Nowy iPad ma duży ekran, a w jego wnętrzu znajduje się czip M3. To iPad Air. Ale na pierwszy rzut oka trudno by powiedzieć, że to nowy model. Najnowszy iPad Air może być jednym z najlepszych ogólnodostępnych iPadów dla wielu osób, które mogą sobie na niego pozwolić, ale w tym roku nie zmienia on żadnych fundamentalnych założeń.
Jesteśmy już w połowie lat 20. XXI wieku, a iPad wciąż wydaje się być tym samym urządzeniem co zawsze – świetnym tabletem, który może stać się zamiennikiem laptopa, jeśli zaakceptujesz pewne ograniczenia w oprogramowaniu. I po raz kolejny nazwa „iPad Air” jest myląca – nie jest to najcieńszy iPad. Jest jednak budżetowym „Pro” dla większości użytkowników.
W zeszłym roku iPad Air i iPad Pro zostały zaktualizowane. Air otrzymał procesor M2, a Pro doczekał się M4 i całkowitej metamorfozy, w tym nowego ekranu OLED. W tym roku iPad Pro jeszcze nie został odświeżony i nadal pozostaje ekstremalnie drogi (od 5 299 PLN). Tymczasem Air dostał czip M3 oraz ulepszoną klawiaturę Magic Keyboard. Jego cena zaczyna się od 2 999 PLN.
Te aktualizacje nie są ekscytujące, ale też nie muszą. Wiele produktów Apple, w tym iPad, mówią sobą, że możesz je uaktualnić do obecnej generacji wtedy, kiedy tego potrzebujesz. W trakcie prezentacji nowej linii produktowej, zapytałem przedstawicielkę marki z przekąsem, czy ta nowa generacja oznacza, że poprzednia przeze mnie używana stała się mniej ekscytująca. Zdecydowanie zaprzeczyła i długowieczność iPadów jest na to dobrym dowodem.
Rok temu nazwałem iPada Air „iPadem Pro, który warto kupić”. Oczywiście moje zdanie się nie zmieniło. Mimo że nowy M4 iPad Pro może być bardziej imponujący, prawdziwie profesjonalne zastosowania wciąż należą i będą należały do MacBooków. A Air owszem, jest nieco grubszy, nie ma Face ID, LiDAR-u, czipa M4 ani ekranu OLED, ale wystarczy zobaczyć jego wydajność na żywo, by w ogromnej większości zastosowań uznać, że to bardziej niż akceptowalne.
Idąc w drugą stronę, dla dużej rzeszy użytkowników istnieje jeszcze inna opcja – podstawowy iPad. Nowy bazowy model, który debiutuje równocześnie z iPadem Air, wydaje się być w zupełności wystarczający. Nie miałem jeszcze okazji go testować, ale jego 128 GB pamięci i procesor A16 (bez obsługi Apple Intelligence) sprawiają, że jest godną rozważenia opcją. Jeśli jednak planujesz używać Pencila Pro lub intensywnie korzystać z AI bądź funkcji graficznych, Air jest najlepszym budżetowym wyborem.
Testowałem konfigurację iPada Air 13” z 1 TB pamięci masowej i slotem na kartę SIM. To drogi model (7 299 PLN), a w tej cenie rozważałbym już zakup wersji Pro. Natomiast model 11-calowy, z mniejszą pamięcią, wspomaganą rozwiązaniami chmurowymi Apple, jest bardziej rozsądnym wyborem. Nie mówię tego zresztą jedynie w kontekście pracy, ale format ekranu 13-calowego powoduje mocne pasy przy oglądaniu filmów, co sprawia, że nie jest on tak dobry do konsumpcji wideo, jak mogłoby się wydawać.
Główne powody, dla których warto dopłacić 1 200 PLN do Air zamiast brać podstawowego iPada, to czip M3 i zgodność z rysikiem Pencil Pro (649 PLN, sprzedawany oddzielnie). Przewaga M3 nad A16 dopiero zostanie zweryfikowana w praktyce, ale czip M3 oferuje znaczny wzrost wydajności graficznej, AI i szybkości, a także zapewni długowieczność urządzenia. Należy zarazem pamiętać, że długowieczność iPada może oznaczać realnie nawet jakieś siedem lat korzystania bez większych przeszkód, a dzisiaj przeciętny użytkownik z radością może korzystać ze swojej jednostki wyposażonej w procesor M1. Większość użytkowników iPada nie potrzebuje takiej mocy, jaka drzemie w M3, ale Apple ponownie ograniczyło podstawowego iPada, odcinając go od Apple Intelligence, co sprawia, że Air może być bezpieczniejszym wyborem na przyszłość.
Trudniej jest teraz uzasadnić zakup iPada Pro. Różnica między czipami M3 i M4 jest mniejsza niż w ubiegłym roku między M2 a M4. Air współpracuje z tą samą Magic Keyboard i Pencil Pro. Pro oferuje ekran OLED, cieńszą obudowę, Face ID i LiDAR, ale jego cena jest naprawdę wysoka, a nie znam nikogo, kto w rzeczywistych warunkach robi takie rzeczy jak np. montaż w Final Cut w wersji tabletowej zamiast na MacBooku. Czy warto? Moim zdaniem nie.
Jeśli masz już klawiaturę Magic Keyboard z zeszłego roku, która działa z modelem M3, nie potrzebujesz nowej. Jednak nieco niższy koszt (1 399 PLN) i dodatkowy rząd klawiszy funkcyjnych sprawiają, że jest ona lepszym wyborem. Klawiatura jest jednak ciężka i dodaje grubości iPadowi. Przyzwyczaiłem się do niej, ale w 13-calowym iPadzie Air sprawia, że całość jest cięższa niż… MacBook Air. W klawiaturze do modelu Pro obszar gładzika jest większy i ma podświetlenie, a materiał wewnętrzny jest aluminiowy.
iPad Air pozostaje wszechstronny – może obsługiwać wiele aplikacji, może też działać jako komputer. Nie jest jednak MacBookiem, co mnie frustruje. Pisanie tej recenzji na iPadzie Air jest możliwe, ale muszę ją wysłać z MacBooka, bo systemy zarządzania treścią nie działają idealnie na iPadach. Apple nadal podtrzymuje podział między Macami i iPadami, zmuszając użytkowników do wyboru. Oczywiście możesz posiadać oba urządzenia, ale w takim przypadku nie chcesz wydawać dużo na tego iPada, prawda? Podstawowy iPad wydaje się być wyceniony na zwykły dodatek, podczas gdy cena iPada Air waha się już w okolicach laptopa. Może jednak kiedyś doczekamy się macOS-a na iPadach? Wciąż o tym marzę.
Air to bardzo dobry iPad i może być idealnym wyborem, jeśli zależy ci na bardzo wydajnym tablecie w rozsądnej cenie. Apple usunęło nawet napis „iPad Air” z obudowy, pozostawiając samo logo Apple. Może to znak, że nazwa Air już nic nie znaczy w linii iPadów? To urządzenie pokrywa wszystkie potrzeby średniego segmentu, ale warto płacić za niego w rozsądnej opcji, dopóki nie stanie się, o ile kiedykolwiek, prawdziwie hybrydowym MacBookiem.
Filmy Pixara zawsze były głęboko psychologiczne. Choćby Toy Story – to nie jest tylko historia o zabawkach, które ożywają. Głównym przesłaniem było rozumienie naszych ograniczeń i jak najlepiej je wykorzystać.
Inside Out (W głowie się nie mieści) to najbardziej jawny film psychologiczny Pixara do tej pory. Głównym miejscem akcji jest w końcu wnętrze głowy dziewczynki. To także ich najbardziej metaforyczne dzieło do tej pory. Nic w nim nie jest rozumiane dosłownie, nawet życie Riley, która jest sfrustrowana przeprowadzką. Jej znaczenie to oczywiście poznawanie nowych środowisk, gdy dorastamy.
Dojrzewanie to otrzymywanie ciosów w nasz podstawowy światopogląd. Szkoła średnia, nowa praca lub miejsce zamieszkania sprawiają, że kwestionujemy to, kim jesteśmy; zmuszeni do nowego otoczenia, musimy na nowo nadać sens sobie samym. Wyprowadzka Riley jest równoległa do każdej innej radykalnej zmiany w naszych życiach.
To samo dotyczy jej ucieczki. Jest uwięziona w nostalgii. To odtwarzanie starych wspomnień doprowadzone do skrajności. Ponieważ do tej pory wiedziała tylko, jak być szczęśliwą, myśli, że sam powrót do starego miejsca oznacza powrót do tego stanu.
Szczęście nie wystarcza jednak do głębokiej refleksji. Często zadajemy pytania, gdy jesteśmy przygnębieni. To wtedy, widząc problemy, tak naprawdę szukamy rozwiązań. Smutek sprawia również, że widzimy rzeczywistość taką, jaka jest. Gdy Smutek (postać) zabarwia podstawowe wspomnienia tą emocją, jest to uświadomienie sobie, że to już koniec i brak powrotu.
Pierwotne znaczenie „nostalgii” to forma tęsknoty za domem. Termin ten został ukuty, aby opisać, co czuli szwajcarscy żołnierze, tęskniący za swoją ziemią. Większość z nas ma taki moment, kiedy patrząc wstecz, zauważa, że nic już nie będzie takie samo. Czasami nawet będąc z tymi samymi ludźmi, choć tak różnymi od tych z przeszłości – zupełnie jak my. Dorastanie to posiadanie całego kawałka przeszłości, do którego można wracać i odczuwać smutek z powodu tego, co się skończyło.
Dojrzewanie oznacza również dostrzeganie różnych kolorów życia. Żaden moment naszego życia nie ma jednej emocji. Wchodząc w romantyczny związek, można czuć szczęście, ale i strach przed jego utratą, wywołaną tą osobą. Często ludzie mówią o śmierci swoich bliskich, że przynajmniej cieszą się, że ich ból się skończył.
Inside Out nie przypomina Toy Story tylko ze względu na sztuczne szczegóły (w obu filmach występują dwie postacie, które są przeciwieństwami). Głównym przesłaniem jest to, że powinniśmy zaakceptować naszą emocjonalną złożoność. Negując to, że zawsze musimy być pozytywni. To niesamowite, jak film o tak jasnych barwach i z uroczymi postaciami może budować taką narrację.
Pixar ma tendencję do popychania swoich podróży do granic możliwości. Tym razem są bardziej powściągliwi. Chociaż mieli okazję mocniej potoczyć śnieżną kulę i ją powiększyć, nie zrobili tego. Zatrzymali ją w samą porę. Wielki moment świadomości jest tym razem również bardziej stonowany. To dobrze. Pixar jest zawsze o krok od stania się manipulatorem, a po genialnym behemocie jakim było Toy Story 3, dobrze było zobaczyć ich bardziej wstrzemięźliwych.
Cyfrowe ramki na zdjęcia kojarzą mi się dość jednoznacznie z tanim gadżetem, którego chwilowa popularność związana była z byciem rynkową ciekawostką. Tym bardziej zaskoczyło mnie, że Lexar, znany z produkcji nośników danych, zdecydował się wejść na ten rynek, w dodatku tworząc submarkę Pexar.
W swojej początkowej ofercie ma ona dwie debiutanckie ramki: 11-calowy model 2,4 Mp (2000×1200 px), który testowałem, oraz ramkę, która fizycznie nie jest dużo mniejsza, ma 10,1 cala, ale jej wyświetlacz ma znacznie niższą rozdzielczość 1,02 Mp (1280×800 px).
Jest tu mnóstwo, bo aż 32 GB wewnętrznej pamięci, co wystarcza na około 40 000 zdjęć. A jeśli z jakiegoś irracjonalnego powodu to dla ciebie za mało, gniazdo na kartę SD, a także interfejsy USB-A i USB-C, umożliwiają podłączenie z tyłu obudowy do 1 TB pamięci zewnętrznej.
11-calowy ekran znajduje się w klasycznej, białej obudowie, osadzonej w cienkiej, czarnej ramce. Wyświetlacz jest wyraźny, a jego jasność można zmniejszyć z maksymalnych 400 nitów, aby dobrze wyglądał również w ciemnym otoczeniu. Nie działa to automatycznie, ale wymaga zagłębienia się w menu. Powłoka antyodblaskowa ułatwia oglądanie w jasnych warunkach, a powłoka antystatyczna zapobiega przyciąganiu kurzu.
Magnetyczna podstawka jest solidnie zamocowana na miejscu i podtrzymuje ramkę w orientacji pionowej lub poziomej, a obrazy automatycznie obracają się w zależności od potrzeb. Są również wstawki do zawieszenia ramki na ścianie.
Jedynym fizycznym elementem sterującym w urządzeniu jest dyskretny przycisk zasilania. Wyświetlacz jest dotykowy, a przesunięcie w prawo i lewo powoduje przejście do następnego/poprzedniego zdjęcia w sekwencji. Stuknięcie ekranu wyświetla zestaw opcji, a dwukrotne stuknięcie umożliwia dodanie różnych emotek. Domyślnie na obraz nakładane są godzina i pogoda, a także informacje o tym, kto je przesłał, ale można to wyłączyć, co pozwala uzyskać bardziej naturalne wrażenia podczas oglądania zdjęć.
Pexar oferuje 100% gamę kolorów sRGB, dzięki czemu zdjęcia wyglądają realistycznie, zgodnie z zamierzeniami. Obrazy naprawdę wyglądają wspaniale – pięknie czyste i ostre, pełne kolorów i wyrazu.
Większością funkcji ramki steruje towarzysząca jej aplikacja Frameo. To nie jest oprogramowanie opracowane na zamówienie przez Pexar, ale licencjonowana aplikacja, z której korzystają różnorodni producenci elektronicznych ramek do zdjęć i która ma tę zaletę, że jeśli masz inne ramki niż Pexar, aplikacja może łatwo udostępniać zdjęcia do wielu różnych ramek.
Być może największą zaletą Frameo jest to, że wielu użytkowników może połączyć się z jedną ramką, co czyni ją idealną do udostępniania zdjęć w rodzinie lub szerszej grupie przyjaciół. Możesz wybrać do 10 obrazów naraz (więcej jest odpłatne), dodać podpisy, a następnie wybrać najważniejszy obszar zdjęcia. Dzięki temu ramka wie, gdzie najlepiej przyciąć obraz, zarówno w orientacji pionowej, jak i poziomej. Możesz również przesyłać krótkie filmy – maksymalna długość wynosi 15 sekund. Warto też wyciszyć dźwięk w filmie, jeśli nie chcesz, żeby zakłócał spokój, gdy się tego nie spodziewasz – ramka ma bowiem wbudowany głośnik.
Jest wiele powodów, aby polubić cyfrową ramkę do zdjęć Lexar Pexar. Najważniejszym aspektem tego urządzenia jest bardzo wysoka jakość ekranu w swoim segmencie. Czyni to ją fajnym prezentem w rodzinie – robiąc go sobie samemu, cena zawsze zaboli bardziej.
Rok 2025 zapowiada się wyjątkowo dla fanów twórczości Davida Lyncha. Dystrybutor So FILMS ogłosił wprowadzenie do polskich kin unikalnej kolekcji filmów kultowego reżysera – zarówno pełnometrażowych, jak i krótkich form, uzupełnionych o dokumenty oraz teksty kuratorskie.
W ramach projektu widzowie zobaczą aż 4 filmy pełnometrażowe, 21 krótkometrażówek oraz 2 filmy dokumentalne poświęcone twórczości Lyncha.
Pełnometrażowe powroty do koszmaru i piękna:
Filmy krótkometrażowe zostaną zaprezentowane w ramach specjalnych pokazów tematycznych:
Kolekcji towarzyszyć będzie także wyjątkowy plakat artystyczny, a nowe wersje plakatów pełnometrażowych filmów są już dostępne na stronie So FILMS.
Lana Del Rey zaprezentowała światu swój najnowszy singiel Henry, come on. Utwór ukazał się nakładem Polydor Records, a jego autorką i współproducentką jest sama Lana, wraz z Lukiem Lairdem. Za współprodukcję odpowiada także Drew Erickson.
Nowa piosenka to melancholijna ballada, utrzymana w charakterystycznym dla artystki stylu, łącząca romantyzm z nostalgią i emocjonalnym ładunkiem. Henry, come on to kolejny dowód na to, że Lana Del Rey wciąż potrafi zaskakiwać subtelnością i głębią swojego brzmienia.
Zespół Ghost powraca z kolejnym singlem zapowiadającym nadchodzący album Skeletá. Utwór Lachryma ukazał się dziś wraz z teledyskiem, w którym Papa V Perpetua debiutuje w pełnowymiarowej roli nowego, nieochrzczonego frontmana grupy.
Lachryma to kwintesencja stylu Ghost – mroczny tekst spleciony z podnoszącą na duchu, niezwykle chwytliwą melodią. To utwór, który – jak piszą twórcy – „nawet gdy z twoich oczu zaczynają płynąć purpurowe łzy, nie pozwala przestać śpiewać”.
Nadchodzący album Skeletá to szósty długogrający projekt w dorobku Ghost i – jak zapowiada zespół – ich najbardziej introspekcyjna propozycja. Podczas gdy wcześniejsze płyty, takie jak Impera czy Prequelle, skupiały się na obserwacji świata zewnętrznego, Skeletá to dziesięć utworów będących osobistym dialogiem – z samym sobą, z odbiciem w lustrze.
Premiera albumu już 25 kwietnia.
Policzyłem wszystkie pozycje z franczyzy Darius, jakie ukazały się na przestrzeni ostatnich 38 lat – w tym czasie było to 11 tytułów w 45 odsłonach. Jeśli ktoś dziś chce sięgnąć po tę klasyczną serię dwuwymiarowych strzelanek, może to zrobić za pośrednictwem różnych odsłon, choć żadna z nich nie jest tą „jedyną”.
Darius nigdy nie był czołowym przedstawicielem gatunku scrolling shooterów. Mimo to wyróżniał się w swojej epoce – oferował nieliniową strukturę poziomów z rozwidleniami, w wersjach arcade często wykorzystywano dwa lub trzy ekrany ustawione obok siebie, tworząc panoramiczny widok, a ścieżki dźwiękowe – awangardowe i eksperymentalne – należały do najlepiej strzeżonych sekretów branży. Ale tym, z czego Darius słynie najbardziej, są… ryby. Gigantyczne, metalowe ryby.
Samo wyjaśnienie, czym właściwie jest Dariusburst Chronicle Saviours, może przyprawić o zawrót głowy – nie wspominając o tym, jak gra wymknęła się z grobowca zapomnianych marek. Zawiera w zasadzie dwie gry w jednej: nowy port wersji arcade Another Chronicle EX (pochodzącej z wcześniejszego wydania na PSP) oraz tryb Chronicle Saviours (CS) dostępny tylko na konsolach.
Port arcade’owy jest – jak można się było spodziewać – perfekcyjny, chociaż ekran jest bardzo wąski, by odwzorować układ dwóch ekranów. Podobnie jak w oryginale, gra obsługuje do czterech graczy jednocześnie i oferuje aż 3 000 poziomów. Choć oczywiście większość z nich to tylko wariacje i remiksy – wiele z innymi zasadami, ograniczeniami dotyczącymi broni lub wymaganym wynikiem do uzyskania.
Ponieważ nikt nie przejdzie 3 000 poziomów samodzielnie, gra zakłada, że wirtualny automat, do którego dołączamy na starcie, działa jak swego rodzaju klan, w którym wszyscy gracze wspólnie odblokowują kolejne poziomy.
To wszystko byłoby bez znaczenia, gdyby sama gra nie była dobra – na szczęście Dariusburst CS to naprawdę solidny dwuwymiarowy shooter. Nie ma tu żadnych skomplikowanych mechanik ani systemu punktacji, ale do dyspozycji gracza jest możliwość błyskawicznego obrotu o 180 stopni – co okazuje się bardzo przydatne. Dostępny jest też laser, który można ustawić w jednym miejscu lub prowadzić razem z graczem. Działa on trochę jak Force z R-Type, mogąc pełnić rolę zarówno tarczy, jak i „drugiego statku”.
Jak to bywa w grach tego typu, Dariusburst CS jest bardzo trudny, ale podstawowy tryb arcade (bez dopisku EX) jest nieco łagodniejszy i świetnie nadaje się jako wprowadzenie do gatunku. Dzięki przejrzystej rozgrywce i doskonałej prezentacji (ścieżka dźwiękowa naprawdę zachwyca) nowicjusze nie powinni się zniechęcić. Tryb EX to już wyzwanie z prawdziwego zdarzenia – bardziej przypomina klasyczne bullet hell niż resztę gry.
Do gry dostępnych jest również sporo dodatkowych DLC, które mogą sprawiać mylne wrażenie. Nazwane jak wielkie hity gatunku, w rzeczywistości oferują statki inspirowane tymi tytułami oraz dodatkowe poziomy. Pod tym względem warto zwrócić uwagę na dodatki inspirowane takimi tytułami jak: Deathsmiles, Ketsui, DoDonPachi czy Battle Garegga.
Dwuwymiarowe shootery wydają się dziś reliktem minionej epoki, ale to właśnie ich skupienie na czystej rozgrywce stanowi ich największy atut. Dariusburst Chronicle Saviours z szacunkiem i pewnością siebie prezentuje radość z dwuwymiarowej walki w przestrzeni (i pod wodą), jakiej dziś próżno szukać – szkoda tylko, że nie jest to definitywne wydanie, które raz na zawsze uporządkowałoby tę serię.
BenQ wprowadza na rynek dwa nowe monitory z prestiżowej serii PD Designer, zaprojektowane z myślą o wymagających twórcach — grafikach 3D, animatorach, projektantach gier i koncepcyjnych. Modele PD2730S i PD3226G oferują najwyższą precyzję kolorów i wyjątkową szczegółowość obrazu, ustanawiając nowy standard w pracy kreatywnej.
Monitor PD2730S o rozdzielczości 5120×2880 px i gęstości 218 PPI został stworzony z myślą o artystach 3D, którzy oczekują doskonałej dokładności odwzorowania kolorów i cieni. Dzięki wysokiemu kontrastowi 2000:1 oraz pokryciu palet barw 100% sRGB/Rec.709 i 98% P3, gwarantuje niesamowitą głębię oraz realizm obrazu nawet w najciemniejszych scenach.
PD3226G to pierwszy na świecie monitor 4K 144 Hz o tak wysokiej dokładności kolorów (100% sRGB/Rec.709, 95% P3), oferujący płynność obrazu bez utraty wierności kolorystycznej. Dzięki technologii Variable Refresh Rate (VRR), monitor idealnie sprawdza się w pracy z dynamicznymi animacjami, projektami VFX oraz grami. To doskonałe narzędzie dla projektantów postaci, którzy potrzebują zarówno wysokiej rozdzielczości, jak i płynnego odwzorowania ruchu.
Obydwa modele korzystają z technologii BenQ AQCOLOR, zapewniającej profesjonalne odwzorowanie barw oraz szeroką gamę fabrycznych trybów kolorystycznych, takich jak sRGB, DCI-P3, HDR, CAD/CAM, Animacja czy Ciemnia. Szybki dostęp do nich umożliwia dołączony Hotkey Puck G3.
Nowe monitory oferują pełną kompatybilność z komputerami Mac i obsługują interfejs Thunderbolt 4, umożliwiający przesył danych z prędkością do 40 Gb/s, obsługę wyświetlaczy 8K lub dwóch monitorów 5K. Dzięki funkcji Daisy Chain można łatwo rozbudować stanowisko pracy.
Zintegrowany przełącznik KVM umożliwia sterowanie dwoma komputerami jednocześnie, a oprogramowanie BenQ Display Pilot 2 zapewnia wygodne zarządzanie przestrzenią roboczą (ICCsync, Desktop Partition).
Obydwa modele trafią do sprzedaży w Polsce pod koniec kwietnia 2025 r. w jednakowej sugerowanej cenie detalicznej 5 199 PLN. Urządzenia objęte są 36-miesięczną gwarancją z serwisem w systemie door-to-door.
Sony ogłasza premierę czterech nowych głośników z linii ULT POWER SOUND oraz zestawu mikrofonów ULTMIC1. Towarzyszy jej rozpoczęcie globalnej współpracy z Postem Malone’em. Kampania, prowadzona pod hasłem „For The Music”, ma na celu podkreślenie zaangażowania Sony w tworzenie dźwięku, który autentycznie łączy ludzi z muzyką.
Seria ULT POWER SOUND została stworzona z myślą o intensywnych wrażeniach muzycznych — tak, aby użytkownicy czuli się jak w pierwszym rzędzie koncertu. Do portfolio dołączają:
Użytkownicy, którzy kochają śpiewać, docenią nowy zestaw bezprzewodowych mikrofonów ULTMIC1, zaprojektowanych specjalnie do współpracy z głośnikami z serii ULT. Zapewniają one krystalicznie czyste brzmienie i łatwe połączenie typu plug & play.
Sony zadbało także o aspekt ekologiczny — opakowania modeli ULT FIELD 5, ULT FIELD 3 oraz zestawu ULTMIC1 są wolne od tworzyw sztucznych, co wpisuje się w długofalowe działania firmy na rzecz ochrony środowiska.
Nowe produkty z serii ULT POWER SOUND trafią do sprzedaży już w kwietniu 2025 r.