Ale najpierw o tym napisał.
Ok, każdy kto zbierał się za trening wie, że motywacja to najtrudniejszy element tej zabawy. Jego pomysł na uporanie się z problemem jest ekstremalny. Ekshibicjonizm. Blog Guru czyta się więc jak książki Palahniuka. Jest po bandzie, nie można się oderwać.
„Żeby osiągnąć sukces, trzeba mieć popieprzonych przyjaciół, którzy po usłyszeniu Waszej wzniosłej deklaracji wybuchną śmiechem. Powiedzą - wszystkim się uda, ale nie Tobie... Śmiech i zwątpienie bliskich jest najlepszym czynnikiem motywującym.”
Przyjaciele na zdjęcia z torbą biedronki na głowie zareagowali tak:
Drogi czytelniku, pomóż Guru i zostań jego popieprzonym przyjacielem. Zostaw pełny szyderstwa komentarz na jego
blogu lub
profilu na FB. A później stań przed lustrem, wejdź na wagę i zrób coś ze sobą.
Guru odwdzięczy się i wesprze cię obelgą kiedy twoja motywacja spadnie.

Wzór znany jeszcze w XIX wieku, ale spopularyzowany przez jednego z największych dandysów naszych czasów, księcia Walii. Najpierw występował na tweedzie (pochodzi bowiem ze Szkocji) przeszedł również do flanel i wełen czesankowych.
Ale co to właściwie jest? To wzór składający się z kwadratów (pepita) różnej wielkości i kolorów, które układają się we większe struktury- kratę. Podstawowa wersja kratki składa się z pepity biało- czarnej lub szarej (jak na zdjęciu powyżej), jednak odmian kratek księcia Walii jest ogromna mnogość. Różnią się skalą wzoru, kontrastem pepity, kolorystyką. W końcu występują wersje z narzuconą kolorową kratą (
overcheck), najczęściej niebieską lub czerwoną, lub bez niej.
(powyżej wspaniała biało-czarna krata bez kolorowego wzoru, o bardzo dużym kontraście i skali, poniżej klasyczny tweed w brązach)
Mogą mieć skrajnie inny charakter i stopień formalności. Zacznijmy od tych najbardziej formalnych.
Zaliczyłbym do nich kratki na wełnie czesankowe, o małym kontraście i bez narzuconej kolorowej kraty, w różnych odcieniach szarości lub niebieskiego. Taki materiał z daleka wyglądałby na gładki, jednak struktura i mało narzucający się wzór doda mu czegoś interesującego, pogłębi i ożywi.
Z właśnie takiej wełny został wykonany słynny garnitur Carrego Granta w
North by Northwest. Krata jest tak delikatna, że wręcz ledwo ją widać.
Także jeden z garniturów Jamesa Bonda w Skyfall to właśnie taka kratka. Dzięki niskiemu kontrastowi wzór jest ledwie widoczny. Ubranie zachowuje biznesowy i jak najbardziej miejski charakter. Moim zdaniem to znakomita alternatywa do gładkich szarych garniturów. Zachowuje formalność, ale daje odrobinę więcej stylu.
Kratki z narzuconym kolorowym wzorem to klasyka gatunku. Sprawdzają się świetnie na dwurzędówkach (kratka lubi się z wyłogami frakowymi). Są odrobinę mniej formalne, bardziej
dandy, a przez to bardziej problematyczne z punktu widzenia
dresscodu. Jednak, myślę, że w dzisiejszych czasach rozluźnionych norm można śmiało wybrać taki garnitur do pracy, odkładając na bok jedynie kratki o bardzo mocnym kolorowym wzorze.
Jednak materiałem, który najbardziej pasuje do kratki jest tweed. Świetnie gra z nieformalnym charakterem materiału. Tweedowe kratki potrafią być prawdziwą orgią kolorów. Najczęściej spotykane to oczywiście kolory ziemi i jesiennego lasu, jako że tweed odziewał początkowo łowczych w szkockich posiadłościach.
Na pierwszy rzut oka wydaje się, że taka krata jest trudna do połączenia z koszulą i krawatem. Że ciężko dobrać do niej wzór innych elementów garderoby. Myślę, że jest wręcz przeciwnie. Kratka księcia Walii zawiera w sobie wzory o różnej skali. W zależności więc od tego jaki wzór krawata lub koszuli założymy, ich wzór podchwyci odpowiedni element wzoru marynarki.
(powyżej marynarka z pracowni krawieckiej Zaremby)
Moja wersja zestawu z kratką wygląda tak.
Bywalcy wiedzą, że nie przepadam za mocnymi wzorami, ani wysokim kontrastem zestawu. Bardziej odpowiada mi zabawa fakturą materiału i kolorami, dlatego do kratki wybrałem koszulę w drobny pasek i krawat dziergany.
Więcej zdjęć z sesji na:
www.facebook.com/MacaroniTomato
Dress code
14 Oct 2012 1:55 AM (12 years ago)

Cytowany poniżej tekst to bodaj dress code panujący kilkanaście lat temu w Ernst & Young w Polsce (piszę –bodaj- bo źródła w internecie rzadko są pewne). Zalecenia są sensowne, stosowanie się do nich z pewnością uchroni przed oczywistymi wpadkami. Podobno cytowany dokument ma już wartość historyczną i nie jest przestrzegany. Chciałem się dziś zastanowić dlaczego. Ale najpierw przeczytajmy:
„Mężczyźni:
Garnitury w odcieniach od popielatego po ciemny antracyt (czarny raczej na wieczór i z białą koszulą) i granat (…) Nie nosimy "garniturów kombinowanych" ani zestawów klubowych tzn. marynarka w innym odcieniu niż spodnie. (…) Tkaniny garniturowe gładkie. Unikamy prążków i kratek (nawet prince de gale i tenis). Koszule we wszelkich niebieskich odcieniach (poza szafirem i jaskrawym błękitem). Mogą być w delikatny prążek biało-niebieski lub biało-różowy. Koszula biała jest najbardziej stosowna na wieczór do czarnego garnituru, gdy zatem mamy oficjalny wieczór zaraz po pracy, weźmy do biura białą koszulę. Krawat najlepiej w kolorze starego złota lub czerwonego wina.
Zestawy monochromatyczne, czyli ciemna koszula i krawat w kolorze marynarki, choć bardzo modne, zostawiamy na wieczór prywatny.
Marynarki jedno- i dwurzędowe. Klasyczne na dwa guziki i bardziej współcześnie na trzy (nigdy na cztery). Młodym osobom (szczególnie na niższych stanowiskach) nie poleca się kamizelek. Pantofle garniturowe czarne, do nich długie podkolanówki.”
Podkreśliłem dwa fragmenty- ten o unikaniu prążków i kratek oraz ten o kamizelkach. Dlaczego anonimowy autor ich nie zaleca?
Zacznijmy od wzorów. Deseń w garniturze w znaczący sposób zmienia jego formalność, a zatem charakter, a zatem zakres okazji w jakich można czy wypada go nosić. Pasek to wzór finansistów. Zwłaszcza mocny pinstripe kojarzy się z londyńskim City. Nadaje się do pracy, ale na wieczorne wyjście już nie bardzo. Ale… temat jest grząski… bo już pasek kredowy na flanelowym garniturze to rzecz wybitnie nieformalna.
Kratka, wszelkie jej rodzaje, to z kolei wzór należny do sportowych marynarek i garniturów weekendowych (tak młody czytelniku, jest takie dziwo jak weekendowy garnitur). Kratka kojarzy się w wsią, z tweedową marynarką i stamtąd przywędrowała do stroju miejskiego. Podobnie trzyczęściowy garnitur. Ja osobiście intuicyjnie wyczuwam, że garnitur z kamizelką podkreśla pozycję właściciela. Należy do menagementu wyższego szczebla. Nie wiem skąd takie skojarzenia. Pewnie utrwalone nieskończoną ilością filmów gdzie grube ryby paradowały właśnie w garniturach „3-piece”.
Jasne więc jest, że dokument nie zaleca kratek, ostrzega przed paskami, zakazuje kamizelek. W skrócie, przeprowadza za rękę przez grząski teren skojarzeń jakie budzą omawiane ubrania.
Ale mam wrażenie, że dziś mało kto te skojarzenia jeszcze ma, mało osób czyta subtelny kulturowy kod ubrania, kod krojów, kolorów i wzorów. Kod, po którym można było kilkadziesiąt lat temu, bez pudła, określić zawód i szczebel w karierze dowolnego mężczyzny spotkanego na ulicy (zachodnioeuropejskiego) miasta. I myślę, że to jest powód śmierci omawianego dokumentu.
To co powinno dalej obowiązywać, to filozofia która stoi za każdym dresscodem, filozofia ubierania się tak, aby pokazać szacunek dla drugiego człowieka. Nakaz schludności, harmonii zestawu i dyskretności ubioru powinien obowiązywać dalej pewne grupy zawodowe. Ale dziś wolno więcej.
Na zdjęciach mój zestaw- garnitur do pracy.
Właściwie wszystko jest tu wbrew omawianemu dress codowi. Materiał w kratkę, co prawda mało kontrastującą co nieco ratuje sprawę. Koszula szara, a krawat-o zgrozo- wełniany w kolorze garnituru. Można go więc uznać za monochromatyczny. Do tego wiśniowe skarpetki, a nie grafitowe. Buty z brązowego zamszu. Starałem się zbudować zestaw spokojny, harmonijny, ciekawy w detalu, w zestawieniu faktur.
Oczywiście, w mojej pracy nie ma problemu żeby go nosić, ale wydaje mi się, że w dzisiejszych czasach można by się tak pojawić w banku, na sali sadowej czy bodaj w Sejmie. Zamiast boleć nad upadkiem obyczajów, cieszmy się z większej swobody wyrażania swojego stylu.
Kilka słów o zestawie:
Garnitur z wełny czesankowej o wadze 260 g. Po okresie spodni „flat front” zdecydowałem się na jedną fałdkę. Nie zmienia zasadniczo proporcji spodni, a dodaje wg. mnie fajny akcent stylistyczny. Na fałdki będę się decydował tylko w spodniach z cienkich materiałów. Na grubej flaneli czy tweedzie fałdka „spuchnie” i nie będzie wyglądać subtelnie. Spodnie są krótkie, ale raczej nie będę ich wydłużał. Zastanawiam się jedynie nad zwężeniem z obecnych 20 cm do 19.
Do szarego garnituru najlepiej pasują czarne buty. Brązowe ze skóry licowej tworzą jednak dysonans. Ale zamszowe? Myślę, że pasują świetnie do materiału z wyczuwalną strukturą.
Koszula: Bona Dea
Krawat: Al Bazar
Buty: Carmina
Fotografie: Jakub Szymczuk
Więcej zdjęć na: macaronitomato.natemat.pl
Zdjęcia zostały zrobione w: Figarointerior
Tym wpisem inauguruję współpracę z nowym fotografem. Mam nadzieję, że podoba Wam się stylistyka zdjęć Jakuba Szymczuka. Jednocześnie dziękuję Andrzejowi za ponad roczną współpracę.
Trup w szafie.
6 Oct 2012 1:50 AM (12 years ago)

Zauważyłem, że co jakiś czas (parę lat?) mam ochotę zrobić prawdziwą rewolucję w szafie. Ta pierwsza, od której wszystko się zaczęło, sprowadziła do mojej szafy tak zwane klasyczne ubrania. Wielu z ówczesnych zakupów już właściwie nie noszę. Leżą w kącie szafy. Nie mam sumienia wyrzuć na śmieci niczego co było szyte na miarę. Inne, całkiem udane, przestają być zmysłową kochanką, a stają się stateczną i godną zaufania, choć może nudną, żoną.
Wiecie jak to działa. Postanawiacie zmienić garderobę, kupujecie pierwszą marynarkę i to jest WOW w porównaniu do bluzy z HM. Później zamawiacie pierwszą marynarkę na miarę i to jest WOW w stosunku do tej z wieszaka. Jeszcze później poznajecie swoje potrzeby, macie już wykształcony styl i zaczynacie widzieć niedoskonałości tego pierwszego Świętego Graala… Zmieniacie krawca na lepszego (i zazwyczaj droższego) i Święty Graal zamienia się w wyrzut sumienia za parę K wiszący w szafie. Szczerze- ilu z nas, szyjących na miarę, nie ma w szafie takiego trupa?
Jakość polskiego krawiectwa, to jedno, świadomość własnego stylu to drugie. Źródłem porażki może być nie tylko kiepski krawiec, ale przede wszystkim kiepskie rozeznanie własnego stylu i potrzeb. Na to trzeba czasu, styl buduje się powoli i z mozołem. Być może są tacy którzy po prostu „mają to”. Ja tego nie mam. Uczę się metodą prób i błędów. Jednego się już nauczyłem: dużej rozwagi w wybieraniu kolejnych zamówień.
Pytanie: co powinienem mieć, zostało wyparte przez pytanie: w czym będę się dobrze czuł. Oglądam zdjęcia, szukam inspiracji, widzę wspaniałe ubrania, zazdroszczę i badam stan mojego konta, ale zanim się zdecyduję, muszę sobie zadać pytanie „czy to jestem ja”. Czy to jest moje? Dla wielu może to brzmieć jak oczywistość, ale mam wrażenie, że wielu tak właśnie zaczyna swoją przygodę z ubraniami dla dorosłych (tak teraz określam klasyczną elegancję). Od zasad, od zaleceń co w szafie powinno się znaleźć. Moja podstawowa garderoba jest mniej więcej skompletowana, ale kiedy otwieram szafę widzę, że została stworzona bardzo „by the book”. Nie jest do końca moja.
Snując plany zakupowe opowiem więc o mojej wymarzonej i planowanej minimalnej garderobie. Przefiltrowanej mocno przez mój styl życia, styl po prostu. Skupię się na rzeczach dużych i poważnych, czyli garniturach.
Garnitury całoroczne
Król jest jeden. Garnitur granatowy. Ważne- wybrałbym materiał matowy, o interesującym splocie, ale na pewno bez deseniu, ewentualnie drobna jodełka. Oczywiście na 3 guziki zaprasowane do 2. Konstrukcja jak najbardziej miękka, a gdybym znalazł odpowiedni materiał (mięsisty i miękki jak kaszmir) poważyłbym się o marynarkę bez konstrukcji. Tak, do formalnego garnituru. W kontraście z białą koszulą i czarnymi butami wyglancowanymi na połysk byłoby wystarczająco formalnie, a mam wrażenie, że bardzo pięknie i niebanalnie.
Status w szafie? BRAK
Garnitur szary. Inaczej koń roboczy. Ale nie znaczy to, że ma być pozbawiony stylu. Szarość uwielbiam i jest to zdecydowanie mój kolor. Materiał gładki o wyraźnej strukturze lub delikatny prince of wales, ale koniecznie bez narzuconej kolorowej kraty. Ewentualnie szary w dużą, ale za to mało kontrastującą kratę. Wiem, obniża formalność. I to chodzi.
Status w szafie? ZAMÓWIONY
Garnitury zimowe
Poszedłbym na całość i zamówił garnitur tweedowy. Nie flanelowy, tylko tweedowy właśnie. Z szarej lub brązowej jodełki. W dodatku z kamizelką. Spodnie bez zaszewek i z bardzo wąskim mankietem. Takim dosłownie na 2 cm. (wiem, brzmi dziwnie).
Tweed wspaniale miesza się z dżinsowymi spodniami lub koszulą. Marynarka spełni się więc jako
odd jacket, a jako komplet będzie wyglądać zabójczo i oryginalnie.
Status w szafie? BRAK
Garnitury letnie
Znów niebieski. Ale bardzo jasny… przewiewny, z nakładanymi kieszeniami i zrobiony kompletnie bez konstrukcji. Do tego spodnie bez zaszewek, ew. z jedną płytką i mankietem. Ze stębnówką na wszystkich możliwych szwach. Do noszenia jako marynarka sportowa i komplet. Do tego biała koszula, dowolne buty i mamy to. Nieformalna konstrukcja w połączeniu z kolorem- mam wrażenie, że to by mnie ubrało bez napinania się, że byłby to łatwy ciuch. Z kategorii tych, po które sięga się do szafy z zamkniętymi oczami, i niezależnie od tego co jeszcze ma się na sobie, będzie dobrze. Takie ubrania lubię najbardziej.
Status w szafie? BRAK
Niebieska bawełna
Spełnia wszystkie kryteria garnituru wyżej. Ale jest za mało formalny na pewne okazje stąd potrzeba niebieskiego letniego garnituru z wełny.
Status w szafie? JEST
Garnitur beżowy
I tym razem też bawełniany. Klasyk, rasowy ciuch. Intuicja mówi mi, że będę go uwielbiał tak jak niebieski, więc trzeba go koniecznie zdobyć. Spodnie też bez zaszewek. Na sztywnej bawełnie nie wypadną według mnie dobrze.
Bywalcy zapytają co złego w
beżowym fresco które zamówiłem rok temu? Nic… marynarkę będę nosić do ostatecznego zniszczenia, ale właściwie nie traktuję garnituru jako kompletu. To jednak wełna. Podnosi to formalność zestawu co w zestawieniu z nieformalnym kolorem powoduje, że nie bardzo gdzie mam ten garnitur nosić.
Status w szafie? BRAK
Myślę, że żaden w wymienionych garniturów nie stałby się „trupem w szafie”. Ale być może się mylę. Zapewne za jakiś czas nadejdzie czas kolejnej weryfikacji szafy.
Jednym z zadań początkującego dandysa jest
określenie jaki jest jego kolor. Najczęściej sprowadza się to do decyzji czy
jestem bardziej szary czy bardziej granatowy. Znaczenie mają takie rzeczy jak
kolor włosów (w skrócie, szpakowate i siwe- szary, brązowe- niebieski), kolor
oczu, cera. Ale, ale… według mnie nie ma czegoś takiego jak kolor odpowiedni
czy nieodpowiedni dla danej karnacji- są tylko kolory trudniejsze i łatwiejsze.
Dla naszych słowiańskich bladych twarzy i
blond włosów bardzo jasne kolory są wyzwaniem. Zlewają się z twarzą, człowiek
wygląda jak wielka plama. Kontrast jest potrzebny. Ułatwia „zawiesić oko”, podkreśla twarz, oczy.
Pewnie najbardziej wybaczy jasny niebieski czy
szary, ale już z takim beżem trzeba uważać. Bardzo uważać. Groźba stania się
wielkim herbatnikiem jest bardzo realna.
Oczywiście miałem to na myśli kupując materiał
na kolejny projekt. Potrzebuję kolejnej marynarki sportowej. Mam już dość
szarości i błękitów (choć jedna niebieska marynarka znajduje się ciągle w
spisie rzeczy najpotrzebniejszych), zdecydowałem się więc wybrać coś z brązowej
gamy kolorów.
Na zakupy
wybrałem się we Florencji, bo gdzie jeśli nie w mieście wielkiej krawieckiej tradycji znajdę dobry casa dei tessuti? Założenie było też takie,
żeby materiał był czystym kaszmirem (dlaczego, o tym za chwilę) miałem więc
ochotę zarzucić belę materiału na siebie przed głębszym sięgnięciem do kieszeni
i sprawdzić jak kolor będzie grał z twarzą. Czy za pomocą odpowiednich
akcesoriów będę potrafił przełamać mdły
materiał?
Belę kaszmiru znalazłem za radą córki krawca
Antonio Liverano w firmie Valli na Via della Vigna Nuova 81. Inny godny
polecenia sklep ze znakomitymi wełnami, kaszmirami, tweedami i materiałami na
koszule znajduje się tuż koło katedry na Via Pecori 20.
Kaszmir zachwycił mnie skalą jodełki. Ma skąpe
2,5 centymetra, jest więc naprawdę duża.
A ponieważ to czysty kaszmir jest niebiańsko miękki i mięsisty. Dlaczego
zdecydowałem się na taki materiał? Kaszmir ma jedną fantastyczną cechę. Przez
swą miękkość dostosowuje się do kształtu ciała. Przybiera jego formę. Zlewa się
z właścicielem. A ponieważ wygoda i komfort są moją idee fix, postanowiłem
spróbować.
Wybór takiego materiału na jeszcze podkreślić
konstrukcja marynarki. W właściwie jej brak.
Będzie uszyta podobnie jak bawełniany garnitur. Ma nosić się jak blezer.
Pozostawać ubraniem bardzo nieformalnym… idealnym do flanelowych spodni, zamszowych
butów i wełnianych krawatów.
Jeszcze kilka słów o kolorze. Jak widać jest
jasny. Nawet mdły. Bardziej nasycony stanowiłby mniejsze wyzwanie. Taki kolor
jest bardziej odpowiedni (w sensie łatwiejszy do noszenia) dla południowców o
śniadej cerze i ciemnych włosach, ewentualnie dla Azjatów.
Już wiem, że będę nosił tą marynarkę z
niebieską koszulą, spodniami o ciemnym odcieniu szarości. Idealnym wyborem
będzie krawat granatowy, czerwony lub w kolorze burgunda. Elementy te wprowadzą
niezbędny, nasycony kolor do zestawu i będą dobrze kontrastować z beżem
marynarki.
Zlecenie wykona zakład Zaremby.
Ruszamy!
24 Aug 2012 10:50 PM (12 years ago)

Historia Macaroni Tomato Warszawa zaczyna się dziś. A właściwie zaczęła się długo, długo wcześniej. Dla mnie cztery lata temu kiedy zacząłem pisanie bloga. Dla Tatiany, kilkanaście lat temu kiedy zaczynała swoją spektakularną karierę kostiumografki. Dziś przyszedł moment, żeby nasze doświadczenie, wiedzę zbieraną przez lata, ale przede wszystkim pasję, przekazać Wam. Mam nadzieję, że polubicie nasz styl.
Otwarcie butiku, jest też oczywiście kolejnym etapem w życiu bloga. Będzie istniał. Wierzę, że zachowa sympatię czytelników i zyska nowych dzięki ciekawej treści, jakości i stylowi prezentowanych zestawów, że będzie coraz lepszy, inspirujący i przydatny.
Zapraszamy codziennie między 11 a 19. W soboty zapraszamy po uprzednim umówieniu się. Sobota otwarcia jest oczywiście wyjątkiem, więc dziś jesteśmy otwarci jak w dzień powszedni. Zapraszam na kieliszek wina i poznanie świata Macaroni Tomato.
Mam nadzieję, że Macaroni Tomato Warszawa na trwałe wpisze się w krajobraz tego, piękniejącego z roku na rok, wibrującego fajną energią, miasta.
Macaroni Tomato
ul. Przemysłowa 35,
Warszawa Powiśle
www.macaronitomato.pl

Tym razem nie miałem czasu na podziwianie uroków Florencji. Po długim dniu targów powłócząc nogami, jak dwa zombie szliśmy z Tatianą do hotelu zahaczając po drodze o knajpę z zimnym piwem, aby choć trochę znieczulić skutki zmęczenia i 40 stopniowego upału. To niesłychane, ale byłem tam już 3 dzień a ciągle nie widziałem florenckiej katedry. Voucher na darmową
„dobrą, tanią marynarkę made-to-measure” (podwójny oksymoron) ciążył mi w kieszeni, ale po prostu nie było kiedy skorzystać. W końcu, ostatniego dnia targów, udało się wyjść z fortecy Basso wcześniej i lepszej niż zwykle formie.
Przypominam sobie, że poza poranną kawą wypitą w biegu nie miałem cały dzień nic w ustach, ale idziemy. Adres na voucherze mówi Via Roma, Hotel Savoy. Dobry adres. Na pewno będzie sprawna klimatyzacja, kto wie…. może poczęstują zimną wodą i ciasteczkami. Zresztą jestem ciekaw tych wszystkich wydarzeń off-Pitti, showroomów małych producentów, którzy nie załapali się na oficjalne targi, nie przeszli ostrej selekcji albo nie byli w stanie zapłacić za stanowisko. Wynajęcie apartamentu w jednym z najlepszych hoteli Florencji musi być zatem tańszym i prostszym wyjściem. Vouchery przenikają na targi i zapewniają napływ potencjalnych partnerów biznesowych.



Pukam do pokoju 401. Otwiera nam młody człowiek, ledwo po studiach. Uśmiecha się szczerze i zaprasza szerokim gestem. W pokoju inni niepokojąco młodzi ludzie. Hm… czuję się nieswojo, ale nie mam czasu się dziwić, bo zalewa mnie potok słów. Młodzieniec który się nami zajmuje to Steijn Pelle, prezes Cravatta Pelliano, młodej na dwójnasób, bo mającej ledwie 6 miesięcy, marki krawaciarskiej. Koncept powstał kiedy jeden z założycieli firmy, wróciwszy z Oxfordu zadawał szyku w rodzinnym mieście przywiezionym knittem. Podobno zachwycił on znajomych i powodował wiele pytań „gdzie go kupiłeś”. Steijn z 3 kolegami (średnia wieku 23 lata) dostrzegł niszę i zapełnił ją projektowanymi w Holandii, tkanymi we Włoszech knittami. Steijn bierze w obroty Tatianę, słyszę strzępy entuzjastycznych opowieści, że firma ma już 70 resellerów i doczekała się wzmianki we włoskim Vogue. A może japońskim? Oglądam krawaty. Na mój gust co najwyżej przeciętne. I w tym jest pies pogrzebany. Podejrzanie młody wiek założycieli firmy, cała nieco przerośnięta otoczka nie przeszkadzałyby mi gdybym zobaczył świetny, niezwykły, pięknie zaprojektowany produkt. Rozkoszuję się więc niską temperaturą apartamentu 401, boy hotelowy (bardziej szykowny niż ktokolwiek w pokoju) wnosi ciasteczka i wodę. Jest mi dobrze i postanawiam nie marudzić.


Czas na zrealizowanie vouchera na darmową marynarkę MTM. Okazuje się, że apartament 401 jest okupowanych przez kilka firm. Kolejną jest The Makers, firma oferująca MTM. Firma zarządzana jest również przez Holendrów. Młodszy z nich zaprasza mnie do garderoby gdzie wisi set przymiarkowy marynarek. Nie potrafię ukryć rozbawienia, bo marynarki przymiarkowe zrobione są z … Harris Tweedu. Ok, mała glosa dla mniej wtajemniczonych. Harris Tweed to bardzo zgrzebny, bardzo gruby materiał. A to oznacza, że jest bardzo łatwy dla krawca i wybacza wiele niedociągnięć w dopasowaniu. Jest gruby, o jakichkolwiek fałdach nie ma więc mowy. Mówię na głos młodzieńcowi „ułatwiacie sobie pracę… a co jak klient zamówi marynarkę z cienkiej wełenki? Przecież nie ma szans żeby dobrze leżała?” W odpowiedzi dostaję formułę, że dopasowanie na pewno będzie dobre, ale jednak młodzieńcowi zaczynają się nerwowo trząść ręce. Poprawki ograniczyliśmy do ustalenia długości rękawów. Wręczono mi próbnik materiałów, zdecydowałem się na dokładnie taki sam tweed jak ten z marynarki przymiarkowej. Leżała całkiem dobrze, więc po co ryzykować. Później zaczął się cały rytuał wybierania podszewki i guzików. Dostaję solenną obietnicę, że marynarka zostanie mi wysłana pocztą. Lekko oszołomiony i rozbawiony wychodzę z hotelu.
Pitti dziś to też takie wydarzenia. Impreza dedykowana była kiedyś wyłącznie producentom, teraz wpuszcza też marki. Na samych targach oddzielenie jednych od drugich nie jest trudne. Wystarczy wypatrywać w boksach wielopokoleniowych rodzin, to zawsze dobry znak. Tam nie ma pląsania wokół klienta, rozbudowanych opowieści, za to jest często zachwycający produkt i uśmiech na twarzach patrona rodu kiedy zauważał nasz szczery podziw. Zawsze wyrażam go chętnie, bo uważam, że ludzie tworzący z pasją piękne przedmioty, pracują nie tylko dla pieniędzy. Atmosfera tych skromnych, cichych stanowisk odpowiada mi bardziej.
Pitti to po prostu targi mody. Zwał jak zwał, ale również klasyczna elegancja jest modą. Tak, jest nią bez wątpienia. Ma swoje trendy, swoje jednosezonowe „zajawki”, swój kod, swój język. Klasyka jest po prostu jedną z konwencji mody, w której są określone „do’s and don’ts”. Nie kręcą nas może nazwiska projektantów, ale mamy za to inne snobizmy. Gra się na innych emocjach. Koniec końców chodzi jednak o to samo. O to, żeby wyglądać dobrze i dobrze się w tym czuć. Czuć się szczególnie.
Albo chce się nam bawić ubraniem, albo traktujemy je jak smutną konieczność. Albo dbamy o to co na siebie zakładamy, jak to zestawiamy ze sobą i co komunikujemy ubraniem, albo zakładamy źle dopasowane dżinsy, podkoszulek i sportowe buty (pojmowane jako adidasy, a nie angielki z ażurkiem). Drogi czytelniku tego bloga, nie miej wątpliwości, jesteś fashion victim. I bardzo dobrze!
Kolejny etap.
7 Jun 2012 1:09 PM (12 years ago)

Dwa lata temu jadąc do Neapolu, myślałem jakie to fajne, że rok po założeniu bloga jestem tu, że mam już niemałe grono czytelników czekających na kolejne wpisy i jakie to zaskakujące, że hobby, coś co powstało z potrzeby chwili, spontanicznie i bez żadnej kalkulacji, rośnie w takim tempie.
W Neapolu Luca Rubinacci opowiadał mi o początkach firmy, firmy zrodzonej z pasji jego dziadka. Genarro Rubinacci nie tylko dbał o swój własny wygląda, ale doradzał w kwestiach stroju i kroju swoim przyjaciołom. Z czasem postanowił zamienić pasję w sposób na życie. Pamiętam, że słuchając tej opowieści zastanawiałem się, czy i w moim życiu nadejdzie taki moment- zamiany pasji na zawód. Nie, nie… nie porównuję się tu do słynnego przodka Luki Rubinacciego, chodzi mi o uchwycenie tego momentu. Właśnie nadszedł.
Razem z Tatianą Hrechorowicz, doświadczoną kostiumografką, autorką blogów
dresscodeclub.blogspot.com i
classicvaleria.blogspot.com stworzyliśmy sklep i markę
Macaroni Tomato Warszawa.
Chcemy wprowadzić nową jakość w kwestii stylu, w kwestii poziomu obsługi klienta. Chcemy abyście w naszym sklepie na warszawskim Powiślu poczuli się dobrze jak w domowej włoskiej trattorii. Ale chcemy też żeby marka inspirowała Was do poszukiwań własnego stylu i czerpania przyjemności z noszenia wysokiej jakości, doskonale skrojonych ubrań. Chętnie opowiemy Wam więcej o naszej kolekcji ready-to-wear i systemie
pronto moda.
Przeszło trzy lata temu wybraliście się ze mną w pewną podróż. Mam nadzieję, że wyruszycie ze mną w kolejny jej
etap.

W sobotę uczestniczyłem w panelu blogerów w ramach Kieleckiego Off Fashion (świetna impreza, relacja wkrótce). Tam dowiedziałem się, że dziewczyny blogerki (Alice Point i Fashionelka) szafiarkami się nie czują, nie identyfikują się z ruchem. Ba… odniosłem wrażenie, że powiedzieć do poważnej blogerki modowej per
szafiarko, to jakby powiedzieć dobremu krawcowi, że klei. Dziwne, że nigdy wcześniej nie przyszło mi do głowy pomyśleć o sobie w takim kontekście, ale przecież: prezentuję swoje stylizacje (jak ja kocham to słowo), pokazuję się mniej więcej w moim naturalnym środowisku (śródmieście Warszawy), sesję podpisuję nazwami producentów ubrań. Czyli?
Mam na imię Wojtek i jestem szafiarką.
Przyjrzyjmy się więc mojej dzisiejszej stylizacji. Sesja była robiona w piątek. Dzień był słoneczny dlatego zdecydowałem się na beżowy
topik z materiału fresco. Fresco to materiał wełniany o bardzo luźnym splocie, przez to bardzo przewiewny. Nie ma nic lepszego na lato, więc marynarka przejdzie przyśpieszony test na wytrzymałość. Od znajomych krawców i czytelników wiem, że fresco cieszy się rosnącą popularnością.
Koszula ze zwykłej popeliny ma szary pasek. Szary to nie jest kolor pierwszego wyboru na koszule, ale okazał się bardzo uniwersalny. Świetnie pasuje do jaśniejszych odcieni niebieskiego. Wpisuję na listę zakupów koszulę w szarą kratkę księcia Walii.
Zresztą prezentowana koszula ma specjalny, robiony dla mnie kołnierzyk o zmienionej konstrukcji. Jest bardzo miękki dzięki zastosowaniu bardzo cienkiego wkładu usztywniającego. Jego powierzchnia nie jest równa. Mam też wrażenie, że po kilku praniach będzie wyraźnie pofałdowany. W dodatku noszę go bez usztywniających fiszbin. Forma kołnierzyka jest bardzo formalna, ale wykończenie nie. Nadaje to koszuli nieco nieformalnego charakteru i dokładnie o to mi chodziło.
Wiem, wiem… w komentarzach i tak będziecie pytać tylko o dżinsy.
To Levisy 519. Tak są bardzo dopasowane, tak są elastyczne, tak uwielbiam je i planuję zakup kolejnych par. Co do spodni mam ostatnio sporo przemyśleń i przychodzi czas rewizji dawnych przekonań. O przemyśleniach niebawem.
marynarka: Mazurczak i Trzaska
koszula: Bona Dea
krawat: Zaremba
Poszetka: E. Berg
Spodnie: Levis 519
Buty: SW1

Noc muzeów
„Wszystko zaczęło się w nocy muzeów na początku 2010 roku.“
„2011“ poprawia Kamil.
„Byłem w muzeum rzemiosł skórzanych, którego częścią jest ekspozycja dotycząca butów. Ludzie kłębią się wokół zdjęć znanych postaci, a mi podbija ciśnienie para bezszwowych lotników, które gdzieś zakurzone, zapomniane, leżą w kącie“.
Kamil i Bartek, to mężczyźni koło 30, finansista i wolny zawód z branży reklamowej. „Nie chcemy pokazywać twarzy, wystarczą nasze imiona lub nicki z forum.bespoke.pl“. Zamiast twarzy będą więc pokazywać buty.
Kamil, ubrany w dyskretny granatowy garnitur w prążek, jak najbardziej stosowny dla bankowca, oczywiście szyty na miarę, ma zwyczaj zamęczać krawców każdym szczegółem zamówienia, debatować o krzywiźnie wykończenia patki przy kieszeni itd. Jego garnitur nie rzuca się w oczy. Podobnie jak krawat z grenadyny. Tylko znawca wie, że jedwab o charakterystycznym splocie został utkany na krosnach z XVII wieku w jednej z zaledwie dwóch przędzalni na świecie.
Bartek, w prostym, szarym garniturze z flaneli „z wieszaka”, przyznaje, że największą wagę przywiązuje do butów. Nie chce jednak zdradzić ile ma par w swojej kolekcji: „To naprawdę trudno powiedzieć, to nie jest stała liczba. Jedne pary ponoszę chwilę, sprzedaję... inne dokupuję. To się waha... mogę tylko powiedzieć że mam ich więcej niż 50 i mniej niż 100 par“. Po chwili przestaję wierzyć w pewność górnej granicy...
„Co takiego jest w bezszwowych lotnikach, co was uwiodło?” „Jak to… te buty są niesamowite, powalające, to jest szczyt eleganckiego minimalizmu, but który jest jednym wielkim niedopowiedzeniem, ilustrującym angielskie powiedzenie
less is more.” nakręca się Kamil.
Bezszwowy lotnik to Święty Graal wśród butów. Bodaj najtrudniejszy model do wykonania przez szewca. Na cholewce nie ma ani jednego szwu. Jeden kawałek skóry i kopyto. No i oczywiście mistrzowskie umiejętności szewca, który potrafi zamienić te składniki w elegancki, prosty, lekki but.
Przed wojną bezszwowe lotniki były specjalnością warszawskich szewców. Ulubiony but warszawskich elit na oficjalne okazje. Opływowy, najczęściej czarny, z lekko podniesionym obcasem. Tylko jeden stopień mniej formalne od lakierowanych, smokingowych pantofli. Wykonywali je bodaj wszyscy słynni warszawscy szewcy. Oprócz Sikory, także Hiszpański, Kamiński, Niedziński. No i w muzeum ciągle jest kopyto Sikory, uważanego przez wielu za najlepszego męskiego szewca przedwojennej i powojennej Warszawy. Kopyto jest co prawda syntetyczną kopią, drewniany oryginał zaginął, ale przecież da się je skopiować. But z kolei wykonał uczeń Sikory, Jan Wielądek, jako finalny sprawdzian przed egzaminem mistrzowskim, pod czujnym okiem swojego mistrza, który ponoć własnoręcznie poprawiał zbijany obcas w tym bucie.
Bartek: „Padłem na pomysł, żeby odtworzyć ten model”. Muzeum zgodziło się wypożyczyć kopyto Sikory do skopiowania. Bingo.
Kilka dni później mam okazję sam wziąć do ręki drewnianą kopię „sikorki” jak pieszczotliwie mówią na nie chłopcy. To co od razu rzuca się w oczy to nowoczesny, bardzo elegancki kształt. Nosek jest nieco podniesiony i delikatnie kwadratowy, kopyto jest wybrane w kierunku podbicia, szczupłe w glanku. Dość mocno zarysowane kanty nadają butowi dynamizmu. „To kopyto przypomina formy najlepszych angielskich firm takich jak John Lobb. Tradycja, elegancja, prostota, arystokratyczna forma” wymienia Bartek. Jednak dla mnie zaskoczeniem jest, że kopyto, mimo swojego wieku nie „pachnie” starzyzną i naftaliną. Kopyta z lat 30tych wracają do łask, high-endowe firmy jak Gaziano and Girling sięgają po nie, bo okazuje się, że są właśnie… nowoczesne.
„Chcieliśmy zarządzać procesem produkcji od początku, chodziło o dość duże zamówienie, może nawet kilkunastu par dla członków forum.bespoke.pl dlatego trzeba było znaleźć szewca, który zadaniu podoła. Ten but jest bardzo trudny w wykonaniu. Szewc, który nigdy go nie robił, będzie musiał poświęcić mu kilka prób. Zresztą dziś na świecie jest tylko kilkunastu rzemieślników potrafiących wykonać bezszwowe lotniki. Można tu wymienić takie nazwiska jak: Silvano Lattanzi, Dimitri Gomeza z Paryża, Myhre z Norwegii czy Koronya. Zastanawialiśmy się, który z warszawskich szewców będzie chciał dołączyć do tego grona”.
„Kilka miesięcy zabrała nam dokumentacja, prowadziłem korespondencję z zagranicą, wyciągałem informacje na zamkniętych forach dla butofili. Zaczynaliśmy sobie zdawać sprawę ze skali problemu. Gaziano and Girling próbowali zrobić bezszwowe lotniki, ale polegli na całej linii. Musieli wspomagać się dziurkowaniem i odpowietrzaniem cholewki oraz klajstrowaniem miejsc, w które ingerowali specjalnymi skórzanymi łatami.“
„Przed wojną nie było problemu z zamówieniem podobnego buta… ale dziś, trudno znaleźć skórę która sprosta wyśrubowanym wymaganiom. Powinna mieć miedzy 0,85 a 0,95 mm grubości. Dziś skóry garbowane chromem są znacznie mniej wytrzymałe. Dawniej skóra przez kilka miesięcy dojrzewała utwardzana torfem, gałęziami, ziemią, roślinnymi odczynnikami. To zapewniało jej wysoką trwałość na uszkodzenia, pęknięcia i przemakanie. Mniejsza higroskopijność zapewniała dużą plastyczność i rozciągliwość, a to ważne szczególnie przy tym modelu buta. Wiedzieliśmy już, że znalezienie odpowiedniej skóry będzie problemem, żadna znana nam garbarnia która wyprawia skóry na cholewki tradycyjnymi metodami nie była zainteresowana sprzedażą tak znikomych ilości skór.”
Maj- czerwiec 2011
„Zaczynamy realnie projekt. Odwiedzamy szewców, ale wiemy już, że nie będzie łatwo” mówi Kamil. „Według mojej wiedzy w Polsce z biegu nikt tego buta nie będzie w stanie wykonać. Konieczne będą próby” dodaje Bartek i wylicza: „Januszkiewicz się nie zgodził, ale to nie brak umiejętności, przeważyła raczej biznesowa kalkulacja, że zadanie będzie za wielkim obciążeniem dla jego małego zakładu.”
„Kielman zgodził się wykonać
proof of concept- dodaje Kamil swoim korporacyjnym żargonem- na własny rachunek i na swoją wystawę na Chmielnej.” „Zazwyczaj nie przykłada ręki do produkcji, ale ten but zobowiązał się wykonać sam. Zresztą znał temat, bo jak się okazuje podgląda nasze forum.”
„I co?” pytam ciekawy efektu pracy najbardziej znanego warszawskiego szewca? Bartek i Kamil wymieniają porozumiewawcze spojrzenia. Kolejny łyk kawy dla kurażu i Bartek wypala: ”But powstał w lecie 2011, ale na kopycie Kielmana, nie na naszej sikorce, materiały nie te, jakość skóry kiepska”. „Nie wyczuł konceptu” dodaje Kamil. „według mnie w tych butach nie dałoby się chodzić… Możesz o tym napisać i tak nie mam już wstępu do Kielmana…” mówi Bartek z miną członka partii, który właśnie podarł legitymację. „To nie jest but jak każdy inny. Przez to, że nie ma szwów, inaczej rozkładają się obciążenia na bucie. But zrobiony na szybko nie spełni swojej roli. Trzeba testów, prób, prototypów. Jest z tym masa roboty”.
Jacek Kamiński wchodzi na pokład
„Równocześnie rozmawiamy z Kamińskim. Jego wuj Brunon, to była duża postać w Warszawie. O ile Sikora wiódł prym w butach dla panów, Brunon był niekwestionowanym guru damskiego szewstwa. Teraz Jacek wykonuje buty damskie i męskie. Kamiński podszedł do tematu ze zrozumieniem, wyczuł, że nie chodzi o dosłowne skopiowanie sikorki, ale oddanie ducha tego buta. Zaangażował się. Przeważającym argumentem było to, że ma zapas starych skór które mogę spełniać nasze kryteria.
Kilka dni później dostaję telefon. Umawiamy się na spotkanie z Jackiem Kamińskim w jego mało spektakularnym zakładzie na tyłach Nowego Światu, obok słynnych „pawilonów”. Bartek: „Testy trwały kilka miesięcy od lata 2011. Trzeba przyznać, że Jacek zainwestował w projekt masę pracy, pieniędzy i czasu. Chciał być pewny efektu zanim będzie mógł dać na buty gwarancję. Na szczęście Jacek ma ten sam numer buta co ja i może nosić mniej udane egzemplarze”.
W końcu mogę zobaczyć sikorki. Kamil uprzedza, że do obejrzenia będę dwie pary.
„Pierwszej nie odbieram, są problemy z piętą, marszczenia skóry. Kolejna para wykonana już ze skóry koźlej to ma być to. Zobaczymy”.
Jacek Kamiński zwinnie porusza się po małym wnętrzu zakładu. Obsługuje kilka klientek na raz i uspakaja, że za chwilę będzie miał dla nas więcej czasu. W końcu mam okazję z nim porozmawiać.
„Cała sztuka zawodu szewca polega na tym, żeby tak wymodelować kopyto, żeby byt po zrobieniu wyglądał tak jak chcemy. O co chodzi… masz kopyto, ale przecież but gotowy nie będzie miał idealnie takich proporcji jak ono, prawda? Nakładasz cholewkę, czyli dodajesz grubość materiału, milimetr z przodu, dwa milimetry po bokach, a to już zmienia proporcje”.
W szewstwie granica między pięknym, a brzydkim jest bardzo cienka. Trzeba rzeźbiarskiego wyczucia i jak się okazuje wizji, aby pięknie, elegancko wymodelować kopyto. Mistrz prezentuje główne problemy techniczne sikorek.
„Na nosku nie ma dużego problemu. Naciąga się skórę i już… można ją tak zaćwiekować żeby uzyskać równo naciągniętą, ładną powierzchnię. Ale pięta… zobaczcie ile tu jest gwoździ. W zwykłym bucie nie ma problemu, bo nadmiar skóry można usunąć, ale wtedy konieczny jest szew… a to już nie będzie bezszwowy lotnik”.
Powolne naciąganie, formowanie skóry na kopycie, do tego praca młoteczkiem, który ma wyrównać cholewkę. Jednak przy pierwszej parze dla Kamila się nie udało. Zostały bruzdy, które dyskwalifikują but.
„Kolejna sprawa- bezszwowe lotniki to jedyny model buta którego cholewkę tnie się, kiedy skóra jest naciągnięta na kopyto! To ekstremalnie trudne zadanie dla cholewkarza. Tolerancja na błędy zerowa. Jeden fałszywy ruch i pracę trzeba zaczynać od początku”.
Finał
Oglądamy poprawione sikorki. To prawda, przywidzą na myśl buty Lobba (oczywiście londyńskiego). Są bardzo proste i uniwersalne. Ich forma bardzo mi się podoba, a lotniki to moim zdaniem „trudny” model nie tylko technicznie. Gładka powierzchnia, brak przeszyć powodują, że mogą się wydawać bezkształtne i bez wyrazu. Ale sikorek to według mnie nie dotyczy.
„Czy to jest wasz święty Graal panowie?” Kamil: „Od początku 2012 roku zdawaliśmy sobie sprawę że jest problem ze skórą. Ta z zapasów Kamińskiego też nie do końca spełnia kryteria. Ale chciałem je już mieć, dlatego zamówiłem drugą parę ze skóry koźlej”.
Bartek wzdycha ciężko: Moim zdaniem są tylko dwie garbarnie na świecie mające potrzebne know-how aby wyprodukować idealną skórę do tego projektu. Pierwsza to włoska Ilcea, druga to garbarnia w Hiszpanii której nazwy na razie nie chcę ujawniać... próbuję zdobyć skórę.“
Poszukiwania ideału trwają...
Zapraszam też na: macaronitomato.natemat.pl